wtorek, 9 września 2025

Bezpieczna korona

Noc przespała, a rano znowu obudziły ją wesołe dźwięki towarzyszy podróży. Zeszła z drzewa i przywitała się z nimi. Krowy, koń i kury podeszły bliżej i trącały ją głowami, każde z nich pogłaskała po czym poluzowała liny, którymi były przywiązane, by mogły napić się wody i coś zjeść. Zrobiła sobie kanapkę i do niewielkiego naczynia nalała trochę zupy pokrzywowej z królika. Śniadanie zjadła mocząc nogi w rzece. Później wydoiła krowy, mleko odstawiła na wóz w pełnym słońcu i wrzuciła do każdego wiaderka po kawałku sera. Później pozbierała jajka spod drzewa i rozejrzała się za kotem. Nie widziała go w pobliżu. Miała nadzieję, że wróci zanim pojadą dalej. 
Dała zwierzętom więcej czasu by zjeść, a sama przepłynęła się w chłodnej wodzie i pozbierała kolejne kolorowe kamyczki do swojej kolekcji. Nazbierała też świeżych pokrzyw, które przydadzą się później do robienia sera i ziół które rosły nieopodal. Ziola planowała zasuszyć, więc umyła je i powiesiła ogonkami do góry wzdłuż barierki wozu, po obu stronach.
Gdy skończyła zawołała kury, które niechętne lecz posłuszne wskoczyły do koszy, jakby wiedząc, że nie chcą zostawać tu same, na wolności. Krowy posłusznie ustawiły się obok wozu, a koń podszedł i czekał aż go zaprzęgnie. Kot pojawił się jakby znikąd i już czekał na nią na koźle. Mogli ruszać. Otworzyła mapę i patrząc dookoła upewniła się, że nadal jadą w dobrym kierunku. Po kilku godzinach, mleko zaczęło kwaśnieć, dodała wtedy posiekaną wcześniej pokrzywę, zamieszała i ponownie odstawiła pod chustami na słońce. Zwierzęta potrzebowały przerwy. Ponieważ teraz podróżowali praktycznie wzdłuż rzeki, wodę mieli cały czas pod ręką. Wyprzęgła konia, wypuściła kurczaki i poluźniła krowom liny. Każde zwierzę podreptało najpierw do rzeki, a później z przyjemnością zajadało się koniczyną i świeżą trawą. 
Sama złapała kawałek mięsa z królika, które ładnie podsychało na słońcu i z przyjemnością je zjadła zagryzając chlebem. Bardzo chciała już spróbować serwatkę, ale powstrzymała się. Nie chciała na razie nic ruszać. Rozejrzała się po okolicy i dojrzała krzaki mięty i dziką cebulę. Zrobiła sobie całkiem spory zapas. Zdobycze trafiły do innych na brzeg wozu. Zaśmiała się pod nosem. Z uciekiniera zrobiła się z niej prawdziwa koczowniczka. Na wozie miała wszystko czego potrzebowała. Oprócz dachu i wygodnego materaca, ale miała przeczucie, że i z tym sobie poradzi. Parsknęła ze śmiechu, strasząc tym kilka kur, które dziobały ziarna niedaleko.
Zaczęła się zastanawiać, z czego mogłaby zrobić lekki stelaż i czym go przykryć. Materac był łatwy, wystarczyło nazbierać trochę trawy, a za kilka dni będzie miała miękkie, pachnące sianko. Nakryje je kocem i prowizoryczny materac gotowy. Miała jeszcze trochę czasu, zanim zwierzęta odpoczną, wzięła się więc do pracy. Szybko nazbierała całkiem pokaźną kupkę. Dodała do niej miętę i lawendę, zebraną wcześniej, by materac odstraszał też niepożądanych gości, jak komary, muchy i inne paskudy. Rozłożyła siano na wierzchu wozu, dość luźno, by szybciej wyschło. Gdy skończyła zawołała zwierzęta i zaklaskała. Szybko się nauczyły i po chwili spakowani jechali dalej. Kurom zostawiła otwarte pokrywy koszy, więc ciekawskie wyglądały i obserwowały drogę. Sypnęła im trochę ziaren, by miały zajęcie. W drodze odkryła wiadra. Mleko pięknie się ścięło, skrzepy były gotowe. Wzięła oczyszczoną i wysuszoną już gałązkę klonu i pokroiła je na kawałki, w jednym wiadrze na trochę większe, w kolejnym na średnie, a w ostatnim na małe, nie większe od orzecha. Postanowiła poeksperymentować trochę. Znała teorię, ale nigdy wcześniej sera nie robiła. Wiedziała, że najlepiej gdyby miała bakterie, podpuszczkę, termometr i możliwość kontrolowania temperatury. Niestety musiała poradzić sobie z tym co miała. Była całkiem zadowolona z efektu. Przykryła ponownie wiadra i usiadła z powrotem koło kota. Nie był zadowolony z obudzenia, jednak szybko poprawił się i zasnął ponownie. 
