piątek, 30 stycznia 2009

sala operacyjna en desorden


contento cantar no canto contesto 
contemplo contra contener cuesto 
hoy que quiero  quieres queremos 
soy podemos hayas corremos bien 
que voy y vayas querria quiebra que
corrida cuidado quiosco quizas 
quinceanero quisquilloso quinque 
quita quiniela quienquiera quilo 
quimono quincenal quilate quirofano
quitame!
clavame!
quidame!

kurz

migocze pod slonce
tanczy pod latarnia
w cieniu znika
wpada do pluc
z ruchu powstaje
cichy i niesmialy
szaro - kolorowy
brudno - czysty
on - ten - to

brak

bez swiatla
ciemnosc
bez ognia
chlod ciemnosc
bez slonca
chlod ciemnosc smierc

liscie

liscie zwiedly
opadly w szarosci
miotane wiatrem
leca w gore i w dol
dla nich nie niebo
nie pieklem owiane
grabie nie grabarz
ogien nie trumna
i tlen spopielajacy czasteczki
taki maly powrot do pierwotnosci
taki maly poczatek
i jeszcze mniejszy koniec

piątek, 23 stycznia 2009

Prawdziwy mezczyzna - Kawa (r3)

Agape otworzyla oczy. Pierwsze co zobaczyla to pusta butelka po wodce. W pokoju panowala wzglednaciemnosc. Promienie sloneczne wpadajace przez szpary w zaluzjach wskazywaly, ze jest juz pozne popoludnie. W sumie nic dziwnego, ze spaly  do tak pozna. Zasnely jakos rano, choc dokladnie nie pamietala kiedy. Probowala sobie przypomniec o czym gadala z Alba przed zasnieciem, ale nie potrafila. Czyzby tak duzo wypila? No tak. Glupie pytanie. Butelka byla pusta. Ale jesli tak duzo wypila to... przez chwile zastanawiala sie sprawdzajac czy przypadkim nie boli ja glowa. Nie bolala. 
'Dlaczego nie mam kaca? Cos chyba jest nie tak' pomyslala.
-Chyba z moja glowa - powiedziala na glos do siebie po czym zaczela sie smiac. 
Miala swietny humor, czula sie dobrze. Tak naprawde dobrze. Pierwszy raz od kilku juz dni. Postanowila, ze zrobi sniadanko dla siebie i spiacej jeszcze przyjaciolki. Teraz jej kolej. Usmiechnela sie na mysl jak wspaniala kobiete ma po swojej stronie.
Miala ochote na swierzo wyciskany sok z pomaranczy z miazszem. Do tego zrobi salatke owocowa z kiwi, banana, mango i borowek amerykanskich. Na koniec poleje ja jogurtem. Po wczorajszych szalenstwach przyda sie im obu zjesc cos zdrowego. Na oczyszczenie organizmu. Nie zagladala nawet do lodowki. Wiedziala, ze nie znajdzie tam nic, co mialoby sie jej przydac. Na szczescie nie daleko byla hala, gdzie mozna kupic swieze, pyszne owoc, a obok sklep, w ktorym kupi jogurt.
Zanim wyszla zostawila jeszcze karteczke, ktora przyczepila do pustej butelki, a ktora zakazywala jedzenia i glosila, ze jej autorka niedlugo wroci.
Chwilke pozniej Agape wychodzila juz z windy sprezystym, kocim krokiem na rozswietlona sloncem ulice. Bylo cieplo, jej twarz owial delikatny wiaterek odgarniajac jej czerwone wlosy do tylu. Przystanela i zamknela na chwile oczy. Wciagnela powietrze w pluca. Swiat pachnial zyciem. Gdzies zza rogu unosila sie won wloskich specjalow z malej knajpki, po drugiej stronie ulicy na chodniku stal chlopiec sprzedajacy kwiaty. Postanowila, ze kupi od niego bukiet jak bedzie wracac. Obok przehodzili ludzie, kazdy pachnacy inaczej. Mieszaly sie zapachy perfum damskich i meskich. Mieszaly sie zapachy obiecujce przyjemnosc, gdyby podazac za ich wlascicielami i zapachy zimnej obojetnosci, zapachy pewnosci siebie i niesmialosci, zapachy pracowitosci i zapachy imprezowania. Cale miasto wypelnione bylo zapachami. Kazdy z nich zawieral w sobie jakas wiadomosc. Wystarczylo zamknac oczy i powachac. To mowilo bardzo wiele o ludziach noszacych na sobie te wiadomosci. 
Czlowiek ukochal sobie miejskie zycie, pelne wolnosci, nowoczesnych technologii, zajec i innych ludzi. Zycie latwe, ale bez czasu na cokolwiek. Rozbieganie miedzy praca, kursami jezykowymi, aerobikiem, silownia i klubami. To wszystko tworzylo tygodniowa rutyne. Duze mozliwosci rozwoju, satysfakcji i pieniedzy z pracy, ktora sprawia przyjemnosc. Caly tydzien czekania na piatek wieczor. Komu by to nie pasowalo? Kto odrzucil by to dla ciszy i spokoju farmy, na ktorej trzeba ciezko pracowac? Niewielu.
