poniedziałek, 8 września 2025

Na wozie i za wozem.

Wybudzona gwałtownie prawie spadła z drzewa. Z oddali usłyszała przerażające krzyki. Znajome głosy myśliwych zawyły w środku nocy i zamilkły, a wraz z nimi cały las. Księżyc świecił jasno, oświetlając całą polanę, wioskę i las. Woda w rzece poniżej szumiała cicho, stale, niezmiennie, choć cały czas inaczej. Zamknęła mocno oczy, zagryzła wargi i uszczypnęła się w ramię szeptając "to nie dzieje się naprawdę, zaraz się obudzę w swoim łożu, napiję się kilka łyków świeżej, pysznej wody i dotrze do mnie, że to był tylko chory sen". Zabolało. Przeklęła pod nosem. Do rana nie zmrużyła oka. Bała się poruszyć, by przypadkiem bestia i jej nie znalazła. Widziała momentami przez przymknięte powieki cienie latające nad lasem, słyszała wycie wilków w oddali, jakieś ryki. "To nie dzieje się naprawdę" powtarzała szeptem jak mantrę zatykając uszy i zaciskając powieki aż do świtu. O świcie cienie zniknęły, wycie i ryki ustały, a ona w końcu wzięła głęboki wdech.
Poczuła ulgę, mimo nieprzespanej nocy. Bestie raczej nie wychodzą w dzień. Miała kilkanaście godzin, by zastanowić się co robić. Wydawało jej się oczywistym, że myśliwi nie wrócą, ale postanowiła poczekać i dać im szansę. Może po prostu wystraszyli się czegoś, a tak na prawdę nie byli w niebezpieczeństwie. Chciała w to wierzyć. Zeszła z drzewa, rozebrała się i wskoczyła do wody. Potrzebowała się dobudzić, ochłonąć. Po kąpieli postanowiła wrócić do wioski. Zabrała ze sobą umyte wiadro po mleku. 
Zaszła do piwnicy, w mleku z dnia poprzedniego pływało pełno much i kilka utopionych w nim myszy. Wzięła wiadra i wylała mleko do pobliskiego rowu. Wiadra umyła wodą ze studni i ponownie poszła na pastwisko. Oporządziła krowy, przywitała się z koniem. Na szczęście zwierzętom nic się nie stało. Najwidoczniej bestie nie były nimi zainteresowane.
Zdecydowała, że nie może tu dużo dłużej zostać. Obeszła wszystkie chaty i zebrała przedmioty i jedzenie, które wydawało jej się, że będą jej potrzebne. Chciała pochować zmarłych, ale nie miała siły ich przenieść. Przykryła ich tylko prześcieradłami i pozamykała drzwi i okna, by dzika zwierzyna się do nich nie dobrała. Zaprzęgła konia do niewielkiego drewnianego wozu, który załadowała jedzeniem z piwnic, ziarnem ze spichlerza i owocami z sadu. Nie zapomniała też o wiadrach na mleko, by móc doić krowy, które przywiązała do wozu na sznurkach. Kury zamknęła z niewielkich wierzbowych klatkach i zapakowała na wóz. Nie chciała ich zostawiać samych na pastwę lisów. Zebrała też przygotowane wcześniej przedmioty, których nie chciała zabierać.
Postanowiła zaczekać jeszcze jedną dobę przy wierzbie, chociaż w głębi duszy wiedziała, że myśliwi nie wrócą. Gdy całą wioskę zabezpieczyła jak umiała najlepiej na drzwiach napisała farbą datę i co myśli, że się stało. Wtedy odjechała w kierunku wierzb. Zwierzęta zostawiła po przeciwnej stronie rzeki pod jedną z większych wierzb, przywiązane do niej. Sama wróciła na swoje legowisko. Gdy skończyła, było już ciemno. Zjadła kawałek chleba. Cały dzień była tak zajęta pracą, że zapomniała o jedzeniu. Przypomniała sobie, że miała jeszcze trochę poziomek i jeżyn. Część z nich zaczynała już się psuć, więc wyrzuciła je, część zjadła, a pozostałe rzuciła przez rzekę kurom. Ułożyła się na swojej wygodnej gałęzi i starała się zasnąć. Mimo zmęczenia sen nie przychodził łatwo, a gdy ją nawiedził ponownie był niespokojny. Tej nocy obyło się brz przygód. Rano obudziło ją pianie koguta i muczenie krów. Koń też wesoło zarżał, gdy ją zobaczył. Wydawało się, że zwierzęta tej nocy spały dobrze. Gdy zeszła za ziemię zobaczyła, że na wozie siedział teraz czarny kot. Czyżby on też nie chciał zostawać sam w przeklętej wiosce? Szybko oporządziła zwierzęta. Później naścinała tyle gałązek wierzbowych ile udało jej się przywiązać do krów, gdyż planowała w trakcie jazdy robić koszyki na sprzedaż, wykąpała się i ruszyła w drogę, przejeżdżając obok wioski. Nadal była pusta. Myśliwi nie wrócili. Polowania zazwyczaj trwały jeden - dwa dni. Żałowała, że nie może zostać dłużej by się upewnić, ale czas gonił.
Obróciła się odjeżdżając, a zwierzęta z nadzieją patrzyły tylko w przód. Ona też miała nie patrzeć w tył. Sięgnęła po kawałki chleba, kiełbasy i sera i zaczęła jeść śniadanie, popijając je świeżym mlekiem. Czarny kot spojrzał na nią, a ona bez słowa dała mu kawałek mięsa. Zadowolony zjadł je, przytulił się do jej uda i poszedł spać, kołysany przez nierówną polną drogę i muzyczne wręcz kroki konia i krów. Gdy zjadła ponownie wyjęła mapę. Z tą ekipą na pewno droga nie będzie szybsza, ani krótsza, wręcz przeciwnie, będą musieli robić przerwy na pasienie się i szukać wodopojów, ale czuła się lepiej. Nie była już sama i mimo, że teraz miała stworzenia pod swoją opieką, zależne od niej, czuła się bezpieczniejsza... a może odważniejsza?
Miała jedzenie, ubrania na zmianę, książki, broń, narzędzia i zajęcie. W drodze planowała oprócz koszyków porobić też biżuterię ze znalezionych w rzece pięknych kamieni. Ostatnie dni nazbierała ich całkiem sporo. Podróż zapowiadała się o wiele przyjemniej. Prawie zapomniała, że jest ściganym człowiekiem. Przyjrzała się nowo znalezionym mapom. Były na nich pozaznaczane wiejskie i polne drogi, co prawda tylko okoliczne, ale na najbliższe kilka dni jej wystarczy. Podejrzewała, że im bardziej oddali się od stolicy, tym mniej osób będzie ją znać. Liczyła na to, że listy gończe rozmieszczone zostały tylko blisko jej byłego domu.
Ponownie zaznaczyła drogę, tym razem polnymi drogami, omijając wioski i miasteczka, zaznaczyła też miejsca postoju, szukała takich blisko rzek lub strumieni, by zwierzęta miały co pić. Dla niej zapas kilku bukłaków wystarczyłby na kilka dni, ale nie była w stanie zabierać ze sobą kilkudziesięciu litrów dla konia i krów. Jedzenia dla nich na razie było pod dostatkiem, świeża trawa i koniczyny porastały każdy kąt. Lato było gorące, ale padało też sporo deszczy. Aż dziwne, że odkąd podróżuje, nie padało. 
Kolejne kilka godzin podróży spędziła naginając miękkie gałązki wierzby. Zaczęła do tych cienkich. Najpierw okorowała kilka, później zrobiła dno. Nie wyszło idealnie równe, ale ogólnie była zadowolona z efektu, chociaż musiała się mocno zastanowić jak zrobić brzeg. Gdy już przypomniała sobie technikę, plecenie szło jej dość szybko. Ostatni raz koszyki robiła kilka lat temu, na zajęciach w szkole. Miło wspominała te zajęcia. Nawet próbowała wpleść mniejsze gałązki by urozmaicić wzór. Na koniec zrobiła dłuższą rączkę na ramię, by kosz łatwo można było nosić. Gdy skończyła dojechali do miejsca, w którym zaplanowała postój. Rozprzęgła konia, poluzowała krowom liny i wypuściła kury. Zwierzęta poszły zgodnie za nią do rzeki i zaczęły pić. Było jej gorąco. Do wiadra nalała wody, rozpuściła w niej kawałek mydła i wrzuciła ubrania znalezione w chatach. W czasie gdy ubrania namakały ona z tą samą kostką poszła kawałek dalej w dół rzeki i wykąpała się. Poczuła się świeżo, jej włosy pachniały mydłem. Zebrała kilka gałązek rumianku i wtarła je w wilgotne jeszcze włosy. Później wyprała i wypłukała ubrania i porządnie umyła wiadro. Mokre ubrania powiesiła na barierkach wozu i okolicznych krzakach do wyschnięcia. Zwierzęta patrzyły na nią z ciekawością. Ponieważ było jasno, postanowiła rozpalić ogień i ugotować kilka jajek, które zniosły jej nowe przyjaciółki. Pośrodku nad niewielkim ogniskiem zbudowała konstrukcję z kamieni. Na kamieniu postawiła wypełniony wodą niewielki metalowy dzbanek, do którego udało jej się zmieścić większość jajek. Pozostałe, gdy kamień się nagrzał rozbiła i usmażyła. Kawałek smażonego jajka oddała kotu, resztę zjadła sama. Kot zjadł i uciekł w krzaki. Po chwili wrócił z upolowanym królikiem i rzucił jej pod nogi. Królik był już martwy. Zrobiło jej się przykro. Nie potrzebowała teraz mięsa, miała dużo jedzenia. Jednak podziękowała kotu i przyjęła prezent. Wzięła niewielki nóż i oskórowała go sprawnie nad brzegiem rzeki. Skórka była bardzo miękka, futerko milutkie. Wnętrzności umyła i wrzuciła do garnka po gotowanych jajkach. Jajka wcześniej schowała w zawiniątko i położyła na wóz, na później. Do garnka nalała wodę, wrzuciła znalezione nieopodal zioła - majeranek i tymianek. Zupa zaczęła się gotować. W między czasie nabiła na patyk królika i powiesiła nad ogniem i co jakiś czas obracała. Krowy i koń znudzone poszły coś zjeść. Kury dziobały rozsypane przez nią ziarna i wydziobywały dżdżownice z ziemi. Kot wyciągnął się na pobliskim kamieniu i zapadł z rozkoszną drzemkę. Rozejrzała się dookoła. W pobliskim rowie dostrzegła pokrzywy. Wstała i podeszła do nich z niewielkim nożykiem i grubszym kawałkiem materiału. Nazrywała kilkanaście garści świeżych liści i wrzucała je po trochę do garnka. Dawno nie jadła zupy z pokrzyw. Zanim zupa będzie gotowa, zanim zwierzęta się najedzą, minie trochę czasu. Postanowiła się położyć na chwilkę i zamknąć oczy. Gdyby ktoś się zbliżał, zwierzęta na pewno to dostrzegą i ją obudzą. Dołożyła do ognia i położyła się obok kota. Sielankowa atmosfera udzieliła się wszystkim. Obudziło ją syczenie znad ogniska. Zupa zaczynała kipieć. Musiała trochę zmniejszyć ogień. Polała kamień odrobiną wody z bukłaka i to zadziałało. Chwilka drzemki dała jej dodatkową energię do działania. Słońce świeciło jeszcze dość wysoko. Postanowiła, że za niedługo czas ruszać dalej. Zupa dochodziła, królik skwierczał, był już gotowy, ziemniaki spod żaru pachniały smakowicie. Powoli pościągała wszystko i zaczęła pakować ekipę z powrotem na wóz. Ostatnie do koszy wskoczyły kury. Kot od dawna siedział na wozie i czekał na nią. Po zgaszeniu ogniska ruszyli w dalszą drogę. 
Umytą dokładnie i oczyszczoną skórkę króliczą musiała dalej przygotować. W jednej z chat znalazła ałun i sól. Najpierw zasoliła futro, później pokryła skórę ałunem. Dobrze, że spakowała ze sobą te dodatkowe kilka rzeczy. Futerko później włożyła pod ciężki kosz. Po kilku godzinach na kolejnym postoju wypłukała sól i nałożyła kolejną warstwę. Wieczorem trzecia i ostania warstwa soli i ałunu. Teraz skórka miała leżeć dłużej pod obciążeniem. Miała nadzieję, że dobrze pamiętała proces obróbki skóry. Przygotowała wszystkich na nocleg. Ponownie znalazła wierzbę nad wodą, ta była ogromna i pomieściła całą wesołą ferajnę. Zmieścił się nawet wóz. Zjadła na kolację zupę zabieloną śmietaną zebraną z mleka. Większość mleka musiała wylewać. Bardzo jej było szkoda marnować jedzenie, ale nie miała co z nim robić. Może spróbuje zrobić ser? W podróży będzie ciężko, ale co jej szkodzi. Czas ma. Kot poszedł polować i słychać było z krzaków dźwięki chrupania. Miała nadzieję, że nie był to kolejny królik. Wdrapała się na drzewo, znalazła odpowiednią gałąź i szybko zasnęła.