Droga była prosta, otoczona piękną łąką, słońce świeciło wysoko, na horyzoncie pojawiły się białe, puszyste cumulusy, które nie zapowiadały deszczu. Wyglądały uroczo, niczym stado owieczek na błękitnym niebie. Obserwowała je chwilę, jednak szybko jej się znudziło. Od wielu dni krajobraz, mimo że urokliwy, nie zmieniał się. Nadal czujnie wypatrywała niebezpieczeństw i nasłuchiwała głosów, ale okolica wydawała się bezludna. Specjalnie wybrała drogę jak najdalej osad, ale spodziewała się, że będzie musiała czasami się chować, przed podróżującym mieszkańcem. Świat wydawał się jej sprzyjać w tej podróży. Wróciła do plecenia koszyków. Zrobiła już kilka mniejszych, z których była bardzo zadowolona i postanowiła spróbować swych sił na większym. Zamyśliła się nad budową dachu, może udałoby jej się upleść go z dłuższych, cienkich gałązek? Tylko czym go przykryć, by był choć trochę deszczoodporny... Nie, mimo że gałązki są dość lekkie, taka ich ilość sprawi, że wóz będzie za ciężki. Właśnie. Czy mogłaby coś zrobić, by wóz był lżejszy? Miała coraz więcej rzeczy, a nie zamierzała nic wyrzucać. Super by było zdobyć drugiego konia, ale na to się nie zapowiadało, więc musiała coś wykombinować. Może część desek z wozu odczepi, zastąpi go wiklinową podłogą? Na pewno byłoby to lżejsze. Wiadra i kosze spokojnie wiklina utrzyma, ona też może się na niej położyć. Zostawi deskę na koźle, a pozostałe wymieni na cienkie, mocne gałązki. Zajmie jej to dużo czasu, ale i tak nie ma co robić, a podróż będzie długa, bo jadą bardzo wolno i często robią postoje. Sama by szła kilka razy szybciej, ale wtedy nie miałaby ani jedzenia, ani narzędzi, ani kompanów. Mimo, że zwierzęta te nie należały do obronnych, czuła się z nimi bezpieczna. Ona dbała o nie, a one o nią. Na następnym postoju spróbuje odczepić kilka desek.
Postój zrobili po kilku godzinach. Dzisiaj już dalej nie pojadą. Zwierzęta były głodne, próbowały skubać trawę po drodze. Ponownie zatrzymali się przy wodzie. Znowu udało im się znaleźć kilka nadrzecznych wierzb. Bardzo się ucieszyła. Spodobało jej się to spanie pod ich baldachimami. Listowie było gęste, ukrywało ich przed niepożądanymi oczami i poranną rosą, delikatny szum liści na wietrze i chlupot rzeki uspokajał i pozwalał na głęboki sen. Tym razem puściła zwierzęta wolno. Odeszły kawałek dalej niż zwykle, szukając najlepszych kąsków. W tym miejscu było bardzo dużo pysznej koniczyny. Znalazła gruby, mocny patyk i spróbowała podważyć jedną z tylnich desek wozu. Deska ani drgnęła. Tak nie da rady. Musi wymyślić coś innego. Na razie musi zająć się serem. Rozpaliła w cieniu wierzby niewielkie ognisko. Gdy grubsze kawałki drewna rozżarzyły się, przesunęła je patykiem na bok. Postawiła na nich metalowy garnek i przelała część galaretowatej zawartości pierwszego wiadra, odlewając najpierw oddzieloną już serwatkę do jednego z bukłaków. Napiła się jej z przyjemnością. Lekko kwaśny posmak, orzeźwił ją. Mniam. Pilnowała, by temperatura w garnku nie wzrosła za bardzo, zestawiając go co jakiś czas. Robienie sera wymagało od niej bardzo dużo cierpliwości. W między czasie zastanawiała się, jak poluzować gwoździe, trzymające deski. Wpadła na pewien pomysł. Zajrzała pod wóz. Hura! Gwoździe wystawały od spodu, nie dużo, ale może wystarczająco. Znalazła duży, ciężki kamień i weszła pod wóz. Kilka razy uderzyła w gwóźdź