niedziela, 7 września 2025

Sad i wspominki


Elder Castle – Fantasy Music for Tired Souls | Peaceful & Magical Ambience

Minęła bokiem kolejną wioskę. Życie płynęło tam spokojnie, jakby nic strasznego nigdy nie miało miejsca. Słyszała głosy bawiących się dzieci, śmiały się głośno i krzyczały radośnie goniąc się i skacząc. Rodzice zajęci swoimi sprawami, przenosili towary, wozili słomę i ziarna, przerabiali owoce, skóry i wędzili mięsa. Nie zwracali na swe pociechy uwagi, jednak maluchy nie przejmowały się tym zupełnie. Czuły się bezpiecznie w wiosce. Ich życia były beztroskie i tak powinno być. Z nostalgią przypomniała sobie swoje życie w tym wieku i  do oczu naszły jej łzy. Potrząsnęła głową. Musi wziąć się w garść. Nie ma sensu wracać do przeszłości. Musi myśleć o czymś innym. Popatrzyła z daleka ponownie na wioskę.
Staruszki siedziały na ławkach koło swoich chat i plotkowały. Wyobrażała sobie o czym rozmawiają. Może o zakochanych z sąsiedniej wioski. Może o pogodzie i jaki wpływ będzie miała na tegoroczne zbiory? Może o tym którą boli biodro, a którą kolano i czy to wróży deszcz? Może o tym jaka ta młodzież teraz jest, a kiedyś to wszystko było lepiej? Westchnęła. Niektóre rzeczy są uniwersalne wszędzie.
Doszła do sadu. Nie jest złodziejką, ale sytuacja, w której się znalazła sprawiła, że robi rzeczy, których nigdy wcześniej by nie zrobiła. Rozejrzała się i poczekała chwilę obserwując okolicę. Nikogo w pobliżu nie było. Podeszła do jednego z drzew znajdujących się na uboczu i zerwała kilka jabłek - schowała je do torby, jedno ugryzła. Poczuła słodki sok na języku i dotarło do niej jak bardzo była głodna. Zjadła je praktycznie nie gryząc, łapczywie i zachłannie. Sięgnęła po kolejne i  kolejne... Gdy zaspokoiła głód, napełniła plecak do pełna owocami i cicho wycofała się za linię drzew. Nikt nie zauważy braku kilkunastu jabłek, rok był obfity w owoce. Musiała iść dalej.

Las był cichy. Poza śpiewem ptaków i szumu liści poruszanych wiatrem słychać było tylko jej ciche kroki. Kolejny dzień wędrówki. Kolejne kroki bliżej celu. Przynajmniej miała taką nadzieję, bo z jej koordynacją, mogło się okazać, że pomyliła drogę, ale szła dalej. Jej ciało pomału przyzwyczajało się do nowych warunków. Jej stopy wcześniej pokryte pęcherzami, goiły się. Nauczyła się zawijać je w liście babki lekarskiej, którą znajdowała przy drogach. Jej skóra wcześniej poparzona słońcem, teraz schodziła, a warstwa pod spodem była blada i czysta jak kiedyś. Okładała ją miodem skradzionym dzikim pszczołom w nocy, zmieszanym z mlekiem, które podebrała, gdy nikt nie patrzył, pasącym się na mijanej łące krowom. Jej oczy, wcześniej zaczerwienione i spuchnięte od płaczu, którego nie mogła zwalczyć nocami, teraz błyszczały w słońcu, źrenice wąskie, czujnie wypatrywały czyhających niebezpieczeństw. Idąc lasem, do tej pory była bezpieczna, ale wiedziała, że i tu mogła natrafić na myśliwych, zbójników i dzikie bestie. Zastanawiała się czy u celu czeka ją wybawienie, czy jeszcze wróci kiedyś do domu. Marzyła o spotkaniu z rodzicami, bardzo chciała zobaczyć swoją przyjaciółkę i opowiedzieć jej o wszystkim. Chciała wziąć gorącą kąpiel i napić się aromatycznej herbaty z pięknie, ręcznie malowanej delikatnej porcelanowej filiżanki. Chciała położyć się do swojego miękkiego łoża i zasnąć głęboko bez strachu co czyha w cieniu.