Oblany test

Zapadał zmierzch, w lesie robiło się cicho. Teraz każdy krok niósł się daleko. Jej zmęczone ciało z przyjemnością przyjęło jej decyzję o odpoczynku. Zgarnęła suche liście w większą stertę pod drzewem i usiadła na nią, moszcząc się, aż było jej wygodnie. Noce były chłodne, owinęła się w płaszcz i przykryła liśćmi, tak, że z daleka nie było jej widać. Ktoś musiałby się bardzo przyjrzeć, by ją dostrzec. Ostatnio sen przychodził jej łatwo, ale był płytki. Wybudzał ją każdy dźwięk, mimo ogromnego zmęczenia. Tym razem jednak zmęczenie wygrało i zapadła w głębszy sen. Obudziło ją dopiero trzaskanie gałęzi za pobliskimi krzakami. Wstrzymała oddech i przysłuchiwała się uważniej, nie śmiąc się poruszyć, by wyjrzeć i zobaczyć co to było. Po chwili usłyszała ciche męskie głosy.
- Nie mów mi co mam robić - powiedział szeptem jeden z nich.
- Jestem twoim ojcem, moim zadaniem jest mówić ci co masz robić. Myślisz, że wszystko już wiesz, jak każdy nastolatek, ale prawda jest taka, że musisz się jeszcze wiele nauczyć. - Pouczająco odpowiedział cicho drugi.
Jedyną odpowiedzią było głośne prychnięcie.
- Te ślady na pewno należą do dużego jelenia - pójdziemy za nimi, jeśli będziemy cicho, może do rana uda nam się go wytropić - powiedział ten starszy.
- Ja nie chcę tropić jelenia. Mieliśmy polować na niedźwiedzia. Jelenia to każdy głupi może upolować.
- Trafiliśmy na trop jelenia, widzisz tu jakieś ślady niedźwiedzia? - mruknął ten starszy poirytowany. - Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Jeśli spotkamy niedźwiedzia to będziemy do niego strzelać - dopowiedział pod nosem, co ewidentnie sprawiło, że młodszy się rozpogodził, gdyż już nie prychał i nie dyskutował. Kroki pomału zaczęły się oddalać. 
Dopiero wtedy pozwoliła sobie wziąć głęboki oddech. Jak dobrze, że przeszli tamtą stroną. Kilkanaście kroków dalej i na pewno wpadliby na jej ślad.
"Miałam dużo szczęścia" pomyślała, po czym zaśmiała się w myślach.
- Tia... prawdziwa ze mnie szczęściara - mruknęła do siebie pod nosem, myśląc o ostatnich dniach.
Przy dłuższym zastanowieniu jednak doszła do wniosku, że rzeczywiście miała dużo szczęścia. Przeżyła zamach, uciekła trzem oblechom czekającym na nią na końcu tunelu, do tej pory udawało jej się znajdować jedzenie z łatwością, nie napotkała na razie żadnych innych bandziorów, nie zatruła się wodą znajdowaną w strumykach, mimo że nie miała jak jej przegotować i teraz uniknęła kontaktu z myśliwymi. Była duża szansa, że rozpoznaliby ją i próbowali złapać. Na rozdrożu, pod kierunkowskazami znalazła list gończy ze swoją podobizną. Obiecywana suma była pokaźna. Komuś bardzo zależy na pojmaniu jej. List kierował znalazcę do karczmy w stolicy, niedaleko pałacu. Pałacu, którego już nie ma. Tak jak nie ma już jej wcześniejszego życia. Znowu do oczu napłynęły jej łzy. Zacisnęła dłonie w pięści i zagryzła wargi. Szybko jednak uspokoiła się. Za każdym razem, gdy pomyślała o rodzicach i domu, czuła gniew i smutek. Coraz lepiej radziła sobie z wyciszaniem ich. Starała się nie myśleć o tym co było, zgodnie z zaleceniem mamy, ale nie było to łatwe. Droga była długa, niewiele się działo. Obserwowała ptaki latające między drzewami, zbierające owady dla młodych, wiewiórki przygotowujące zapasy na zimę - żołędzie i orzechy chowane w dziuplach. Ciekawe jak ona przetrwa zimę. Ciekawe czy dożyje zimy.
Czasami mijał ją jakiś jeleń lub kilka sarenek, patrzyły na nią z ciekawością, widząc, że nie zwraca na nie większej uwagi, pomału odchodziły w sobie tylko znanym kierunku. Kilka razy nawet wypatrzyła rodzinkę puchatych dzikich królików, jedzących sobie spokojnie trawę w pobliżu strumyka, w którym pływało mnóstwo ryb. 

Gdyby miała swoją strzelbę albo wędkę... gdyby mogła rozpalić ogień... znowu poczuła ból brzucha, a po chwili z jego otchłani wydostały się niskie pomruki, przypominające jej o doskwierającym głodzie.
Strzelby nie zrobi, ale może uda jej się skonstruować łuk. Tylko najpierw powinna zrobić sobie prowizoryczny nóż. Musiała też jakoś zdobyć ogień, bo cóż z tego, że coś upoluje, skoro na surowo tego nie zje. Planując co musi zrobić, by podróż była łatwiejsza, ponownie zasnęła zakopana w stercie liści, niczym mały jeżyk i spała do rana głębokim, dobrym snem.