i zaczął się luzować. Powtórzyła to samo z innymi. Pierwsza deska zaczęła się ruszać. Teraz wzięła gałąź z wcześniej i ponownie spróbowała podważyć. Szło ciężko, ale wiedziała, że jeśli będzie próbować, to jej się uda. Zapomniała całkowicie o serze, aż doszedł ją zapach spalenizny. Szybko rzuciła patyk i podbiegła do ogniska. Serwatka wyparowała, a to co zostało na dnie było przypalone. Wierzchnią warstwę przełożyła do szmatki i schowała w jednym z mniejszych koszyków. Wiedziała, że do czegoś na pewno się przyda. Miała nadzieję, że ser nie będzie smakował spalenizną. Zostawiła sporą warstwę od spodu, ale i ten z wierzchu był jakby smażony, lekko płynny. No nic, musi spróbować jeszcze raz. Teraz cieszyła się, że garnek był taki mały, bo zmarnowała tylko trochę swojej pracy. Poszła do rzeki, nasypała piasku do garnka i zaczęła pocierać nim o dno. Spalenizna po chwili zeszła. Wypłukała go dokładnie i gdy była zadowolona z efektu postanowiła spróbować ponownie. Zmniejszyła liczbę żarów i postawiła garnek. Ponownie włożyła porcję galaretowatego skrzepu mlecznego i wróciła do deski, tym razem pamiętając by co chwilę sprawdzać swoją mini produkcję sera. 
Do wieczora udało jej się przerobić zawartość dwóch wiader. Trzecie większość dnia stało obok ogniska, obracała je tylko czasami i liczyła na to, że ta temperatura wystarczy, ser twardniał, płyn powoli odparowywał. Serwatkę już wcześniej odlała. Robiło się ciemno więc ognisko musiała teraz zgasić, jednak żar, obłożony kamieniami, przysypany lekko piaskiem i ukryty za wysokimi trawami i drzewami nie dawał prawie światła i była pewna, że nikt go nie dostrzeże. Wiadro postawiła na ułożonych dookoła żaru kamieniach. Nie obawiała się, że się spali, było wyżej postawione, a żar pomału dogasał. Udało jej się oderwać jedną z desek. Postanowiła spróbować przerąbać ją na węższe kawałki. Wzięła siekierkę z wozu i zaśmiała się z siebie. Mogła to zrobić wcześniej, zamiast męczyć się z gwoździami. Po chwili zastanowienia doszła jednak do wniosku, że rąbanie wozu, może się skończyć tym, że się rozpadnie, więc na razie nie planowała tego robić. Przed snem zjadła resztę zupy i królika, popiła serwatką, którą miała w nadmiarze, zawołała zwierzęta pod wierzbę i umościła się wygodnie na jednej z gałęzi. Zanim słońce zaszło, żar pod wiadrem zgasł całkiem. Noc była spokojna. 
Przynajmniej tak jej się wydawało. Ona i prawie wszystkie zwierzęta spali głęboko, a nad ich głowami z niskim pomrukiem latały cienie. Ktoś jej szukał. W sumie nie ktoś, tylko mała armia. Jej żołnierze mieli rozkaz by ją odnaleźć, a niewykonanie rozkazu było surowo karane. Bardzo surowo. Musieli ją znaleźć, od tego zależało wiele żyć. Ślady prowadziły w tę okolicę jednak mimo tropienia, które zazwyczaj było bardzo łatwe ze względu na ich czuły węch i ostry wzrok, nie mogli jej odszukać, zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Kolejną noc spędzili krążąc nad jej głową, zupełnie tego nieświadomi. Obserwował ich czarny kot, trzymał nocną wartę. 
Wierzby miały magiczną moc. Dawały schronienie tym, którzy chowali się w ich koronach, nie mając krzty zła w sercach. Kiedyś ta wiedza była powszechna, jednak od stuleci ludzie zapomnieli o wielu darach od bogów, w których istnienie już nie wierzyli. Może nie było już ludzi dobrych?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz