piątek, 15 września 2023

Cato (z łac. wszystkowiedzący)

Wysoki, szczupły, czarnowłosy mężczyzna o pociągłej twarzy stał tyłem do pokoju wyglądając przez otwarte szklane drzwi prowadzące na niewielki kamienny balkon. W dole huczały fale rozbijające się o skały, nad brzegiem szumiał gęsty iglasty las, nad którym niosły się wycia wilków, nad głową słyszał piski nietoperzy, na plaży wokół ognia tańczyli lokalni, a od drugiej strony zatoki niosły się niepokojące niskie pomrukiwania.

Ten dzień był bardzo długi, a wydawał się jeszcze dłuższy. Cały dzień spotkań, odpisywania na listy, planowania kolejnych kroków i dyskusji z podwładnymi. 
Zawsze lubił zasady panujące w klanie. Hierarchia jest ważna, najmądrzejszy rządzi, ale nie ma władzy absolutnej. Podwładni mogą się nie zgodzić co do swojej roli, nie brać udziału w planowanych wydarzeniach, a nawet w szczególnych przypadkach się sprzeciwić, jeśli zostaną poparci przez wystarczającą liczbę kuzynów.  U wilczych liczy się tylko siła. Rządzi najsilniejszy, a bracia nie mają nic do gadania. 
Najgorzej jest jednak u tuzików, gdzie władca ma rację, nawet jeśli jest słabym głupcem. Nic dziwnego, że tak źle im się powodzi, że tak łatwo ich zmanipulować i zniewolić. Od szczenięcia uczy się ich ślepego posłuszeństwa dla jednej rodziny. A Rodzina z pokolenia na pokolenie produkuje coraz głupszych i słabszych członków; bawią się, piją i tworzą coraz to nowe przepisy, wprowadzają nowe podatki, coraz bardziej ograniczające społeczeństwo, zupełnie nie zwracając uwagi na to co dzieje się w miastach i na wsiach. Rządzący nie są też zupełnie zainteresowani tym co dzieje się poza granicami ich terytorium. Dopóki nikt z sąsiadów ich nie zaczepia, siedzą i taplają się w swoim błotku.
Obstawiał, że niedługo społeczeństwo się zbuntuje i wyrżnie obecną Rodzinę.  Zwykli tuzinkowie żyją jak niewolnicy, pracują od świtu do nocy i klepią biedę. A władczowie się bawią, sieją propagandę i przyklaskują swoim "błyskotliwym pomysłom, by tuzinkom żyło się lepiej". W międzyczasie szkolnictwo leży, lecznictwo praktycznie nie istnieje, mieszkańcy żyją tylko po kilkadziesiąt lat, jeśli nie przytrafi się żadna przywleczona przez szczury plaga, pożar obejmujący połowę terytorium lub powódź, a budownictwo opiera się na lepieniu glinianych klocków i układaniu z nich prostych konstrukcji, które szybko porastają mchem.
Prawie zapomniał o armii, która to u Tuzinków praktycznie nie istnieje. Gdyby tylko chciał opanowałby ich ziemie w kilka dni. Dlaczego tego nie zrobi? Bo wtedy musiałby się nimi zająć. Oczywiście jest też kwestia terytorium. Nie miał ochoty na starcie z Wilczymi, nie chciał też podpaść Gilidii. Tuzinków broniły zawarte ponad ich głowami pakty Dominów. Był kiedyś pomysł by podzielić ich terytorium między 3 mocarstwa, ale władcy nie mogli się dogadać odnośnie granic i przeznaczenia miejscowych ludów. Pozwalali więc Tuzinkom żyć swoim życiem, czasami tylko wpadając na polowania, których miejscowi nawet nie byli świadomi.
Polowania na tuzików były łatwe, nie brakowało ich też błąkających się po terytoriach dominów. Nie, wojna była bez sensu. Wielu starszych by zginęło walcząc o tak kiepski łup.  
W chwili gdy to pomyślał przypomniał sobie, że dawno nic nie jadł. Chyba czas coś wziąć na ząb. Odwrócił się gwałtownie i powiewając długą, czarną, wyszywaną nićmi w kolorach maków i złota peleryną bezszelestnie oddalił się w głąb zamczyska, a w jego głowie zaczął się formować pewien plan, by urozmaicić polowania.