W tym głębokim zamyśleniu dotarła do drogi. Zbliżyła się do niej ostrożnie, nasłuchując i rozglądając się uważnie. Nikogo nie było. Wyjrzała i dostrzegła rozdroże niedaleko. Na rozdrożach zawsze były znaki z kierunkami. Drogi były dla niej niebezpieczne, ale musiała upewnić się, że idzie w dobrym kierunku. Po cichu, idąc nadal schowana za linią drzew, zbliżyła się na tyle, by odczytać wyryte na drewnie litery. Terytorium Niebieskiej Pełni 400 km i strzałka w kierunku w którym szła.
Tak, dobrze szła. Zanim uciekła odebrała wiadomość od mamy, przekazaną przez wierną służkę, by udała się tam jak najszybciej i odszukała Saturna. Nic więcej nie wiedziała. Nie miała pojęcia kim jest i gdzie go znaleźć, ale to był problem na później. Na razie musiała skupić się na tym jak dotrzeć do Terytorium. Jej mama przygotowała dla niej karocę, ale plany pokrzyżowała horda buntowników i nie udało jej się do niej dostać na czas. Gdyby ktoś ostrzegł ich wcześniej. Czy naprawdę wszyscy ich nienawidzili? Co ona lub jej rodzina zrobili? Zupełnie tego nie rozumiała. Wcześniej nie była nawet tego świadoma. Wypełniała swoje obowiązki, chodziła do szkoły, uczyła się, pomagała innym - w końcu jak wszystkie kobiety w jej rodzinie była wybitna w leczeniu, jakby miały je we krwi. Gdy skończy szkołę planowała kontynuować pracę w lecznicy założonej przez swoją prababcię Neysę, prekursorkę nauk o zdrowiu i chorobach. Była oczywiście też bardzo dobra w naukach przyrodniczych, znała wszystkie zboża, uprawy, złoża, miała szeroką wiedzę o hodowli, ale to akurat nie było szczególne wśród ludzi. Opieka nad uprawami i hodowlą przychodziła im naturalnie. Mogła również pójść w kierunku sztuki. Pięknie malowała, pisała wiersze i prozę, aktorką i tancerką też była wybitną. W sztukach walki i polowaniu również znacznie przewyższała swoich rówieśników. Nauka przychodziła jej łatwo. Jednak lecznictwo i nauki polityczne sprawiały jej najwięcej satysfakcji. Ponieważ polityka wśród ludzi była domeną męską, postanowiła oddać się lecznictwu. Uczyła się pilnie, mimo, że była najlepsza na roku, nadal chciała wiedzieć więcej. Każdą wolną chwilę spędzała z nosem w książkach. Jedyną osobą, która mogła jej śliczny nos wyciągnąć na chwilę na zewnątrz była Anissa, jej przyjaciółka od dzieciństwa, kuzynka od strony ojca. Dziewczyny były nierozłączne, mimo, że Anissa nie dorównywała Conny w niczym, lubiła z nią spędzać czas. Od dzieciństwa jej mama zachwycała się Conny i zachęcała by jej córka z nią spędzała jak najwięcej czasu, żeby coś od niej podłapać. Anissa czasami czuła zazdrość o kuzynkę, ale  to uczucie szybko mijało, bo Conny była dla nie zawsze dobra, pomagała jej w nauce i nigdy nie wywyższała się, nie sprawiała, że Anissa czuła się przy niej niedostateczna. Conny była łatwa do kochania, biło od niej dobro. Zawsze stawała w obronie słabszych, zawsze pomogła komuś w potrzebie. 

Przypomniawszy sobie to wszystko poczuła silne poczucie niesprawiedliwości. Nigdy nic złego nikomu nie zrobiła, a potraktowano ją jak najgorszego przestępcę i tyrana. Mężczyźni w jej rodzinie nie byli co prawda najlepszymi ludźmi, ale kobiety były wybitne. Każda z nich zasłynęła czymś wielkim, każda kolejna lepsza od poprzedniczki. Lecznice założone przez jej prababkę były dziś w praktycznie każdej mieścinie, uczyła ona też inne kobiety sztuki leczenia i dzięki jej pracy ocalone zostały niezliczone życia. Jej babcia skupiła się na historii, badaniu genealogii rodzin, prowadzeniu kronik. Otworzyła największą w krainie bibliotekę publiczną, dzięki jej pracy powstały szczegółowe podręczniki dokumentujące dzieje ostatnich dziesięcioleci, rodziny mogły dowiedzieć się skąd pochodzą ich przodkowie, a nauka mogła się dalej rozwijać. Jej matka wyjątkowo uzdolniona we wszelkich sztukach, otworzyła teatry, filharmonię i muzea, uczyła ludzi wszelkich form artystycznych, pisała wiele dzieł. Uznana za najlepszą artystkę wszechczasów, prawdziwego geniusza
Przy tak wybitnych członkiniach rodu, Connie czasami czuła się nieadekwatna, jakby mimo wszystkich swoich talentów, nadal nie była wystarczająco dobra w niczym, by nosić swoje nazwisko. Co ona założy? Co osiągnie? Czy ona też czymkolwiek zasłynie, czy będzie jedyną królową bez dorobku?
Od dziecka miała bardzo silne poczucie sprawiedliwości, nie zgadzała się na jakiekolwiek odstępstwa od praw i nigdy nie przechodziła obok krzywdy obojętnie. 

Lecz co mogła zrobić teraz, skoro tym razem krzywdę wyrządzono właśnie jej i nikt nie stanął w jej obronie? Jej przyjaciółka, znajomi, służba, koleżanki z roku, nauczyciele... zastanawiała się, czy wiedzieli o planach buntowników. Całe miasto działało jakby jednomyślnie, przeciwko jej rodzinie. Zniszczenia były ogromne. Uciekając z oddali widziała potężne płomienie i dym znad miejsca, które nazywała domem. Wszystko co posiadała spłonęło. Podejrzewa, że jej rodzicom nie udało się ujść z życiem, szanse, że nie spłonęli razem z pałacem były nikłe. Jej się udało, tylko dlatego, że była w bibliotece, bo uczyła się do egzaminu z lecznictwa. Wertowała akurat książkę do zielarstwa, napisaną zresztą przez jej prababcię, gdy podbiegła przejęta, przestraszona służka, wsunęła jej w pośpiechu poskładany w kostkę kawałek papieru i odbiegła.
Connie rozwinęła zawiniątko i przeczytała szybko z szeroko otwartymi z niedowierzania oczami. Musiała przeczytać notatkę kilka razy. Gdyby nie mina służki, myślałaby że to jakiś niesmaczny żart. Wtedy dopiero usłyszała gwar i huki dobiegające z zza okien. Była tak zaczytana, że wcześniej nie zwróciła uwagi na hałas. Szybko zebrała swoje rzeczy i zwróciła się w kierunku wyjścia. Bibliotekarka, przyjaciółka jej babci, pokazała jej palcem bez słowa, by poszła w drugą stronę. Connie od razu zrozumiała o co chodzi. Główne wyjście nie było teraz najlepszym pomysłem. Zwróciła się w drugą stronę i wybiegła przez piwniczane tajne przejście, z którego korzystała czasami, gdy chciała po cichu wejść, by pouczyć się w spokoju, po godzinach otwarcia. Przejście prowadziło do tunelu, który po kilkuset metrach rozwidlał się na dwie drogi. W prawo, do pałacu i w lewo, za miasto. Chciała pobiec w prawo, zobaczyć co się stało, wrócić do domu i przytulić się do mamy. Przypomniała sobie notatkę. Słowa mamy wyraźnie słyszała w głowie jakby w kółko czytała jej wiadomość. 