Obudził ją głód i pierwsze promienie wschodzącego słońca. Zanim się przeciągnęła i wydostała spośród liści, chwilę się przysłuchiwała. Las był cichy, poza kilkoma rannymi ptaszkami, które witały dzień wesoło pięknym śpiewem. Mimo głodu i lęku, który gdzieś w głębi cały czas odczuwała, uśmiechnęła się. Zapowiadał się piękny dzień. Dzisiaj zrobi nóż. Założyła plecak i rozejrzała się dookoła. Była niedaleko polanki, na której, jak się okazało, było pełno poziomek. Wieczorem, gdy tam dotarła nie widziała ich zupełnie, bo było już ciemno. Ostrożnie poszła w tym kierunku, wiedząc, że będzie bardziej widoczna, gdyby się okazało, że jednak w okolicy ktoś był. Kucnęła i zaczęła jeść soczyste owoce. Nie wiedziała, czy to z głodu, czy nie, ale były to najpyszniejsze poziomki jakie kiedykolwiek jadła. Gdy zaspokoiła swój głód zaczęła zbierać owoce na później, do papieru po kanapce, którą pierwszego dnia znalazła w plecaku. Po kanapce nie został nawet zapach. Ile by teraz oddała za kanapkę. Owoce syciły, ale na krótko. 
Rozejrzała się. Okazało się, że po drugiej stronie polany rosły jeżyny. Pozbierawszy sporo poziomek, powinny jej wystarczyć na kilka małych przekąsek, przeszła dalej by kontynuować zbieractwo. Brakowało jej papieru na jeżyny, ale zdecydowała, że zrobi prowizoryczny pojemnik z liści klonu rosnącego niedaleko, spiętych igłami sosny.
Powinna wykorzystać swoje umiejętności i to co oferuje jej las. Tak, dzisiaj zrobię sobie dzień na uzupełnienie zapasów i zrobienie podstawowych narzędzi. "Może nawet uda mi się zrobić koszyk? Kiedyś umiałam robić koszyki. Na pewno mi się przypomni jak zacznę, tylko najpierw znajdę odpowiednie gałązki. Wiedziała, że najlepsza do tego celu byłaby wierzba. Łuk może spróbować zrobić z klonu, lepszy byłby jesion, ale nie widziała w okolicy żadnego. Cięciwę... nie wiedziała, czy uda jej się nazbierać odpowiednie włókna. Najlepsze byłoby włosie końskie, ale nie miała pomysłu jak je zdobyć. Przecież nie będzie się zakradać i obcinać niczego nie spodziewającemu się koniu włosia z ogona. Może gdzieś po drodze zobaczy len lub pokrzywy. Nie będą tak dobre, ale jak zrobi kilka sznurków, to w razie zerwania jednego zamieni na kolejny. Powinna jednak zacząć od noża. Szkoda, że nie miała przy sobie swojego sztyletu - był nie tylko piękny, wykładany szmaragdami, ale też bardzo ostry i wytrzymały. Spokojnie mogłaby używać go do polowania, obrabiania zwierzyny i ryb, ale też do ścinania gałązek. Stali nie znajdzie, ale może jakiś dobry twardy kamień? Zebrawszy plecak pełen owoców lasu, usiadła na dużym kamieniu i wyjęła z kieszeni mapę. Niedaleko była rzeka, prawie po drodze, musiałaby kawałek nadłożyć, ale stwierdziła, że opłaca się. I tak musiała napełnić bukłak. Schowała mapę, wstała i niespiesznie udała się w kierunku rzeki. Dopisywał jej dobry humor, pierwszy raz od kilku dni. Pogoda była piękna, miała plan działania na najbliższe godziny i w końcu poczuła, że da radę. Nie wiedziała jak, ale złe przeczucia na razie ją opuściły. Przechodząc obok klonu zerwała kilka niegrubych gałązek, któraś z nich na pewno nada się na łuk. Idąc dalej zauważyła czarny bez. Wiedziała, że owoce są trujące, ale gałęzie miały wiele zastosowań. Złamała kilka. Zerwała też kilka gałązek sosnowych - powinny z nich być dobre strzały. Jedyny minus to żywica - niestety przy zrywaniu ubrudziła nią sobie dłonie. Owinęła kleiste miejsca gałązek liśćmi. Zadowolona i z pełnymi rękoma poszła dalej. Doszła nad rzekę w kilkadziesiąt minut i widok ją zachwycił. Nad rzeką rosły w równej linii przy samym brzegu wierzby płaczące, pochylone w kierunku wody, których smukłe gałęzie wpadały majestatycznie do wody. Uwielbiała wierzby. Pod ich kloszem można się było schować. Ich gałęzie mocne i grube pozwalały się łatwo wspinać i wygodnie rozsiąść. Jako dziecko uwielbiała bawić się w ich koronach. Podbiegła radośnie do jednej z nich, gałęzie rzuciła pod pniem i wspięła się wysoko, wysoko do góry. Weszła na sam szczyt, aż jej głowa wychyliła się ponad listowiem i z tego miejsca mogła zobaczyć całą okolicę. Krajobraz zapierał dech w piersiach. Rzeka wiła się między lasem a łąką, która ciągnęła się aż za horyzont. W oddali widać było niewielką wioskę, dosłownie kilka domów, koło której na polach pasły się krowy, po drugiej stronie widać było sad. Nie widziała dobrze, czy to sad, ale drzewa rosły w równych rzędach. Wyobrażała sobie smak jabłek, gruszek i śliwek, które na pewno teraz tam dojrzewały. Woda w rzece była czysta, widziała wyraźnie kamienie na jej dnie. Powierzchnia łamana przez nurt mieniła się pięknie w porannym słońcu. Rosa już dawno zniknęła, lecz trawa nadal zielona, pięknie kontrastowała z niebieskim niebem. Po drugiej stronie rzeki maki, chabry, dziurawce, krwawniki, rumianek i cykoria pięknie przyzdabiały łąkę. Po tej stronie od lasu czuć było przyjemny chłód i wiatr niosący zapach lawendy. Wyobraziła sobie jak osiada w tym miejscu. Do szczęścia teraz potrzebowałaby tylko małej drewnianej chatki. Ah jak cudownie byłoby mieszkać w takim miejscu. Daleko od zgiełku miasta, daleko od stresu i oczekiwań innych względem niej, daleko od jakiejkolwiek presji osiągnięcia czegoś wielkiego. Zamyśliła się.
Straciła wszystko. Teraz już nikt nic od niej nie oczekiwał. Była zbiegiem poszukiwanym listem gończym. Dlaczego? Nie miała pojęcia, chociaż mocno się nad tym zastanawiała, nie mogła nic wymyślić.
Pomału zeszła z drzewa. W okolicy nikogo nie było. Wioska wydawała się pusta. Może była sobota i wszyscy pojechali na targ do większego miasteczka?
Rozebrała się do naga i weszła do zimnej wody. W pierwszym odruchu chciała wyjść, ale została i weszła powoli głębiej, aż zanurzyła się do szyi. Wtedy wzięła głęboki wdech i zanurkowała. Przyjemny chłód pochłonął ją na chwilę i poczuła orzeźwienie. Przepłynęła się wzdłuż brzegu przypominając sobie chwile z dzieciństwa, gdy ojciec zabierał ją nad rzekę. Gdy była mała spędzała z nim dużo czasu. Później ojciec poświęcał jej coraz mniej uwagi, aż w ostatnich latach jakby całkiem o niej zapomniał. Nie wiedziała dlaczego, może był nią rozczarowany? Czy była niewystarczająco mądra, ładna, sprawna? Może myślał, że pójdzie w jego ślady i bardziej zainteresuje się łowiectwem, jeździectwem i rybołówstwem? Teraz to i tak bez znaczenia. Już nigdy go nie zobaczy, więc nie będzie miała szansy o to zapytać. Jej ojciec nie był dobrym człowiekiem. Jako dziecko podziwiała go. Dla niej był całym światem, był najmądrzejszy, najzabawniejszy i najprzystojniejszy. Z czasem zaczęła zauważać, że jest egoistyczny i humorzasty. Podobny był jej dziadek. 
Umyła się, pocierając ciało piaskiem, ścierając wcześniej spaloną słońcem skórę. Postanowiła przeprać też swoje zakurzone ubrania. Gdy skończyła wyszła na brzeg, ubrania mocno wycisnęła i rozwiesiła na gałęziach wierzby. Później brodząc w wodzie przeglądała dno w poszukiwaniu odpowiedniego kamienia. Znalazła kilka w kształcie, który by można było zmienić w nóż. Znalazła też garść małych, kolorowych kamyczków, które mogłaby wpleść w nici zrobione z łodyg kwiatów i zrobić sobie naszyjnik, a może nawet uda jej się te naszyjniki sprzedać po drodze? Mogłaby sobie za to kupić potrzebne rzeczy. Te małe schowała do plecaka, może kiedyś będzie miała trochę więcej czasu. Na razie powinna zająć się narzędziami. Na brzegu dokładnie obejrzała kamienie i wybrała ten, który wydawał się najtwardszy. Popukała nim w inne i miała rację. Ten się nie skruszył. Kamień był płaski, lekko trójkątny. Znalazła płaski głaz wystający trochę ponad taflę wody, usiadła sobie wygodnie koło niego, sypnęła na jego powierzchnię garść mokrego piasku i zaczęła ostrzyć swój nóż. Jej ruchy płynne i powtarzalne sprawiły, że umysł ukoił się, myśli zwolniły. Słuchała szumu liści na wietrze, przez półprzymknięte powieki obserwowała jak promienie słońca tańczyły między liśćmi, rzucając migoczące cienie na wodzie i przybrzeżnym piasku. Słyszała śpiew ptaków z oddali. Ledwosłyszalne z tej odległości pianie koguta i muczenie krów, dodawało wiejskiego klimatu. Spokojny prąd rzeki naciskał na jej uda i łydki, czasami chlapiąc nieśmiało. Po jakimś czasie ostrze zaczynało nabierać kształtu. Daleko mu jeszcze było do prawdziwego noża, ale była zadowolona ze swojego wysiłku. Poczuła pieczenie w ramionach. Musiała zrobić przerwę. Jej mięśnie nie były przyzwyczajone do ciężkiej pracy.
Postanowiła zmienić aktywność. Nadal naga przepłynęła na drugą stronę rzeki i przeszła się po łące w poszukiwaniu lnu. Znalazła sporo pięknych łodyg i wróciła do swojej tymczasowej bazy zadowolona ze swojego łupu. Łodygi trzeba było porozdzielać na włókna, umyć i wysuszyć. Wzięła się do pracy pomagając sobie swoim nowym kamiennym ostrzem. Gdy skończyła słońce było już wysoko. Rozwiesiła włókna na gałęziach i usiadła pod drzewem opierając się o pień. Sięgnęła po plecak i zjadła kilka garści poziomek i jeżyn. Zadowolona przyjrzała się swojemu dziełu. Po chwili wdrapała się ponownie na czubek wierzby i obserwowała wioskę. Nadal nikogo tam nie widziała. Postanowiła ubrać się w wilgotne jeszcze ubrania i zakraść bliżej. Jeśli nikogo nie będzie, może uda jej się napić trochę mleka. Owoce były smaczne, ale brakowało jej czegoś bardziej treściwego. 
Niespełna pół godziny później zbliżyła się do łąki na której pasły się krowy. Wydało jej się dziwnym, że nadal nikogo nie widziała. Zazwyczaj na targ jeżdżą młodzi dorośli, a dzieci i starcy zostają w wioskach. Napiła się trochę mleka prosto z wymion jednej z krów. Wymiona były pełne jakby nikt ich dzisiaj nie doił. Postanowiła zbadać sprawę i po cichu podeszła do wioski. Unosił się tam dziwny zapach, jakby żelaza. Ostrożnie zajrzała przez jedno z otwartych okien. W pomieszczeniu latało pełno much. Pod ścianą na podłodze dostrzegła jakąś ciemną kałużę, częściowo zaschniętą. Ktoś rozlał sok z malin?
Po chwili zbledła i musiała powstrzymać się od krzyku. Zobaczyła zmasakrowane ciało leżące w nienaturalnej pozycji na ławie nad kałużą. Nie widziała go wcześniej bo skryte było w cieniu. Co tu się wydarzyło?! Ciało pokryte było głębokimi szramami, jakby od pazurów. Ślady musiały należeć do dużego zwierzęcia, może niedźwiedź? Nie słyszała jednak o niedźwiedziach wchodzących do chat przez uchylone okno. Drzwi były zamknięte. Powoli obeszła całą wioskę i jedyne co znalazła to kolejne ciała. Opadła na ławkę obok jednej z chat i zaczęła się zastanawiać. Nie może tu zostać. Bestia, która to zrobiła może wrócić. To na pewno nie było żadne zwierzę. Zwierzęta nie wyżynały całych wiosek. Czy tych dwóch myśliwych było z tej wioski? Czy wiedzieli co spotkało ich krewnych? Jeśli nie to mogli w każdej chwili wrócić i pomyśleć, że to jej sprawka. Co prawda raczej nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że taka drobna, nastoletnia dziewczyna byłaby w stanie zrobić coś takiego, ale wątpiła żeby zastając taki widok ktokolwiek myślał logicznie. Przeszła się po chatach, wchodząc przez uchylone okna albo drzwi i postanowiła zebrać rzeczy, które mogłyby się jej przydać. Zmarli raczej się nie obrażą, a jeśli myśliwi wrócą wątpiła by przejęli się kilkoma brakującymi drobiazgami. Znalazła kilka bukłaków na wodę, większy plecak, ubrania w jej rozmiarze, proste, ale w dobrym stanie, a nawet wygodniejsze skórzane buciki, niewiele tylko za duże. Schowała ubrania i bukłaki do plecaka, zapakowała w lniane torebki kilka bochenków świeżego chleba, znalazła suszone kiełbasy i twaróg oraz krąg sera, z którego odcięła sobie spory kawałek. Dodatkowo postanowiła zabrać wiszący za jedną z chat łuk i kołpak ze strzałami, niewielki miecz i siekierkę oraz niewielki nóż kuchenny. Znalazła też nowszą mapę okolicy, krzesiwo i... książkę zielarską napisaną przez jej babcię. Wszystko o czym wcześniej myślała, że może potrzebować. Znalazła też kankę z gliny. 
Nie. Nie mogła tych ludzi tak po prostu okraść. Ma zasady. Szukanie wymówek, dopasowywanie narracji, tak by usprawiedliwić złe czyny. Nie. Ona nie będzie korzystać na nieszczęściu innych. Myśliwi wrócą i zastaną wszystkie swoje rzeczy na miejscu. Zostawiła wszystko i wyszła z chaty. Zobaczyła kurczaki, chodzące nieopodal. Wyglądały na zupełnie nie przejęte. Dziobały sobie ziarna i robaki rozgrzebując po kurzemu ziemię. Usłyszała też konia w stajni nieopodal. Weszła sprawdzić czy ma wodę i siano. Dziwne, że był w stajni w środku lata, może ktoś zamykał go na noc? Podeszła do niego i pogłaskała go po pysku.
- Co tu się wydarzyło? - zapytała wyprowadzając konia za powrózek. W drugą rękę wzięła 3 wiadra i udała się na pastwisko. Przypalikowała konia i przepalikowała krowy. Postanowiła wydoić biedne mućki. Na pewno bardzo bolały je wymiona.
Wydojenie kilku krów zajęło jej sporo czasu, ale czuła satysfakcję widząc ich ulgę.
Zaniosła dwa wiadra z mlekami do wioski i postawiła w piwniczce jednej z chat, trzecie wiadro zabrała ze sobą, planowała je później oddać. Wychodząc z wioski skubnęła tylko kawałek chleba i kiełbasy, nie mogła się powstrzymać. Znowu była głodna, poza tym należało jej się coś za włożoną na poczet właścicieli włości pracę. Usprawiedliwiała się w głowie, a później czuła się z tym bardzo źle. Sytuacja, w której się znalazła okazała się testem charakteru i miała wrażenie, że całkowicie ten test oblewa. Coś tak prymitywnego jak głód sprawia, że kradnie. Co prawda nikogo nie krzywdzi, ale jednak... Nie mogła się z tym pogodzić. Każdy kęs sprawiał jej psychiczny ból, mimo że jej ciało zaczynało czuć się lepiej. 
Wróciła do swojej bazy. Ponownie usiadła w rzece i zerkając w kierunku wioski, nasłuchując, ostrzyła swój kamienny nóż. Zanim zapadł zmrok zrobiła spory postęp, chociaż musiałaby robić to kilka dni, by ostrze mogło coś przeciąć. Jeśli nic się nie zmieni, jutro znowu zakradnie się do wioski i pożyczy ostrzałkę. Poszłoby jej o wiele lepiej z ostrzałką.
Noc planowała spędzić wysoko wśród gałęzi "swojej" wierzby. W ciągu tego jednego dnia bardzo przywiązała się do tego drzewa. Jego grube, silne konary dawały jej poczucie bezpieczeństwa. Zanim wspięła się na miejsce spoczynku, pozbierała wszystkie swoje rzeczy, układając je pod drzewem i przysypując liśćmi. Nie słyszała, żadnych dźwięków, nie widziała żadnego ruchu ani światła dochodzącego z wioski. Było już ciemno, niebo oświetlały miliardy gwiazd i jasny księżyc. Była pełnia. Zmęczona kolejnym intensywnym dniem szybko zasnęła utulona szumem liści wierzby, skryta w jej ramionach.

niedziela, 7 września 2025

Sad i wspominki


Elder Castle – Fantasy Music for Tired Souls | Peaceful & Magical Ambience

Minęła bokiem kolejną wioskę. Życie płynęło tam spokojnie, jakby nic strasznego nigdy nie miało miejsca. Słyszała głosy bawiących się dzieci, śmiały się głośno i krzyczały radośnie goniąc się i skacząc. Rodzice zajęci swoimi sprawami, przenosili towary, wozili słomę i ziarna, przerabiali owoce, skóry i wędzili mięsa. Nie zwracali na swe pociechy uwagi, jednak maluchy nie przejmowały się tym zupełnie. Czuły się bezpiecznie w wiosce. Ich życia były beztroskie i tak powinno być. Z nostalgią przypomniała sobie swoje życie w tym wieku i  do oczu naszły jej łzy. Potrząsnęła głową. Musi wziąć się w garść. Nie ma sensu wracać do przeszłości. Musi myśleć o czymś innym. Popatrzyła z daleka ponownie na wioskę.
Staruszki siedziały na ławkach koło swoich chat i plotkowały. Wyobrażała sobie o czym rozmawiają. Może o zakochanych z sąsiedniej wioski. Może o pogodzie i jaki wpływ będzie miała na tegoroczne zbiory? Może o tym którą boli biodro, a którą kolano i czy to wróży deszcz? Może o tym jaka ta młodzież teraz jest, a kiedyś to wszystko było lepiej? Westchnęła. Niektóre rzeczy są uniwersalne wszędzie.
Doszła do sadu. Nie jest złodziejką, ale sytuacja, w której się znalazła sprawiła, że robi rzeczy, których nigdy wcześniej by nie zrobiła. Rozejrzała się i poczekała chwilę obserwując okolicę. Nikogo w pobliżu nie było. Podeszła do jednego z drzew znajdujących się na uboczu i zerwała kilka jabłek - schowała je do torby, jedno ugryzła. Poczuła słodki sok na języku i dotarło do niej jak bardzo była głodna. Zjadła je praktycznie nie gryząc, łapczywie i zachłannie. Sięgnęła po kolejne i  kolejne... Gdy zaspokoiła głód, napełniła plecak do pełna owocami i cicho wycofała się za linię drzew. Nikt nie zauważy braku kilkunastu jabłek, rok był obfity w owoce. Musiała iść dalej.