Poczula, ze moze wszystko, ze swiat stoi przed nia otworem, ze wystarczy tylko chciec i wszystko sie uda, ze zawsze mozna zaczac wszystko od nowa i ze im wczesniej tym lepiej. Ona zaczynala wlasnie teraz. Nie bedzie o nim juz myslec. Znajdzie sobie cos innego. Wiedziala co chce dzis zrobic. Od poczatku zacznie zmieniona. Zabierze Albe ze soba do fryzjera i kosmetyczki. Takie relaksujace i zawsze dziala, nawet na handre, a ze teraz jest swietnie to moze byc tylko lepiej.
Wziela jeszcze jeden gleboki oddech otwierajac oczy i ruszyla przed siebie.
Postanowila pojsc dookola, przez park. Zielen sprawiala, ze szla usmiechajac sie do swiata. Ptaki spiewaly wesolo nad jej glowa, liscie drzew szumialy na wietrze, ludzie spacerowali albo gdzies biegli. Udalo jej sie nawet dojrzec kilka wiewiorek skaczacych wesolo po drzewach z galezi na galaz. Scierzki byly dobrze utrzymane, rowne, delikatnie zakrecajace, wysypane zoltym drobnym zwirkiem, trawniki zachwycaly swiezoscia i jakby zachecaly by sie na nich polozyc, zatrzymac na chwile w biegu zycia i powygrzewac na sloncu.
Zolte motyle Kapustniki unosily sie wesolo ponad t cala zielenia, falujac na wietrze. Wygladaly jak kukielki tanczace dzieki komus kto pociaga za sznureczki z gory. Jednak one byly wolne, niczym nie skrepowane, piekne.
Teraz nie mogla sobie wyobrazic jak jeszcze wczoraj (ktore zdawalo jej sie tak odlegle) siedziala bez ducha zamknieta w ciemnosci swojego mieszkania.
Idac do przodu czula sie lekko, byla pelna energii, zycia i tryskala szczesciem.  Rozmyslajac przeszla przez park i znow wyszla na zatloczone ulice miasta. Mijala roznych ludzi. Wesolych, smutnych, zajetych, wonych, spieszacych sie gdzies, pedzacych za nie waznymi sprawami i nawet znalazla kilku cieszcych sie chwila bez pospiechu obserwujacych swiat. Ona zakwalifikowala sie gdzies pomiedzy. Wczraj jeszcze zagubiona, dzis z obrana juz nowa droga, z nowym planem. Przechodzac obok kobiety czytajacej jakis kobiecy magazyn przypomniala sobie o swojej pracy. Zniknela na kilka dni, bez wykonania jednego telefonu nawet. Zastanowila sie jaka ma szanse ze jeszcze jest tam zatrudniona. Nieduza ale zawsze. Musi tam zadzwonic, jak najszybciej. Zrobi to dzis albo jutro zaraz z rana.
-Chwila. Dzis jest sobota! - powiedziala na glos.
Jakis przechodzacy obok staruszek podskoczyl z przerazenia. Nie spodziewal sie kogokolwiek mowiacego cokolwiek. Inni przechodnie tylko zmierzyli ja wzrokiem i pognali dalej swoimi sciezkami.
'Musze zadzwonic w poniedzialek z rana. Wynagrodze wydawnictwo jakims dobrym artykulem' - miala juz pomysl na jeden. - Napisze jak sobie radzic po rozstaniach. Potraktuje to co sie wydazylo jako zwykle rozstanie. Jestem dobra. Jesli przyniase do redakcji dobry artykul, nie wyrzuca mnie. Napisze go do niedzieli, przynajmniej poczatek i wysle go zaraz w poniedzialek mailem. Albo nie! Wysle w niedziele wieczorem, tak zeby w poniedzialek juz go mieli. A zadzwonie do nich kolo poludnia i zagram swoja role. Powiem, ze zle sie czulam, ze facet mnie rzucil i zanim zdaza cos powiedziec zapyta jak sie im artykul podoba.  Tak to jest dobry plan.'
Wszystko dobrze sie zaczelo ukladac. Pozytywne myslenie zmienia tak wiele. 
Doszla akurat do hali i otworzyla ciezkie, drewniane drzwi za zelazny uchwyt. Weszla do srodka. Promienie slonca wpadaly przez stary szklany dach, tworzac refleksy w calym budynku. Oswietlany kurz tanczyl w powietrzu i dodawal uroku. Spojrzala ponizej. Cala masa straganow z owocami, warzywami, nasionami i kwiatami. Przy scianach ciagnely sie budki z pieczywem, miesem, artykulami dla zwiezat i ksero. Byly tez zeliwne schody prowadzace na gore. Wzdluz scian na pierwszym pietrze ciagnely sie sklepiki z orientalnymi ozdobami, materialami, bielizna, zabawkami i artykulami papierniczymi. To wszytsko tworzylo specyficzny klimat. Zapachy owocow, kawy mieszajace sie  z zapachami pieczywa i kadzidel. Zywe kolory rozbudzaly zmysly. Dzwieki rozmow, krokow, jakas muzyka z radia przy ktoryms straganie sprawialy, ze czlowiekowi zdawalo sie, ze jest na jakism Indyjskim targu. To miejsce odrywalo od rzeczywistosci.