Pobiegła w lewo, gdzie miała na nią czekać karoca. Gdy dotarła do wyjścia z tunelu usłyszała głosy. Nie było wśród nich znajomego głosu woźnicy. Przysłuchała się dokładniej. Głosy wyraźnie niosły się echem. Trzech lub 4 mężczyzn czekało na kogoś. Czyżby na nią? Po co? Nie, to na pewno przypadek. Ochłonęła chwilę i spokojnym krokiem, z podniesioną głową, nadal ubrana w mundurek szkolny, z torbą pełną książek wyszła z tunelu. Popatrzyli na nią i z szyderczymi uśmiechami, zaczęli się zbliżać. Poczuła nieprzyjemny dreszcz na karku, zlewający ją zimny pot i drżenie dłoni. Starała się z całych sił ukryć przerażenie.
- Dzień dobry - powiedziała głosem, który miał być pogodny, ale wyszedł z niej dość płaski. Na szczęście bez drżenia, które odczuwała wewnątrz.
- Czy widzieli Panowie może karocę? Miała gdzieś tu na mnie czekać - zapytała grzecznie.
Odpowiedział jej grubaszny śmiech, który sprawił, że zamarła. To nie wróżyło nic dobrego. Mężczyźni zaczęli spokojnym krokiem zbliżać się, pomału ją otaczając. Szukała miejsca, przez które mogłaby uciec, ale szybką ją okrążyli.
Pierwszy złapał ją za nadgarstek i powiedział:
- Idziesz z nami.
- Słucham? - wychrypiała.
- Chyba, że chcesz się wcześniej zabawić... - zaśmiał się drugi - mamy cię dostarczyć, nie powiedzieli w jakim stanie. - z obleśnym półuśmiechem powiedział drugi, na co cała trójka roześmiała się gardłowo.
Poczuła, że kolana jej miękną. "O nie, o nie, o nie! Tylko nie teraz! To nie jest moment, w którym ciało może odmówić posłuszeństwa. Nie rób mi tego!" pomyślała i wyobraziła sobie jak tych trzech obleśnych barbarzyńców ją dotyka, bije, rozbiera i gwałci. W tym momencie poczuła wzbierającą z żołądka falę, która po chwili ciepłem rozeszła się w gardle, w ustach i wydostała wprost na buty oblechów. 
Momentalnie uśmiechy zniknęły z ich ust i jakby to przećwiczyli, pierwszy puścił jej nadgarstek i wszyscy cofnęli się kilka kroków w tył. Ta chwila wystarczyła by jej ciało spięło się i wystrzeliło do przodu, w lukę, która powstała między bandytami a murem. Była szybka, tak szybka, że zanim zorientowali się co się stało ona zniknęła już za drzewami. Próbowali ją gonić, ale po chwili ich zgubiła. Słyszała, że krzyczą coś do niej. Nie wiedzieli, w którą stronę poszła. Rozdzieli się i teraz słyszała głosy dochodzące z różnych stron. Schowała się w starej chacie, ukrytej między drzewami. Znała ten teren dobrze, czasami tu przychodziła, gdy chciała pobyć sama. Nikt tu nigdy nie przychodził, nikt o tym miejscu nie wiedział. Znalazła je kiedyś przez przypadek, goniąc królika. Ponieważ było mocno zasłonięte przez krzaki i drzewa, częściowo w skale, jeśli ktoś nie wiedział, że tu jest, była mała szansa, że je znajdzie. Opadła na kolana i zaszlochała. Karteczka, którą do tej pory trzymała w zaciśniętej dłoni wypadła na podłogę. Kilka gorących łez spłynęło jej po policzkach przez zaciśnięte mocno powieki. Nie czuła smutku. Czuła złość i bezsilność. Chciała krzyczeć. Chciała wstać i biec do domu, chciała walczyć, chciała by każdy kto brał udział w tym co teraz się działo poczuł jej gniew. Ale była tylko małą dziewczynką. Jeśli jej rodzice i gwardia nie mogli się obronić, to co ona mogła. Podniosła kartkę i ponownie przeczytała wiadomość. 