środa, 13 września 2023

szkoła życia

Z głębi jej ciała wydobywało się bulgotanie i przelewanie. Była głodna. Ostatni posiłek, jakim był kawałek zeschniętego sera znaleziony w kieszeni płaszcza i jabłko znalezione przy drodze jadła dwa dni temu. Szła przed siebie, stawiając kroki niepewnie, jakby stąpała po ruchomych piaskach. Jej stopy owinięte pokrwawionym bandażem, w ubłoconych butach, bolały przy każdym kroku. Nie miała jednak wyjścia, musiała iść. Cel dodawał jej sił, inaczej już dawno położyłaby się w przydrożnym rowie i poddała. Pierwszy raz w życiu spotkały ją niedogodności, choć wcześniej nie miała o tym pojęcia. Do tej pory miała wszystko czego zapragnęła, a niedogodnością był podany jej pod nos do delikatnych liściowych naleśników dżem jabłkowy zamiast gruszkowego, o który prosiła. Po ostatnich wydarzeniach odnalazła się w zupełnie nowych realiach. Odkrywała świat na nowo i musiała przyznać, że wcale jej się nie podobał. Zdała sobie sprawę, że do tej pory żyła w bańce, stworzonej przez rodzinę i bliskich, która bardzo różniła się od tego czego doświadczają zwykli ludzie. 
Już pierwszego dnia została okradziona i zbluzgana. Dodać by mogła do tego pobicie, gdyby nie uciekła na czas. Dobrze, że w szkole miała zajęcia sportowe.
Szkoła. Kolejna rzecz, która nie przygotowała jej do prawdziwego życia. Uczyła się alchemii, znała dokładne wzory różnych mikstur, ale nie wiedziała skąd wziąć komponenty - zawsze czekały na nich w fiolkach, podpisanych pięknie i zabezpieczone przed nieprawidłowym stosowaniem. Ich jedynym zadaniem było odmierzanie zgodnie z recepturami i przygotowanie skomplikowanych wywarów. Jej wiedza lecznicza też była obszerna. Potrafiła rozpoznać różne stany i wiedziała, którą miksturę przygotować i podać, ale teraz nie miała pojęcia co zrobić z obtartymi stopami - nie miała przecież ze sobą sprzętu i składników. Uczyli się co prawda o różnych roślinach, ich zastosowaniu i uprawie, jednak cóż jej z tego, gdy idąc przez pola i lasy nie wiedziała jak rozpoznać rośliny z książkowych rycin, by się nie zatruć. Cóż jej z wiedzy jakich nawozów używać by jagoda fioletowawa urosła bardziej dorodna, w jakich regionach sadzić, skoro nie jest w stanie jej rozróżnić od jagody fioletowej (śmiertelnie trującej kuzynki). W szklarniach wszystkie rośliny były podpisane. Pocieranie roślin o skórę i patrzenie na reakcję nie miało zbyt dużo sensu, skoro cały czas była w drodze i po kilku godzinach była już w otoczeniu zupełnie innych roślin.
W szkole uczyła się też szycia, szydełkowania, wyszywania i robienia na drutach, znała podstawy garbarstwa, szewstwa i stolarki. Wiedziała na czym polega budownictwo, jakie powinny być pomieszczenia zgodne z przepisami, wiedziała jak daleko powinno być okno od drogi, a ile od granicy działki, wiedziała jaki druk należy złożyć, by móc zasadzić drzewo, a który należy wypełnić by wykopać staw na posesji. Wiedziała jakie są szlaki rybołówcze na różnych zbiornikach wodnych na całym świecie, znała wszystkie znaki wodne i lądowe, umiała ocenić fronty powietrza by ocenić przy pomocy przyrządów jaka będzie pogoda i znała nazwy wszystkich głównych konstelacji gwiazd. Wiedziała, w którym roku i gdzie była bitwa o Czerkownik oraz która armia jakich taktyk używała. Potrafiła grać na fortepianie, skrzypcach i flecie, śpiewała dość dobrze a i w tańcu radziła sobie lepiej niż większość koleżanek z roku.
I cóż z tego, skoro teraz szła głodna, brudna, zmęczona i poraniona, nie wiedząc co może zjeść, jak zrobić mydło z tego co znajdzie, jak naprawić buty, czy jak zrobić wędkę, by złapać rybę w jednej z mijanych rzek. Jedyne co teraz jej się przydało z wcześniejszej edukacji to znajomość geografii, chociaż z tego zawsze była kiepska. Orientacja w terenie też nie należała do jej mocnych stron. Raz nawet zgubiła się w ogrodzie przyjaciółki, mimo, że nie był to labirynt. 
Przysiadła na dużym porośniętym mchem kamieniu pod mijanym drzewem. Było jej gorąco. Słońce pomału zbliżało się do zenitu, cień był mały i przynosił niewielką ulgę. Była spragniona, napiła się kilka łyków smakującej mułem wody. Nalała ją przy czysto wyglądającym strumyku i miała nadzieję, że nie zatruje się. Chciała przegotować wodę nad ogniskiem, ale nie miała w czym. Jej bukłak był ze skóry (na szczęście tego jej nie ukradli w mieście). Nie miała też krzesiwa, by rozpalić ogień, a pocieranie gałązek nie wyszło jej zupełnie, jedyne do czego doprowadziło to pęcherze na delikatnych, smukłych dłoniach. Ah, gdyby tylko wiedziała co ją spotka, przygotowałaby się do tego odpowiednio. 
Zaczęła rozmyślać, co spakowałaby na tę wyprawę. Oprócz apteczki z podstawowymi miksturami i opatrunkami, wzięłaby krzesiwo, metalową misę, ubrania na przebranie i coś wodoodpornego, zestaw do szycia i rzemyki, atlas roślin jadalnych, linkę z haczykiem na ryby, małą łopatkę i nożyk, kompas, mapę oraz koc. Noce były zimne.
Cóż ona za głupoty myśli! Gdyby wiedziała co się stanie, mogłaby ostrzec bliskich i uciec, zanim stała się tragedia. Poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Skryła twarz w dłoniach i zaczęła głęboko, spokojnie oddychać. Samoregulacja. To nie był czas na użalanie się nad sobą i przeżywanie straty. Miała zadanie i musiała je wykonać. Po chwili napiła się jeszcze łyk niesmacznej wody i wstała. Długa droga przed nią nie zachęcała, ale nie miała wyjścia. Dojdzie do celu albo zginie. Nie ma trzeciej opcji.
Zastanowiła się chwilę. Mogłaby zamieszkać w lesie z dala od cywilizacji. Nauczyłaby się na błędach, w końcu zbudowałaby sobie chatę z gałęzi, jadłaby rośliny znalezione w lesie i upolowane zwierzęta... Na tę myśl zaśmiała się cicho i z burczącym brzuchem przypominającym o dosadnym braku umiejętności surwiwalowych, ruszyła w dalszą drogę.