Las był cichy. Poza śpiewem ptaków i szumu liści poruszanych wiatrem słychać było tylko jej ciche kroki. Kolejny dzień wędrówki. Kolejne kroki bliżej celu. Przynajmniej miała taką nadzieję, bo z jej koordynacją, mogło się okazać, że pomyliła drogę, ale szła dalej. Jej ciało pomału przyzwyczajało się do nowych warunków. Jej stopy wcześniej pokryte pęcherzami, goiły się. Nauczyła się zawijać je w liście babki lekarskiej, którą znajdowała przy drogach. Jej skóra wcześniej poparzona słońcem, teraz schodziła, a warstwa pod spodem była blada i czysta jak kiedyś. Okładała ją miodem skradzionym dzikim pszczołom w nocy, zmieszanym z mlekiem, które podebrała, gdy nikt nie patrzył, pasącym się na mijanej łące krowom. Jej oczy, wcześniej zaczerwienione i spuchnięte od płaczu, którego nie mogła zwalczyć nocami, teraz błyszczały w słońcu, źrenice wąskie, czujnie wypatrywały czyhających niebezpieczeństw. Idąc lasem, do tej pory była bezpieczna, ale wiedziała, że i tu mogła natrafić na myśliwych, zbójników i dzikie bestie. Zastanawiała się czy u celu czeka ją wybawienie, czy jeszcze wróci kiedyś do domu. Marzyła o spotkaniu z rodzicami, bardzo chciała zobaczyć swoją przyjaciółkę i opowiedzieć jej o wszystkim. Chciała wziąć gorącą kąpiel i napić się aromatycznej herbaty z pięknie, ręcznie malowanej delikatnej porcelanowej filiżanki. Chciała położyć się do swojego miękkiego łoża i zasnąć głęboko bez strachu co czyha w cieniu.
W tym głębokim zamyśleniu dotarła do drogi. Zbliżyła się do niej ostrożnie, nasłuchując i rozglądając się uważnie. Nikogo nie było. Wyjrzała i dostrzegła rozdroże niedaleko. Na rozdrożach zawsze były znaki z kierunkami. Drogi były dla niej niebezpieczne, ale musiała upewnić się, że idzie w dobrym kierunku. Po cichu, idąc nadal schowana za linią drzew, zbliżyła się na tyle, by odczytać wyryte na drewnie litery. Terytorium Niebieskiej Pełni 400 km i strzałka w kierunku w którym szła.
Tak, dobrze szła. Zanim uciekła odebrała wiadomość od mamy, przekazaną przez wierną służkę, by udała się tam jak najszybciej i odszukała Saturna. Nic więcej nie wiedziała. Nie miała pojęcia kim jest i gdzie go znaleźć, ale to był problem na później. Na razie musiała skupić się na tym jak dotrzeć do Terytorium. Jej mama przygotowała dla niej karocę, ale plany pokrzyżowała horda buntowników i nie udało jej się do niej dostać na czas. Gdyby ktoś ostrzegł ich wcześniej. Czy naprawdę wszyscy ich nienawidzili? Co ona lub jej rodzina zrobili? Zupełnie tego nie rozumiała. Wcześniej nie była nawet tego świadoma. Wypełniała swoje obowiązki, chodziła do szkoły, uczyła się, pomagała innym - w końcu jak wszystkie kobiety w jej rodzinie była wybitna w leczeniu, jakby miały je we krwi. Gdy skończy szkołę planowała kontynuować pracę w lecznicy założonej przez swoją prababcię Neysę, prekursorkę nauk o zdrowiu i chorobach. Była oczywiście też bardzo dobra w naukach przyrodniczych, znała wszystkie zboża, uprawy, złoża, miała szeroką wiedzę o hodowli, ale to akurat nie było szczególne wśród ludzi. Opieka nad uprawami i hodowlą przychodziła im naturalnie. Mogła również pójść w kierunku sztuki. Pięknie malowała, pisała wiersze i prozę, aktorką i tancerką też była wybitną. W sztukach walki i polowaniu również znacznie przewyższała swoich rówieśników. Nauka przychodziła jej łatwo. Jednak lecznictwo i nauki polityczne sprawiały jej najwięcej satysfakcji. Ponieważ polityka wśród ludzi była domeną męską, postanowiła oddać się lecznictwu. Uczyła się pilnie, mimo, że była najlepsza na roku, nadal chciała wiedzieć więcej. Każdą wolną chwilę spędzała z nosem w książkach. Jedyną osobą, która mogła jej śliczny nos wyciągnąć na chwilę na zewnątrz była Anissa, jej przyjaciółka od dzieciństwa, kuzynka od strony ojca. Dziewczyny były nierozłączne, mimo, że Anissa nie dorównywała Conny w niczym, lubiła z nią spędzać czas. Od dzieciństwa jej mama zachwycała się Conny i zachęcała by jej córka z nią spędzała jak najwięcej czasu, żeby coś od niej podłapać. Anissa czasami czuła zazdrość o kuzynkę, ale  to uczucie szybko mijało, bo Conny była dla nie zawsze dobra, pomagała jej w nauce i nigdy nie wywyższała się, nie sprawiała, że Anissa czuła się przy niej niedostateczna. Conny była łatwa do kochania, biło od niej dobro. Zawsze stawała w obronie słabszych, zawsze pomogła komuś w potrzebie. 

Przypomniawszy sobie to wszystko poczuła silne poczucie niesprawiedliwości. Nigdy nic złego nikomu nie zrobiła, a potraktowano ją jak najgorszego przestępcę i tyrana. Mężczyźni w jej rodzinie nie byli co prawda najlepszymi ludźmi, ale kobiety były wybitne. Każda z nich zasłynęła czymś wielkim, każda kolejna lepsza od poprzedniczki. Lecznice założone przez jej prababkę były dziś w praktycznie każdej mieścinie, uczyła ona też inne kobiety sztuki leczenia i dzięki jej pracy ocalone zostały niezliczone życia. Jej babcia skupiła się na historii, badaniu genealogii rodzin, prowadzeniu kronik. Otworzyła największą w krainie bibliotekę publiczną, dzięki jej pracy powstały szczegółowe podręczniki dokumentujące dzieje ostatnich dziesięcioleci, rodziny mogły dowiedzieć się skąd pochodzą ich przodkowie, a nauka mogła się dalej rozwijać. Jej matka wyjątkowo uzdolniona we wszelkich sztukach, otworzyła teatry, filharmonię i muzea, uczyła ludzi wszelkich form artystycznych, pisała wiele dzieł. Uznana za najlepszą artystkę wszechczasów, prawdziwego geniusza
Przy tak wybitnych członkiniach rodu, Connie czasami czuła się nieadekwatna, jakby mimo wszystkich swoich talentów, nadal nie była wystarczająco dobra w niczym, by nosić swoje nazwisko. Co ona założy? Co osiągnie? Czy ona też czymkolwiek zasłynie, czy będzie jedyną królową bez dorobku?
Od dziecka miała bardzo silne poczucie sprawiedliwości, nie zgadzała się na jakiekolwiek odstępstwa od praw i nigdy nie przechodziła obok krzywdy obojętnie. 