"Conn, uciekaj! Nie patrz w tył. Za miastem czeka karoca, wiesz gdzie. Zabierze cię na Terytorium Niebieskiej Pełni. Znajdź Saturna, on ci pomoże. To mój dawny przyjaciel. Kocham Cię, mama. P.S. Naprawdę nie patrz w tył."
Kto to jest Saturn? Mama nigdy o nim nie wspominała. I czy Terytorium Niebieskiej Pełni nie jest Terytorium Wilkołaków? Na pewno jest. Jak ma tam wejść? Wchodzenie na Terytoria innych ras to praktycznie samobójstwo. Umowa między rasami jasno mówi, że nikt nie będzie przekraczał granicy, bo jeśli przekroczy to mieszkańcy mogą z nim zrobić co chcą. Wilki raczej nie mordują ludzi, ale znani są z brania ich na niewolników, a to chyba gorsze niż śmierć. Niewolnice wykorzystywane są jako służki, kucharki, nianie dla szczeniąt i zabawki erotyczne dla swoich właścicieli, a historie o seksie wilkołaków budzą grozę wśród wszystkich kobiet. Co prawda żadna nigdy nie wróciła, więc może to tylko bajdy opowiadane, by straszyć młode dziewczyny. Tak czy inaczej, nie chciała się przekonywać na własnej skórze. 
Na przemyśleniach zleciało jej kilka godzin. Na razie w tej chacie była bezpieczna. Postanowiła, że przeczeka tu aż miasto się uspokoi. Położyła się w ciemnym rogu na materacu z siana kurczowo trzymając swoją torbę z książkami przy klatce piersiowej i wyczerpana usnęła. Obudziły ją pierwsze promienie słońca, wpadające przez popękaną, zakurzoną szybę. Przeciągnęła się i wstała. Była głodna. Nie jadła wczoraj kolacji, zwymiotowała obiad. Na śniadanie nie mogła liczyć. Chociaż nie, w torbie chyba ma kawałek niedojedzonej kanapki. Szybko otworzyła pakunek i wydobyła z niego zapakowany w papier kawałek chleba z serem. Normalnie nie zjadłaby starej kanapki, ale teraz nie miała wyjścia. Żołądek zaciskał się mocno, wydając przy tym groźne pomruki. Musiała coś zjeść, bo te dźwięki na pewno sprawią, że ktoś ją usłyszy i znajdzie. Wiedziała, że to irracjonalna myśl, ale i tak przeszedł ją dreszcz. Gdy zjadła rozejrzała się po chacie. Nie było tam nic przydatnego. Znalazła co prawda jakiś stary, zniszczony płaszcz pokryty warstwą kurzu, ale stwierdziła, że go nie potrzebuje. Był koniec lata, było ciepło. Niedługo na pewno gwardia wygra z buntownikami i jej rodzina kogoś po nią wyśle. 
Przypomniała sobie wiadomość od mamy. Miała nie patrzeć w tył. Co to znaczy? Czyżby sytuacja była aż tak beznadziejna? Może jednak nie. Może jej mama spanikowała, może nie wiedziała, że nie jest tak źle. Chciała w to wierzyć. Znała jednak swoją mamę. Kobieta była oazą spokoju, myślała zawsze trzeźwo i dobrze oceniała sytuację. Jeśli napisała jej taką wiadomość, to wiedziała, że już nie ma odwrotu, że sytuacja jest beznadziejna i jedyne co może zrobić to próbować ostrzec córkę, której nie ma w pałacu. W głębi duszy wiedziała, że jej rodziny już nie ma. Że nigdy ich nie zobaczy. Że nawet nie będzie mogła się z nimi pożegnać, nie będzie mogła pójść na ich grób, bo tu nie wróci. Może dlatego zwlekała z ucieczką. Wyjście z chaty oznaczało, że akceptuje to co się stało, że wierzy, że to prawda. 
