wtorek, 20 stycznia 2009

Prawdziwy mezczyzna - Szafa (r1)

Zniknal. Wczoraj byl, a dzis po prostu go nie ma. Nie ma.
Jak to sie stalo? Po prostu wyszedl? Spakowal sie, ubral i odszedl? Bez slowa, bez wyjasnien, bez wyraznej przyczyny. Nie powiedzial na jak dlugo. Czy na zawsze. Zostawil mnie sama, wsrod czterech scian. Pustych i zlowrogich teraz, gdy stoje tu bez duszy. Wspomnienia razem spedzonych tu chwil uderzajac fala, ktora zwala z nog. Doslownie.Opadam na ziemie. Kleczac juz, lapie sie za glowe.
-Dlaczego?!
Krzyk wyrywa mi sie z ust. Jakze bezsensowny. Nikt przeciez nie odpowie. Slucham czekajac na jakis znak. I tylko ta cisza. Ja, pustka i cisza. I otwarta jego szafa. Spieszyl sie? Gdzie? Po co? Dlaczego?Najbardziej bolalo mnie to ze nic nie powiedzial. Zrozumialabym. Nawet, gdyby juz nie potrafil mnie kochac. Bawet gdyby chodzilo o inna. Bo najgorsza jest ta niepewnosc. Czy wroci? Gdzie jest? Co robi? Czy jest szczesliwy? Bezpieczny? Przez tak dlugi czassie wachalam. Zastanawialam sie czy go kocham, czy to ten jedyny, czy chce z nim spedzic reszte zycia, a kiedy zaczynalam byc pewna, on zniknal.
Ufalam mu. Nie chcialam sie zawiesc.
'Moze to tylko jakis zart? - pomyslalam - moze chcial mi zrobic psikusa i zaraz wroci?'
Jakas iskra nadzieji przebiegla mi przez mysli.
To zart. Niewinny zart. To musi byc tylko zart!
Poczekam. Siedziala tak w milczeniu na podlodze przez caly dzien i cala con i gdy slonce po raz kolejny wzeszlo zza horyzontu, jej mysli do tej chwili krazace gdzies wokol wspomnien, nagle zatrzymaly sie.
-To nie jest zart. On odszedl - powiedziala jakby dopiero teraz zaczela uznawac ta mysl i jednoczesnie pieczetujac ja jako prawde.
Przez chwile nie wiedziala co myslec, co czuc. Zgubila sie w miejscu i w czasie, tym razem zapadajac w stan nieswiadomosci. Chyba spala. To oszolomienie trwalo dlugo. Za dludo. Nie czula uplywajacych chwil. Nie wiedziala jaka pora doby jest. Noc, czy dzien? Nie czula zimna, ktore przebiegalo jej cialo falami dreszczy. Nie czula ani smutku, ani zlosci, ani niepewnosci. Nie czula nic. Byla zimna i obojetna. Jak kukielka siedziala na drewnianej podlodze w niemocy ruchu, a jej mysli spowolnione staraly sie odnalezc w nowej sytuacji. Nie obchodzilo ja co sie z nia teraz stanie. Wszystko nagle stracilo sens, znaczenie. Byla tu sama. Kiedys lubila samotnosc. Ale wszystko sie zmienilo. On wszystko zmienil. Zmienil jej zwyczaje, jej upodobania, jej zycie.. I teraz bezczelnie zniknal. A ona nie mogla sie nawet poruszyc. Poczula ze cos sie trzeslo. Ktos szturchal ja w ramie. Otworzyla oczy.
- Bogu dzieki! Co sie z toba stalo? Zyjesz? Nie odbieralas telefonu, nie odpisywalas na maile, leszka tez gdzies wcielo. Juz sie balam ze cos jest nie tak.
To byla Alba. Jej najlepsza przyjaciolka, bratnia dusza i skarb. Zawsze sie jakos dogadywaly. Teraz Agape usmiechnela sie, tak przynajmniej jej sie wydawalo, po cym rozejrzala sie dookola by zobaczyc, gdzie jest i czy koszmar sie skonczyl. Jak bardzo chciala zobaczyc teraz cos co wskazalo by, ze zabawa w znikanie byla tylko koszmarem. Ale nie bylo go tu. Ani jego ani jego rzeczy. Zamknela spowrotem oczy, by przespac zly czas i obudzic sie, gdy on tu bedzie. A jesli nie wroci? To nie chce sie wcale budzic.
Alba spojrzala na przyjaciolke. Cos bylo powaznie nie tak. A moze to tylko po raz kolejny efekt pracy do poznej nocy?
-Zrobie ci kawy, poczujesz sie lepiej. -powiedziala i skierowala sie do kuchni.
-Jestes glodna? Zrobic ci cos? - zapytala i nie czekajac na odpowiedz otworzyla lodowke.
'No tak. Dieta. Woda mileralna i salatka.' Postanowila skoczyc do sklepu na przeciwko, by kupic swiezy chleb, mleko, jajka. Wychodzac zobaczyla, ze Agape znow spi.
-To ty sie stad nie ruszaj- zazartowala i wybiegla na zalany swiatlem swiat, ktory nie zauwazyl tragedii jednej z jego mieszkanek.
Jakze dziewczyna czula sie zagubiona.
Chwile pozniej Alba byla juz spowrotem i smarzyla jajecznice. Zaparzyla tez kawe i pokroila chleb. Sniadanko pachnialo doskonale. Agape otworzyla oczy i na chwile wszystko wydalo jej sie normalne. I wtedy znow spojrzala na szafe. Swiat po raz kolejny sie zawalil. Po policzkach splywaly jej lzy. Nie wiedziala czy placze, czy to tylko reakcja oczu na swiatko, ktore wpadalo przez odsloniete przez Albe okno.
-No widze ze wstalas misku. Czas najwyzszy juz prawie poludnie. Zjedz ze mna sniadanie.. ale ty placzesz? Co sie stalo? To dlatego nie odbieralas telefonow? Opowiadaj.
Agape tylko podniosla glowe i spojrzala przyjaciolce w oczy. Wzrokiem wskazala szafe.
Alba zamilkla. Trwaly tak przez dluzsza chwile.
-Jak to sie stalo? O cos wam poszlo? Jakas klutnia? Zdrada?
Znow milczenie.
-No, Misku! Powiedz cos!
-Nie wiem co mam powiedziec. On po prostu zniknal. Bez slowa. Obudzilam sie i bylam sama.
-Jestes pewna, ze nic wczesniej nie powiedzial? Jakis wyjadz sluzbowy moze? Pogadajmy o tym przy sniadaniu. Jestes glodna?
Agape tylko smutnie pokrecila glowa.
-Ale kawy sie napij. Kiedy to sie stalo?
-W poniedzialek.
-No nie mow mi, ze ty tu tak od poniedzialku siedzisz!
Milczenie.
-Wiesz chociaz co dzis jest?!
Kiwniecie glowa na nie.
-Piatak. Siedzialas tak przez piec dni! Przez faceta! Nie moge w to uwiezyc! Jadlas cos? Nie... No to juz albo zjesz sama, albo ci wepchne na sile. Wybieraj.
Agape popatrzyla na przyjaciolke z cieniem usiemchu i wdziecznosci.
Zawsze z charyzma, optymizmem i sila. Zawsze potrafila sprawic, ze udawalo sie jej usmiechnac, nawet w ciezkich chwilach. Postanowila wstac, ale nogi jakos odmowily jej posluszenstwa. Byly cale zdretwiale i obolale. Za dlugo siedziala. Alba delikatnie pomogle jej wstac i zaprowadzila do kuchni, jasnej i wypelnionej zapachem jajecznicy i kawy.
Dopiero teraz Agape uswiadomila sobie jak bardzo jest glodna. Zjadla cala swoja porcje i jeszcze pol porcji Alby. I do tego kilka kromek chleba. I kawa.
Mimo ze spala tak niewyobrazalnie dlugo byla wyczerpana i spiaca. Potrzebowala czegos co postawi ja na nogi. Alba pozmywala po sniadaniu i zaproponowala zeby przeszly sie na spacer. Agape zgodzila sie bez namyslu. Byle opuscic to miejsce.
Nie rozmawialy za wiele. Agape potrzebowala chwili ciszy. Chlonela dzwieki miasta i dzwieki parku, ktory byl jakas taka jednostka indywidualna na tle calosci miasta. Byl zielony, wial swiezoscia i zeskoscia podczas, gdy miasto topilo sie w szarosci, duchocie i kurzu. To bylo dobre miejsce by sie zrelaksowac, zapomniec i ostatecznie usmiechnac.
Usiadly na laweczce i patrzyly na zielen drzew i blask wody rzeki przeplywajacej przez park. Od strony miasta rzeka nie zachwycala, yla brudna, zielono-szara, ale tu blask slonca, swierzosc i bliskocs przyrody sprawialy, ze wygladala cudnie. Siedzialy tak wpatrujac sie w to wszystko az zrobilo sie ciemno i chlodno. Ksiezyc wygladal pieknie mimo pomaranczu nieba nad miastem. Ksiezyc za bardzo kojazyl im sie z Leszkiem.
-Chodzmy juz - powiedziala Alba martwiac sie o przyjaciolke - zimno mi.
-W pozadku. Ale nie chce wracac do domu. Nie teraz.
Chcesz isc cos zjesc? Moze pojdziemy gdzies na kawe? Albo do kina? A pozniej do mnie. Mam nowy film. Spodoba ci sie. To jak?
-Dla mnie 'bomba' - powiedziala Agape usmiechajac sie wspominajac jak pierwszy raz Alba uzyla tego stwierdzenia przed laty, a zapominajac na chwile o przykrosciach.
-Ale.. ktora'bomba'? Hmm?
-Wszystkie! Obiad, kino i kawa. Ja stawiam. A pozniej do ciebie. Masz sile na noc pelna przygod? ha?
-Powrot do mlodosci? Jasne!
-No tak, bo my rzeczywiscie stare jestesmy! Cztery razy to co mamy i setka. Juz zaczynaja nam sie problemy z kregoslupem, osteoporoza i prostata. Najlepiej umrzec!
Obie wybuchnely smiechem wspominajac czasy, gdy jako nastolatki fazowaly sie ladujac pod biorkami lub zwiniete ze smiechu na podlodze. Zawsze wystarczalo im, ze byly razem, a cala reszta jakos tracila na znaczeniu, wszytskie problemy gdzies znikaly. I tak bylo do dzis. Prawdziwa przyjazn.
Teraz jak pod wplywem magicznej rozdzki caly stres, zmeczenie i smutek odlecialy gdzies i zdawaloby sie, ze nigdy nie istnialy.
Dziewczyny wstaly i zaczely realizowac swoj plan kierujac sie do chinskiej knajpki w jednej z malowniczych uliczek miasta.

8 komentarzy:

  1. o jak ja to kocham... :*
    wizja nas za kilka lat ;D
    w sumie juz niedlugo :P
    ajjjjj!

    OdpowiedzUsuń
  2. no wiesz?!
    zakladasz ze facet odejdzie i bedzie zalamanie?
    i ze bedzie trzeba pocieszac swintucha?
    [breht breht breht]
    no trudno.. i tak cie k :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Olimpia! to jest cudne! ja chce Twój autograf! xD
    Vampia

    OdpowiedzUsuń
  4. nie no to my bedziemy rzucac facetami;P

    ale nadal bedziemy takie.. hmm fajne XD

    OdpowiedzUsuń
  5. buahahaha xD
    fajne to tak ale nie dla facetow..
    buz slonka :*
    a moze raczej krwiopijki?
    PS hihihi :]

    OdpowiedzUsuń
  6. Przypadkowo tu wpadłem i musze przyznać, że podoba mi się tutaj, to co tutaj opisujesz prawie tak samo przedstawia mnie tylko, że jako ofiare... Dzięki temu właśnie zrozumiałem, że mam prawdziwych przyjaciół, którzy będą ze mną na dobre i na złe. Tą powieść powinni dawać w klasach Gimnazjalnych, aby dzieciaki czytali i zrozumieli co tzn być zostawionym i, że prawdziwy przyjaciel niepozostawi Ciebie w potrzebie.

    pozdrawiam i przepraszam za pisownie

    OdpowiedzUsuń
  7. yyy...

    no ale przyjaciela NAJwazniejsi ;D

    OdpowiedzUsuń