Lecz co mogła zrobić teraz, skoro tym razem krzywdę wyrządzono właśnie jej i nikt nie stanął w jej obronie? Jej przyjaciółka, znajomi, służba, koleżanki z roku, nauczyciele... zastanawiała się, czy wiedzieli o planach buntowników. Całe miasto działało jakby jednomyślnie, przeciwko jej rodzinie. Zniszczenia były ogromne. Uciekając z oddali widziała potężne płomienie i dym znad miejsca, które nazywała domem. Wszystko co posiadała spłonęło. Podejrzewa, że jej rodzicom nie udało się ujść z życiem, szanse, że nie spłonęli razem z pałacem były nikłe. Jej się udało, tylko dlatego, że była w bibliotece, bo uczyła się do egzaminu z lecznictwa. Wertowała akurat książkę do zielarstwa, napisaną zresztą przez jej prababcię, gdy podbiegła przejęta, przestraszona służka, wsunęła jej w pośpiechu poskładany w kostkę kawałek papieru i odbiegła.
Connie rozwinęła zawiniątko i przeczytała szybko z szeroko otwartymi z niedowierzania oczami. Musiała przeczytać notatkę kilka razy. Gdyby nie mina służki, myślałaby że to jakiś niesmaczny żart. Wtedy dopiero usłyszała gwar i huki dobiegające z zza okien. Była tak zaczytana, że wcześniej nie zwróciła uwagi na hałas. Szybko zebrała swoje rzeczy i zwróciła się w kierunku wyjścia. Bibliotekarka, przyjaciółka jej babci, pokazała jej palcem bez słowa, by poszła w drugą stronę. Connie od razu zrozumiała o co chodzi. Główne wyjście nie było teraz najlepszym pomysłem. Zwróciła się w drugą stronę i wybiegła przez piwniczane tajne przejście, z którego korzystała czasami, gdy chciała po cichu wejść, by pouczyć się w spokoju, po godzinach otwarcia. Przejście prowadziło do tunelu, który po kilkuset metrach rozwidlał się na dwie drogi. W prawo, do pałacu i w lewo, za miasto. Chciała pobiec w prawo, zobaczyć co się stało, wrócić do domu i przytulić się do mamy. Przypomniała sobie notatkę. Słowa mamy wyraźnie słyszała w głowie jakby w kółko czytała jej wiadomość. 
Pobiegła w lewo, gdzie miała na nią czekać karoca. Gdy dotarła do wyjścia z tunelu usłyszała głosy. Nie było wśród nich znajomego głosu woźnicy. Przysłuchała się dokładniej. Głosy wyraźnie niosły się echem. Trzech lub 4 mężczyzn czekało na kogoś. Czyżby na nią? Po co? Nie, to na pewno przypadek. Ochłonęła chwilę i spokojnym krokiem, z podniesioną głową, nadal ubrana w mundurek szkolny, z torbą pełną książek wyszła z tunelu. Popatrzyli na nią i z szyderczymi uśmiechami, zaczęli się zbliżać. Poczuła nieprzyjemny dreszcz na karku, zlewający ją zimny pot i drżenie dłoni. Starała się z całych sił ukryć przerażenie.
- Dzień dobry - powiedziała głosem, który miał być pogodny, ale wyszedł z niej dość płaski. Na szczęście bez drżenia, które odczuwała wewnątrz.
- Czy widzieli Panowie może karocę? Miała gdzieś tu na mnie czekać - zapytała grzecznie.
Odpowiedział jej grubaszny śmiech, który sprawił, że zamarła. To nie wróżyło nic dobrego. Mężczyźni zaczęli spokojnym krokiem zbliżać się, pomału ją otaczając. Szukała miejsca, przez które mogłaby uciec, ale szybką ją okrążyli.
Pierwszy złapał ją za nadgarstek i powiedział:
- Idziesz z nami.
- Słucham? - wychrypiała.
- Chyba, że chcesz się wcześniej zabawić... - zaśmiał się drugi - mamy cię dostarczyć, nie powiedzieli w jakim stanie. - z obleśnym półuśmiechem powiedział drugi, na co cała trójka roześmiała się gardłowo.
Poczuła, że kolana jej miękną. "O nie, o nie, o nie! Tylko nie teraz! To nie jest moment, w którym ciało może odmówić posłuszeństwa. Nie rób mi tego!" pomyślała i wyobraziła sobie jak tych trzech obleśnych barbarzyńców ją dotyka, bije, rozbiera i gwałci. W tym momencie poczuła wzbierającą z żołądka falę, która po chwili ciepłem rozeszła się w gardle, w ustach i wydostała wprost na buty oblechów. 
Momentalnie uśmiechy zniknęły z ich ust i jakby to przećwiczyli, pierwszy puścił jej nadgarstek i wszyscy cofnęli się kilka kroków w tył. Ta chwila wystarczyła by jej ciało spięło się i wystrzeliło do przodu, w lukę, która powstała między bandytami a murem. Była szybka, tak szybka, że zanim zorientowali się co się stało ona zniknęła już za drzewami. Próbowali ją gonić, ale po chwili ich zgubiła. Słyszała, że krzyczą coś do niej. Nie wiedzieli, w którą stronę poszła. Rozdzieli się i teraz słyszała głosy dochodzące z różnych stron. Schowała się w starej chacie, ukrytej między drzewami. Znała ten teren dobrze, czasami tu przychodziła, gdy chciała pobyć sama. Nikt tu nigdy nie przychodził, nikt o tym miejscu nie wiedział. Znalazła je kiedyś przez przypadek, goniąc królika. Ponieważ było mocno zasłonięte przez krzaki i drzewa, częściowo w skale, jeśli ktoś nie wiedział, że tu jest, była mała szansa, że je znajdzie. Opadła na kolana i zaszlochała. Karteczka, którą do tej pory trzymała w zaciśniętej dłoni wypadła na podłogę. Kilka gorących łez spłynęło jej po policzkach przez zaciśnięte mocno powieki. Nie czuła smutku. Czuła złość i bezsilność. Chciała krzyczeć. Chciała wstać i biec do domu, chciała walczyć, chciała by każdy kto brał udział w tym co teraz się działo poczuł jej gniew. Ale była tylko małą dziewczynką. Jeśli jej rodzice i gwardia nie mogli się obronić, to co ona mogła. Podniosła kartkę i ponownie przeczytała wiadomość. 
"Conn, uciekaj! Nie patrz w tył. Za miastem czeka karoca, wiesz gdzie. Zabierze cię na Terytorium Niebieskiej Pełni. Znajdź Saturna, on ci pomoże. To mój dawny przyjaciel. Kocham Cię, mama. P.S. Naprawdę nie patrz w tył."
Kto to jest Saturn? Mama nigdy o nim nie wspominała. I czy Terytorium Niebieskiej Pełni nie jest Terytorium Wilkołaków? Na pewno jest. Jak ma tam wejść? Wchodzenie na Terytoria innych ras to praktycznie samobójstwo. Umowa między rasami jasno mówi, że nikt nie będzie przekraczał granicy, bo jeśli przekroczy to mieszkańcy mogą z nim zrobić co chcą. Wilki raczej nie mordują ludzi, ale znani są z brania ich na niewolników, a to chyba gorsze niż śmierć. Niewolnice wykorzystywane są jako służki, kucharki, nianie dla szczeniąt i zabawki erotyczne dla swoich właścicieli, a historie o seksie wilkołaków budzą grozę wśród wszystkich kobiet. Co prawda żadna nigdy nie wróciła, więc może to tylko bajdy opowiadane, by straszyć młode dziewczyny. Tak czy inaczej, nie chciała się przekonywać na własnej skórze. 
Na przemyśleniach zleciało jej kilka godzin. Na razie w tej chacie była bezpieczna. Postanowiła, że przeczeka tu aż miasto się uspokoi. Położyła się w ciemnym rogu na materacu z siana kurczowo trzymając swoją torbę z książkami przy klatce piersiowej i wyczerpana usnęła. Obudziły ją pierwsze promienie słońca, wpadające przez popękaną, zakurzoną szybę. Przeciągnęła się i wstała. Była głodna. Nie jadła wczoraj kolacji, zwymiotowała obiad. Na śniadanie nie mogła liczyć. Chociaż nie, w torbie chyba ma kawałek niedojedzonej kanapki. Szybko otworzyła pakunek i wydobyła z niego zapakowany w papier kawałek chleba z serem. Normalnie nie zjadłaby starej kanapki, ale teraz nie miała wyjścia. Żołądek zaciskał się mocno, wydając przy tym groźne pomruki. Musiała coś zjeść, bo te dźwięki na pewno sprawią, że ktoś ją usłyszy i znajdzie. Wiedziała, że to irracjonalna myśl, ale i tak przeszedł ją dreszcz. Gdy zjadła rozejrzała się po chacie. Nie było tam nic przydatnego. Znalazła co prawda jakiś stary, zniszczony płaszcz pokryty warstwą kurzu, ale stwierdziła, że go nie potrzebuje. Był koniec lata, było ciepło. Niedługo na pewno gwardia wygra z buntownikami i jej rodzina kogoś po nią wyśle. 
Przypomniała sobie wiadomość od mamy. Miała nie patrzeć w tył. Co to znaczy? Czyżby sytuacja była aż tak beznadziejna? Może jednak nie. Może jej mama spanikowała, może nie wiedziała, że nie jest tak źle. Chciała w to wierzyć. Znała jednak swoją mamę. Kobieta była oazą spokoju, myślała zawsze trzeźwo i dobrze oceniała sytuację. Jeśli napisała jej taką wiadomość, to wiedziała, że już nie ma odwrotu, że sytuacja jest beznadziejna i jedyne co może zrobić to próbować ostrzec córkę, której nie ma w pałacu. W głębi duszy wiedziała, że jej rodziny już nie ma. Że nigdy ich nie zobaczy. Że nawet nie będzie mogła się z nimi pożegnać, nie będzie mogła pójść na ich grób, bo tu nie wróci. Może dlatego zwlekała z ucieczką. Wyjście z chaty oznaczało, że akceptuje to co się stało, że wierzy, że to prawda. 
Ponownie opadła na materac i zwinęła się w kulkę. Łzy napłynęły jej do oczu i poczuła ucisk w klatce piersiowej. Kanapka zagroziła powrotem. Usiadła, wzięła kilka głębokich oddechów próbując się uspokoić. "Muszę pomyśleć. Muszę zrobić plan. Skoro nie ma karocy, raczej już nie przyjedzie. Jak mam dostać się na Terytorium Niebieskiego Księżyca? Muszę udać się na północny zachód. Problem tylko jest taki, że to kilkaset kilometrów stąd. Nie mam butów sportowych, nie mam prowiantu, w kieszeni mam trochę drobnych, ale nie starczy mi to na przejazdy ani noclegi, ledwo na kilka kanapek." Zajrzała do torby. Znalazła w niej książkę do zielarstwa - część o mieszaniu mikstur ziołowych, historię kontynentu, cz.3, książkę z poezją i czysty zeszyt na notatki, kilka ołówków i gumkę, bukłak na wodę oraz szczotkę do włosów. Nie jest to zestaw surwiwalowy. Zaraz! W książce do historii są mapy. Co prawda nieaktualne, ale zawsze to coś. Otworzyła książkę i zaczęła ją przeglądać. Po chwili znalazła to czego szukała. Mapa kontynentu, z zaznaczonymi rzekami, wzgórzami, głównymi miastami i Terytoriami. Nie była bardzo stara, sprzed kilkudziesięciu lat. Większość miast i terytoriów się nie zmieniła, z tego co wiedziała rzeki płyną jak płynęły, a lasów ludzie raczej nie wycinają masowo. Teraz może być więcej dróg, ale to i lepiej. Może będą jakieś drogi na skróty. Przestudiowała mapę, zastanawiając się, która trasa będzie najszybsza i zaznaczyła ołówkiem. Co prawna normalnie nie pisała po książkach, ale w tych okolicznościach... wyrwała z bolącym sercem strony z mapami. Przejrzała resztę książki lecz nie znalazła tam nic co mogłoby się jej przydać. Książkę schowała pod materac, a strony z mapami schowała do kieszeni wraz z wiadomością od mamy. Wyjęła też książkę z poezją, i z zadaniami z matematyki. To na pewno się nie przyda. Chociaż w podróży może się nudzić, to może poczyta wiersze. Jest to dodatkowa waga, ale zawsze może je wyrzucić. Schowała z powrotem wszystkie książki do torby. Jeszcze raz przejrzała dokładnie zawartość chaty. W kącie jednej z szuflad znalazła długie, luźne spodnie. Może jednak się przebierze, nie wie czy nadal jej nie szukają. I kto to są oni. Związała włosy w kok, założyła spodnie, szkolną spódniczkę rzucając w kąt i założyła za luźny, za duży płaszcz. Podwinęła rękawy i paskiem przewiązała się w talii, tak by płaszcz się skrócił, by idąc po nim nie deptała. Była drobną, szczupłą blondyneczką. Może uda jej się wtopić w tłum, może ktoś weźmie ją za jakieś biedne dziecko. Rozpuściła jednak włosy, by przesłaniały jej twarz. Zbyt dużo osób w okolicy ją zna. Bycie księżniczką, jednak ma swoje minusy. Jedyne co teraz nie pasowało do jej stroju to szkolne, wypastowane buciki na obcasikach. Trudno. Butów na pewno tu nie znajdzie.
Wzięła kolejny głęboki wdech i po cichu wyszła z chaty, na rozświetlony wschodem słońca świat pokryty rosą, mieniącą się na każdym źdźble trawy niczym diamenty. Ptaki śpiewały wesoło, owady bzyczały. Świat się nie zatrzymał, kręcił się jak zwykle.

ojprdl....

Napisałam kolejny kawałek książki... myślałam, że dopiero co ją zaczęłam pisać. Posty są sprzed 2 lat. Jak tak dalej pójdzie to do 80tki będę miała.... kilka-kilkanaście rozdziałów - zależnie czy to będzie funkcja liniowa czy kwadratowa...
Gdzie ten czas? Kiedy to przestanie tak zapindalać?

Zmęczona jestem. Życie jest męczące. Why? 

Nie dość, że męczy, to jeszcze jest bez sensu. Wszystko co budujemy zeżre prędzej niż później destrukcja. Każdy z nas zostanie zapomniany. Nie ma nic, co po nas pozostanie, oprócz atomów.

Wracam do pomysłu kotorybarium.

Pan i Pani Zamku "Na Skale Wśród Fal".


Cyberpunk 2077 OST - Never Fade Away (P. T. Adamczyk & Olga Jankowska) (Credits Song) [EXTENDED]



Stała na balkonie patrząc w dół. Jej biała luźna sukienka powiewała na wietrze obijając się o nogi. Pod nią przepaść, skały i rozbijające się o nie wysokie fale. Brzeg wybrzeża był kilkaset metrów dalej. Gdyby nawet przeżyła skok do wody, nie miałaby szans przepłynąć wpław. Woda była zimna i niebezpieczna. Stworzenia, które w niej mieszkały wyczułyby ją po kilku minutach i nie zostałoby z niej nic.
Czuła beznadzieję sytuacji. Miała przeczucie, że tutaj nie czekało ją nic dobrego. Mimo, że jej pomógł, uratował przed dzikusami, nie ufała mu do końca. Przy nim zachowywała się inaczej... dziwnie. Jakby nie była sobą. Jakby wyzwalał w niej jakieś wcześniej nieznane jej części osobowości. Niby przy nim czuła się kochana, bezpieczna i szczęśliwa, to gdy znikał uczucia te znikały razem z nim. Wiedziała, że na razie nie może wyjechać, wszędzie teraz było dla niej niebezpiecznie. Wszyscy jej szukają. Na szczęście nikt nie wie, że się tu schroniła, ale jak długo będzie się chować? Czy już nigdy nie wróci co domu? 
Mimo, że wszyscy tutaj traktują ją dobrze, gdy znikał nie czuła się bezpiecznie, ogarniała ją samotność. Miała dziwne przeczucie, że coś tutaj jest bardzo nie tak, nie potrafiła jednak dojść do tego co. Miała w sobie silny instynkt ucieczki. Tylko ucieczki przed czym? I dokąd uciekać? Tego nie wiedziała. Instynkt... a może po prostu sobie wmawia, że coś musi być nie tak, skoro nagle jest dobrze. Może przyzwyczaiła się już do tego, że ciągle coś strasznego ją spotyka? Skoro teraz jest dobrze to może jej straumatyzowany mózg czeka kiedy znowu wydarzy się coś strasznego?
Jest kochana. Jest bezpieczna. Nie dzieje się nic złego.
Więc dlaczego czuje niepokój?
Nie usłyszała kiedy wszedł. Poczuła tylko nagle ogarniającą ją błogość. W myślach usłyszała delikatną muzykę płynącą ze stojącego w rogu  pięknego, czarnego fortepianu, która hipnotyzowała.
Przyciągnął ją do siebie. Jego silne ramiona oplotły ją, jego olbrzymie, muskularne, lecz smukłe ciało zdominowało. Nie sprzeciwiała się. Pozwoliła mu. Zawsze poddawała się jego dotykowi. Bezsprzeczność jaką promieniował, nie zostawiała wiele miejsca na wątpliwości. Poczuła jego chłodny oddech na swojej szyi, jej ciało przebiegł dreszcz. Jego palce pianisty musnęły jej skórę na ramionach, sunąc w dół milimetr za milimetrem, wyzwalając kolejne fale przyjemności. Czuła jego spojrzenie na sobie. Doskonale wiedział jak na nią działa, bawił się nią, obserwując każdą mikroekspresję, każdy dreszcz, każde drżenie powieki. Westchnienie wydarło jej się z ust. Czuła, że traci kontrolę nad swoim ciałem. Im bardziej traciła kontrolę tym bardziej jej zmysły wyostrzały się. Słyszała przez uchylone drzwi balkonowe fale rozbijające się o skały dużo niżej, słyszała piski i świst skrzydeł nietoperzy krążących wokół wieży, słyszała szum wiatru niosący dźwięczne granie skrzypiec i śpiew dochodzący gdzieś z oddali. Jej skórę owiał delikatny, pachnący letnią nocą powiew, który poruszył delikatnymi kremowymi firanami. Wzięła szybki, głęboki wdech, który smakował solą i cytrusami, gdy poczuła jego palce na swoim wcięciu talii, sunące nadal w dół. Druga dłoń musnęła jej żuchwę, stanowczo odchylając jej głowę w tył, w kierunku jego ust. Nachylił się i musnął swoimi wilgotnymi wargami jej. Poczuła gorąco gdzieś w środku, a nogi odmówiły jej posłuszeństwa, co on momentalnie wykorzystał biorąc ją w ramiona jak pannę młodą. Jej zwiewna biała sukienka świsnęła delikatnie unosząc się i opadając, oplatając ich ciała, gdy zakręcił się z nią w ramionach. Straciła na chwilę oddech, gdy w obrocie pocałował ją mocniej, objął jej dolną wargę swoimi ustami po czym figlarnie przygryzł ją, co ponownie wydarło westchnienie z jej ust. Mimo, że już stał w miejscu z nią w ramionach, jej świat nadal wirował, spod przymkniętych powiek widziała pastelowe mroczki, świat rozmywał się i znikał. On pochłaniał wszystko wokół niczym czarna dziura, cały świat poza nimi przestawał istnieć. Teraz czuła już tylko jego delikatny lecz stanowczy dotyk. Smakował wanilią i kardamonem i ten zapach... Pachniał cytrusami, miętą, cynamonem, paczulą, drewnem, skórą i czymś jeszcze. Ten zapach rozpozna wszędzie, to on pierwszy sprawiał, że kolana miękły jej zanim jeszcze się pojawił. Działał na nią hipnotycznie, w jego obecności nie potrafiła logicznie myśleć, traciła jakiekolwiek wątpliwości i poddawała mu się bezsprzecznie, stawała się jego i tylko jego, jakby tylko do tego była stworzona. 
Jego usta wciąż zachłannie smakowały jej, język delikatnie rozchylił wargi i wkradł się smakować ją bardziej. Zaprosił jej język do tańca, a ona chętnie się poddała. Kolejne westchnienie wydarło jej się z ust, a on pochłonął je, jakby tylko na to czekał, jakby ten oddech był posiłkiem, a on od dawna głodował. To sprawiło, że zrobiła się mokra. Jego głód podniecał ją jak nic innego. Złączyła uda czując nagle okropną pustkę między nimi, która stopniowo zmieniała się z ból. Chciała go. Bardziej. Coraz bardziej. Poczuła pod sobą aksamitną pościel i miękki materac. Nie czuła nawet jak niósł ją w kierunku łoża. Położył ją delikatnie niczym kwiat i nie odrywając od niej ust poprawił jej poduszkę pod głową. Ona pociągnęła go na siebie, wiedziała, że jej pomaga, sama nie miałaby siły przesunąć go nawet o centymetr. Jego usta zjechały na jej żuchwę, język zostawił chłodny ślad w kierunku ucha, dmuchnął delikatnie, a jej ciało przebiegły kolejne dreszcze. Owinęła swoje nogi wokół jego talii i przysunęła jego biodra do swoich, poddał jej się. 
- Czego chce moja Pani? - szepnął jej prosto do ucha. 
- Ciebie Panie - jęknęła.
- Jak bardzo? - warknął, podgryzając płatek jej ucha, jego dłonie złapały stanowczo jej nadgarstki i położyły jej nad głową.
- Bardzo... - szepnęła oddychając ciężko.
- Tak bardzo, że będziesz o to błagać? - zapytał z dzikim błyskiem w oczach, które nagle pociemniały.
Drażnił się z nią. Chciała zadrzeć głowę do góry, jej wewnętrzna buntowniczka, wojowniczka, feministka chciała walczyć, wykrzyczeć mu w twarz, żeby spadał, że nie będzie błagać, ale jej ciało pragnęło poczuć go głęboko w sobie, a każda sekunda zwłoki wydawała się torturą. 
Widział to i podniecało go patrzenie na jej wewnętrzną walkę. Czekał cierpliwie, patrząc jak jej myśli odzwierciedlane w spojrzeniu przelatują przed nim jak film. Najpierw zrelaksowana pełna gorąca i pasji, później szybko otworzyła i przymrużyła oczy pełna furii i dumy, unosząc delikatnie brodę, po czym, gdy musnął ponownie jej płatek ucha językiem, zamrugała i ponownie zamknęła powoli oczy tym razem z pożądania.
- To jak? Czy moja Pani będzie błagać? - zachrypiał jej do ucha, gorący oddech owiał jej szyję wywołując od niej kolejny cichy jęk
- Nie - odsapnęła niepewnie.
Wiedział, że musi jeszcze trochę nad nią popracować. Ponownie jego usta objęły jej płatek ucha, cicho mruknął, co sprawiło że jej łydki mocniej zacisnęły się wokół niego, przyciągając go do niej.
- Nie? - mruknął, czując jak ociera się w ubraniach o jego męskość. Poczuł jak jej środek promieniuje gorącem i wilgocią. Czuł smak jej pożądania. Chciał pożreć ją, rozerwać na strzępy, chciał ją całą już. Powstrzymywał się jednak, choć kosztowało go to bardzo wiele. Wiedział, że więcej satysfakcji sprawi mu zabawa, chciał się nią nacieszyć jak najdłużej, chciał ją złamać, chciał by błagała, by poddała mu się, by chciała być jego i tylko jego. Chęć posiadania, władzy nad nią była silniejsza niż pożądanie.
- Zobaczymy - zawarczał z szyderczym uśmiechem.
Nadal trzymając jej nadgarstki jedną dłonią, drugą zsunął powoli ramiączko sukienki, a jego usta podążały za skrawkiem materiału. Nie zatrzymał się tam, za ramiączkiem podążała falbanka przesłaniająca kształtną pierś. Gdy falbanka opadła, jego oddech musnął sutek, z jej ust wydarł się kolejny jęk, co sprawiło, że jego męskość, już dawno sztywna i twarda jak gałąź dębu, zapulsowała. Musiał ponownie się powstrzymać, by nie zerwać z niej wszystkiego i nie wejść w nią pełen dzikości.
Jego wewnętrzna bestia krwawiła pożądaniem i głodem. Widziała to, czuła to, chciała tego. Nie będzie błagać. 
Zassał jej pierś, zaciskając mocniej dłoń na nadgarstkach i przyciskając męskość do jej centrum. Wygięła się i nie mogąc się powstrzymać jęknęła znowu. To sprawiło, że on znowu poczuł pulsowanie w spodniach. Położył jej dłonie na swoich skroniach, wrócił ustami do jej ust.
- Zmieniłaś zdanie? - zapytał z nonszalanckim uśmiechem.
Nic nie odpowiedziała, zacisnęła tylko mocno usta.
- Waleczna jesteś mała, ale to nic. Lubię wyzwanie - zawarczał jej do ucha, po czym jego usta ponownie wróciły do jej.
Jej dłonie wplecione teraz w jego ciemne, błyszczące loki zacisnęły się mocniej, gdy ponownie ją pocałował, zdecydowanie zsuwając drugie ramiączko i odsłaniając drugą pierś.
Nie protestowała. Chciała go, jak nigdy wcześniej niczego. Nie znała tak silnego pożądania. Było bardziej intensywne niż głód, pragnienie, wyczerpanie i strach. Jednak dawało nadzieję na zaspokojenie, spełnienie i szczęście. Tak blisko, a tak daleko. Nie będzie błagać. Nie będzie... Nie.
Sukienka zsuwała się powoli, aż dotarła do bioder. Uniosła je, pozwalając mu zsunąć ją całkowicie. Była naga. Światło księżyca wpadające przez firany rzucało piękne cienie. Jej blada skóra i złote włosy odcinały się wyraźnie na ciemnej pościeli. Jej szerokie źrenice prawie całkowicie przesłaniały zielone tęczówki. Nie widziała go za dobrze, był tyłem do okna. Za to on widział ją dokładnie. Była pełnia, jasny księżyc oświetlał sypialnię dość dobrze. Jej kształtne ciało pełne krągłości, miękka skóra, delikatne rysy twarzy i pożądanie... Zacisnął zęby na jej wardze, przez chwilę prawie stracił kontrolę, jednak udało mu się powstrzymać. Musi zwolnić, bo następnym razem już się nie powstrzyma.  
Dłonie zjechały wzdłuż jej boków w dół, a środkiem podążyły za nimi usta. Dłonie zatrzymały się na biodrach, usta przeszły bokiem, drażniąc ją ponownie.
Westchnęła zniecierpliwiona, co sprawiło, że uśmiechnął się pod nosem.
Jego usta krążyły w okolicy jej ud, jego palce zataczały kółka między biodrami i talią. Wiła się, przysuwając biodra do jego twarzy, jednak on cierpliwie czekał, chociaż jego męskość pulsowała dziko.
- Proszę... - wyszeptała ledwosłyszalnie.
- O co prosisz, mała?
- Pff... - fuknęła pod nosem.
Zbliżył się do jej mokrej szparki, a ona myśląc, że jej się udało, zbliżyła się do niego. Delikatnie się odsunął i chuchnął przeciągle, co w końcu ją złamało.
- Proszę weź mnie. - szepnęła pełna żądzy.
- Czyja jesteś? - zachrypiał rozpalony.
- Twoja... jestem twoja.
- I czyja jeszcze? - warknął.
- Niczyja. Tylko two...jaaaaa...
Nie skończyła mówić, gdy wpił się ustami w jej wilgotną szparkę, skupiając się na łechtaczce, wokół której krążył język. Pił ją tak jak spragniony spija krople rosy z kamieni na pustyni. 
Ona wiła się i jęczała, trzymając go za włosy, zbliżała się do orgazmu.
- Jeszcze nie! - warknął stanowczo zwalniając swoje ruchy.
- Proszę... - jęknęła ona.
- Poczekasz aż ci pozwolę - wymruczał oblizując usta i wracając do uczty.
Smakował ją jak koneser smakuje wyrafinowaną potrawę, jak rozbitek świeże mango, jak głodny wilk pożera mięso. Jej soki wysysał zachłannie, a ona hojnie go nimi obdarzała. Czuł, że jest blisko.
- Teraz mała. Dojdź dla mnie.
Na te słowa ona puściła całe napięcie, a jej ciało przebiegły fale przyjemności, z wnętrza wypłynęła strużka soku, którą on zachłannie wyssał.
Była wyczerpana, ale on nie planował dawać jej odpocząć. Podsunął się do niej i pocałował ją namiętnie w usta, co ponownie rozbudziło w niej ogień. Wtuliła się w niego, wbijając paznokcie w skórę pleców, co sprawiło, że jego męskość ponownie zabolała. 
- Na co teraz masz ochotę - wymruczał jej do ucha.
- Teraz chcę ciebie posmakować - powiedziała patrząc mu prosto w oczy, po czym popchnęła go lekko by opadł na poduszki. Powoli rozpinając od góry guziki jego białej koszuli całowała odkrywaną stopniowo skórę, ciesząc się jego muskularnym ciałem i jego niecierpliwym wyczekiwaniem. W końcu koszula była rozpięta. Zsunęła się niżej i oblizując usta zsunęła jego spodnie, w czym jej pomógł unosząc delikatnie biodra. Chciał sam je zdjąć, ale stanowczym ruchem mu odmówiła.
Gdy uwolniła jego penisa z bokserek wystrzelił sprężyście, co sprawiło, że westchnęła z zachwytem. Był piękny. Zlizała błyszczącą w świetle księżyca kropelkę, która pojawiła się na czubku, po czym pocałowała go delikatnie, obejmując ustami. Pomału brała go coraz głębiej do buzi, co wyzwoliło falę dreszczy na jego ciele. Uśmiechnęła się zawadiacko, czego on nie dostrzegł zajęty swoją przyjemnością, odchyliwszy głowę do tyłu i przymykając oczy. Jej język krążył po żołędziu, podczas gdy usta falowały na penisie, pochłaniając prawie całego, w tym czasie jej dłoń masowała jądra.
Jego ciało odpowiadało na jej ruchy, co sprawiło, że ponownie zrobiła się mokra. Uwielbiała patrzeć na jego przyjemność. Zmieniała tempo, gdy widziała, że jest blisko zwalniała, wyciągała go z ust po czym powoli ponownie wciskała przez lekko zaciśnięte wargi, co doprowadzało go do szału. Rozumiała, dlaczego on ją lubił drażnić. Jest w tym coś bardzo erotycznego. Oczekiwanie, niepewność, poddanie się komuś. To ściąga odpowiedzialność i daje dodatkową wolność. W pewnym sensie poddanie się komuś wyzwala.
W pewnym momencie skupiła się na jego przyjemności i dała się ponieść ruchom, przyspieszała razem z nim, głębiej, mocniej, bardziej... i poczuła, że partner jest blisko. Przygotowała się na wystrzał, jednak on zatrzymał ją gwałtownie. 
Przekrzywiła głowę i popatrzyła na niego wybita.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem - wychrypiał, próbując odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. Przyciągnął ją do siebie i pocałował, sadzając sobie na brzuchu, po czym jednym ruchem odwrócił pozycje i ponownie to ona leżała pod nim, przygnieciona częścią jego ciężaru. Całował ją namiętnie, tuląc. Czuła się bezpiecznie, schowana pod nim, objęta, ukryta przed światem. Obejmowała go łydkami i ramionami, przyciągała do siebie. Czuła jego męskość koło swojego wejścia, ocierał się o łechtaczkę, o wejście do pochwy, jednak nie wchodził. Próbowała mu pomóc ruchem bioder, jednak on znowu się z nią bawił. Wtargnęła językiem do jego ust, a on w tym momencie wszedł w nią gładko. Otoczyła go ciasno, dopasowując się do niego całkowicie. Byli jak dwa puzzle, pasowali do siebie idealnie.
Poczuli to razem. Całość. Jak połączone dwa magnesy. Satysfakcja, bliskość, chęć zlania się w jedno. Bliżej, wciąż bliżej, jeszcze bliżej... 
Ich ruchy płynne i dające rozkosz. Przez noc płynęły dźwięki ekstazy, uderzania spoconych ciał, westchnień, jęków i burknięć.
Jego słodki ciężar zabierał jej dech w piersiach, co sprawiało, że jeszcze intensywniej odczuwała przyjemność. Jej paznokcie znaczące jego plecy dodawały intensywności jego odczuwaniu. Gdy byli blisko on zwolnił, uniusł się na ramionach, by mogła zaczerpnąć kilka pełnych oddechów,  po czym ponownie odwrócił ich pozycje. Teraz ona była na górze. Wyprostowała się, położyła sobie jego dłonie na piersiach i delikatnie zataczała biodrami kółka, później ósemki, co sprawiło, że odchylił głowę do tyłu i zajęczał. Przyspieszyła, teraz góra-przód i dół-tył. Mocniej. Złapała go za ramiona i przysunęła się by go głęboko pocałować. Odpowiedział jej tym samym. Uniósł delikatnie biodra do góry, co sprawiło, że jeszcze lepiej go poczuła. Po chwili zwolniła, chciała chwilę odpocząć. Pociągnęła go do siebie, tak żeby oboje usiedli. Teraz jej piersi były bliżej jego ust. Odchyliła się do tyłu nie przerywając ruchów, a on wiedząc czego pragnęła, wziął jej pierś do ust, drugą ścisnął w dłoni. Jęknęła z przyjemnością i po chwili bez ostrzeżenia jej ciało spięło się, po czym przebiegły je skurcze. On też je poczuł, co sprawiło, że przyspieszył. Jej orgazm nie kończył się, tylko trwał, a on szaleńczo gonił ją, by nie przerywać jej przyjemności. W końcu i jego organizm nie wytrzymał, spiął się, jego ciało przeszły spazmy ekstazji, a życiodajne soki wystrzeliły w jej wnętrzu. Miał nadzieję, że tym razem się uda i stworzą potomka. 
Po chwili opadli z sił, nadal połączeni, wtuleni, zasnęli. Strużka spermy spłynęła jej po udzie, gdy po jakimś czasie miękki już penis wysunął się na zewnątrz. On mocniej ją tylko przytulił.
Wszedł sługa i nie patrząc na nich zasłonił ciemne, grube kotary. Zaraz miało świtać.