Ponownie opadła na materac i zwinęła się w kulkę. Łzy napłynęły jej do oczu i poczuła ucisk w klatce piersiowej. Kanapka zagroziła powrotem. Usiadła, wzięła kilka głębokich oddechów próbując się uspokoić. "Muszę pomyśleć. Muszę zrobić plan. Skoro nie ma karocy, raczej już nie przyjedzie. Jak mam dostać się na Terytorium Niebieskiego Księżyca? Muszę udać się na północny zachód. Problem tylko jest taki, że to kilkaset kilometrów stąd. Nie mam butów sportowych, nie mam prowiantu, w kieszeni mam trochę drobnych, ale nie starczy mi to na przejazdy ani noclegi, ledwo na kilka kanapek." Zajrzała do torby. Znalazła w niej książkę do zielarstwa - część o mieszaniu mikstur ziołowych, historię kontynentu, cz.3, książkę z poezją i czysty zeszyt na notatki, kilka ołówków i gumkę, bukłak na wodę oraz szczotkę do włosów. Nie jest to zestaw surwiwalowy. Zaraz! W książce do historii są mapy. Co prawda nieaktualne, ale zawsze to coś. Otworzyła książkę i zaczęła ją przeglądać. Po chwili znalazła to czego szukała. Mapa kontynentu, z zaznaczonymi rzekami, wzgórzami, głównymi miastami i Terytoriami. Nie była bardzo stara, sprzed kilkudziesięciu lat. Większość miast i terytoriów się nie zmieniła, z tego co wiedziała rzeki płyną jak płynęły, a lasów ludzie raczej nie wycinają masowo. Teraz może być więcej dróg, ale to i lepiej. Może będą jakieś drogi na skróty. Przestudiowała mapę, zastanawiając się, która trasa będzie najszybsza i zaznaczyła ołówkiem. Co prawna normalnie nie pisała po książkach, ale w tych okolicznościach... wyrwała z bolącym sercem strony z mapami. Przejrzała resztę książki lecz nie znalazła tam nic co mogłoby się jej przydać. Książkę schowała pod materac, a strony z mapami schowała do kieszeni wraz z wiadomością od mamy. Wyjęła też książkę z poezją, i z zadaniami z matematyki. To na pewno się nie przyda. Chociaż w podróży może się nudzić, to może poczyta wiersze. Jest to dodatkowa waga, ale zawsze może je wyrzucić. Schowała z powrotem wszystkie książki do torby. Jeszcze raz przejrzała dokładnie zawartość chaty. W kącie jednej z szuflad znalazła długie, luźne spodnie. Może jednak się przebierze, nie wie czy nadal jej nie szukają. I kto to są oni. Związała włosy w kok, założyła spodnie, szkolną spódniczkę rzucając w kąt i założyła za luźny, za duży płaszcz. Podwinęła rękawy i paskiem przewiązała się w talii, tak by płaszcz się skrócił, by idąc po nim nie deptała. Była drobną, szczupłą blondyneczką. Może uda jej się wtopić w tłum, może ktoś weźmie ją za jakieś biedne dziecko. Rozpuściła jednak włosy, by przesłaniały jej twarz. Zbyt dużo osób w okolicy ją zna. Bycie księżniczką, jednak ma swoje minusy. Jedyne co teraz nie pasowało do jej stroju to szkolne, wypastowane buciki na obcasikach. Trudno. Butów na pewno tu nie znajdzie.
Wzięła kolejny głęboki wdech i po cichu wyszła z chaty, na rozświetlony wschodem słońca świat pokryty rosą, mieniącą się na każdym źdźble trawy niczym diamenty. Ptaki śpiewały wesoło, owady bzyczały. Świat się nie zatrzymał, kręcił się jak zwykle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz