środa, 30 marca 2016

wesele, kredyty i inne kretyństwa



Czytałam ostatnio na forach o weselach, kosztach takiej imprezy, na co ludzie wydają te dziesiątki tysięcy złotych i doszłam do pewnych wniosków.

Wniosek numer jeden:
Ludzie chyba zapomnieli po co to wszystko, o co w tym wszystkim chodzi.

Wniosek numer dwa:
Ludzi popierdoliło.

Mówią, że ślub jest dla młodych, wesele dla rodzin. To ma sens. Dlaczego nikt o tym nie pamięta?

Ślub ma być związaniem pary kochających się ludzi, potwierdzeniem, że chcą spędzić resztę życia razem, założyć rodzinę, dzielić się dobrym i wspierać się w złym. Po to są przysięgi małżeńskie.
Wesele ma pozwolić rodzinom państwa młodych się poznać i połączyć. Ma pomóc wspólnie uczcić ten wyjątkowy dzień, gdy dwoje ludzi składa sobie ślub wierności i miłości. To okazja by oznajmić wszem i wobec, że od dziś nie są już wolnymi jednostkami, lecz silną jednością.

Czy do tego potrzebne są limuzyny, fontanny z czekolady, rzeźby z lodu, barmani, tysiące złotych wydanych na kwiaty, tysiące na dekoracje, tysiące na fotografów, kamerzystów, sesje zdjęciowe, ubrania, makijaże, złote klatki...?! Czy trzeba to planować kilka lat wcześniej, bić się o sale, terminy, zespół? Czy o to kłócić, przez to nie spać tygodniami? Czy chodzi o ty by denerwować się w trakcie składania przysięgi, że zupa będzie za słona, że tort się stopi, że fajerwerki wystrzelą za wcześnie? Czy to o to chodzi w tym dniu? Czy to zbliży młodych i rodziny razem? Czy opłaca się brać kredyt i spłacać go przez następne ileś tam lat, na jedną bibę? 

Biba to dobre słowo, bo dzisiejsze wesela nie są niczym innym. Goście są wystrojeni, umalowani, każdy skupia się na tym jak wygląda, jak się zachowuje, co kto robi, czym przyjechał, gdzie siedzi, a na koniec i tak wszyscy są spici, nażarci i nie pamiętają czyje było to, czy tamto wesele. Skupiają się na sobie, więc nie pamiętają nawet kto koło nich siedział. Wszystkie dzisiejsze wesela wyglądają tak samo. Hotel, kelnerzy, kucharki, orkiestra lub DJ, dekoracje, autobusy... To wszystko jest takie... komercyjne. Każdy próbuje prześcignąć wszystkich. Bo Ania miała fontannę, to my musimy mieć trzy! Wesela w dzisiejszych czasach to nic innego jak produkt do sprzedania i kupienia. Po wszystkim goście pamiętają barmana i fajerwerki, a nie celebrowanie miłości dwojga młodych ludzi i złączenie ich rodzin. Po miesiącu nie pamiętają nawet na czyim weselu byli. 

Inaczej sprawa wyglądała kiedyś. Całe rodziny były zaangażowane w przygotowanie wesela. Mamy, babcie, ciotki i kuzynki gotowały, piekły, dekorowały kościół, szykowały pannę młodą, opowiadały o swoich weselach, radziły. Ojcowie, dziadkowie, wujowie, kuzyni pędzili bimber, szykowali mięso, ustawiali salę, organizowali muzykę, przygotowywali pana młodego, dzielili się doświadczeniami, dawali rady.
Rodziny łączyły się razem, by przygotować się do tego dnia dużo wcześniej i to sprawiało, że tworzyły się prawdziwe więzy. Ludzie pokazywali swoje talenty, pomagali i czuli jedność. Czuli się częścią, czuli się odpowiedzialni i potrzebni. Mieli szansę się poznać. Teraz każdy rzuci kasą, pokaże jaki to on nie jest lepszy od reszty i na tym kończy się rodzinność. Ludzie nie znają nawet swojej bliskiej rodziny (bo rodzeństwo dziadków, ich dzieci i wnuki to bliska rodzina), a co dopiero rodzinę męża czy żony. Jak niby ich mają poznać? Na kilkugodzinnej imprezie gdzie jest 200 gości i 20 osób obsługi?

Nie wyobrażam sobie mojego wesela w hotelu, z opłaconym 'talerzykiem', idealnym tortem, nijaką atmosferą, klubową muzyką i klaunem prowadzącym oczepiny. Wesele to nie wakacje. Wesele to nie biba. Wesele to nie bufet. Wesele to nie kicz. Wesele to nie cyrk.
Wesele to świętowanie połączenia dwóch rodzin.
Ma być zabawa, taniec, uczta... Ma to być zwieńczenie pewnych przygotowań. Czy do tego naprawdę potrzebne jest mini zoo i akrobaci? Zastęp kelnerek i plakietki z imionami gości? Czy potrzebne są złote żyrandole, srebrna zastawa i tiara?
Jeśli ktoś na te pytania odpowie tak, to ok. Nie każdy musi myśleć tak jak ja. Jeśli ktoś tego wszystkiego potrzebuje, to, szczerze, nie winię go. W takich czasach żyjemy. Takie są dziś standardy. Kiedyś można było zarżnąć prosiaka, zrobić wesele w stodole, zaprosić całą wieś i wszyscy świętowali. Dziś trzeba zrobić listę gości, planować to odpowiednio długo, rozesłać zaproszenia, ułożyć menu (dla vegetarian, vegan, bez laktozy, z laktozą, z mięsem,  bez glutenu i co tam jeszcze ktoś sobie wymyśli), zarezerwować salę i całą obsługę, wymyślić coś oryginalnego i przede wszystkim wziąć kredyt!

Ja się chyba w złych czasach urodziłam.
Mi się marzy prawdziwe wesele. Z moim ukochanym. Z rodziną i przyjaciółmi. Bez zbędnych pierdół, które mogłyby przyćmić ten szczególny dzień.

3 komentarze:

  1. Nigdy 'mi' na poczatku zdania.
    Całe szczęście, że są jeszcze inni ludzie, którzy tak myślą, podziwiam za refleksje i dojrzałość

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 'marzy mi się' i 'mi się marzy' mają trochę inny oddźwięk.
      'Mi się marzy' jest w moim odczuciu jakby kontynuacją myśli, możnaby nawet w myślach dodać przed nim 'a'.
      Nie zmienię tego, bo tutaj akurat taki był mój zamysł.
      Oczywiście doceniam czujne oko i komentarz :)

      Usuń