Ruszyla przed siebie w kierunku stoiska z owocami, ktore znajdowalo sie w trzecim rzedzie od prawej pomiedzy 'kwiaciarnia', a stoiskiem z warzywami. W rzedzie na przeciwko kobieta sprzedawala czekoladki i kawe. Agape uwielbia zapach kawy. Kupila troche ziaren Kolumbijskiej. Sprzedajaca kobieta podala jej naturalny lniany woreczek. Agape powachala przymykajac powieki na sekundke, by wyostrzyc wech i usmiechnela sie placac.
-Dziekuje- powiedziala z wdziecznosia, jakby ta kobieta wlasnie uratowala jej zycie i z usmiechem dziecka, ktore otrzymalo wlasnie wielkiego, kulistego, czerwonego, wisniowego lizaka.
Sprzedawczyni nie wiedziala dlaczego, ae teraz tez zaczela sie usmiechac.Do tej pory zobojetniala poczula, ze zycie nie jest takie zle. Czyzby tamta dziewczyna przekazala jej jakas energie? A moze telepatycznie wpoila pozytywizm? Kobieta zaczela sie zastanawiac nad swoim zyciem. Do tej pory nikt nie byl dla niej jakos szczegolnie mily. Nigdy tez ne spotkala sie z tak pelnym usmiechem i optymizmem. I nikt nie powachal kawy tak jak tamta kobieta, z jakims takim namaszczeniem i przyjamnoscia. I, tego juz byla pewna, nikt nigdy jej nie podzieowal w taki sposob jak ona. Czula sie w jakis sposob doceniona. Szczegolna. Poczula, ze to co robi ma sens. Moze dawac szczescie innym. A moze to jej kawa jest szczegolna? Zanuzyla dlonie w ziarnach kawy, tak jak to robila bedac mala dziewczynka. Uwielbiala to uczucie. Zamknela oczy. Ziarenka przeplywaly jej miedzy palcami, masowaly skore, dawaly aromat i energie. A moze energie tylko sobie wyobrazila? 
Od dawna juz nie znosila tej pracy. Tak jej sie przynajmniej wydawalo. Teraz zastanowila sie co chcialaby robic gdyby nie musiala przejac rodzinnego interesu. Nic nie przychodzilo jej do glowy. Jakos nie wyobrazala sobie zycia bez tych duzych workow kawy.
Wlasnie zrozumiala, ze moglaby to sprzedac i robic cos innego. Cokolwiek. Isc na studia, zalozyc inny interes, uwolnic sie od tego stoiska na zawsze. Kiedys nie mogla bo rozczarowalaby swoich najblizszych. Teraz byla sama. Rodzice umarli, rodzenstwa nie miala, a reszta rodziny wrocila do Kolumbii i zapomniala o niej i jej malym stoisku. Zastanowila sie czy chcialaby do nich teraz dolaczyc. Opuscila ten kraj majac dzieciec dwanascie lat. To bylo pietnascie lat temu. Zawsze wydawalo jej sie, ze tam byl jej dom. Tu czula sie obca, gorsza, inna, niepotrzebna. Dzis tamta kobieta pokazala jej, ze jest taka sama jak kazdy inny. Teraz wiedziala, ze  glebi serca kocha to stoisko, ze kojarzy je z jakims bezpieczenstwem, spokojem, przyjemnoscia. Poczula, ze ktos na nia patrzy. To dziwne mrowenie. Otworzyla oczy. Na przeciwko stal jakis mezczyzna. Usmiechal sie z rozbaweniem. W reku trzymal jakis dziwny czerwonawy owoc. Spostrzegla, ze nadal bawi sie kawa. Szybko, ze zmieszaniem wyciagnela reke.
-W czym moge panu pomoc?
-Poprosze troche kawy.
-Ktorej? Mam Indyjska, Kolumbijska...
-... tej w ktorej trzymala pani przed chwila dlon. Ma pani piekne dlonie.
Kolumbijka zmieszala sie jeszcze bardziej. Spojrzala w dol. Nie byly brzydkie. Delikatne, gladkie, ciemne. Nigdy ciezko nie pracowala. Jej rodzice byli wlascicielami nieduzej plantacji kawy wiec nie musiala.
-Dziekuje. Jest pan bardzo uprzejmy. Ile tej kawy?
Spojrzala na niego niepewnie wciaz troche speszona.
-Moze tyle samo co kobieta przedemna?
Dziewczyna zaczela sypac kawe do lnianego woreczka, a mezczyzna przygladal sie jej plnnym ruchom.
'Czy cos jest ze mna nie tak?' - pomyslala - 'dlaczego on tak na mnie patrzy?'
Wyciagnela reke by podac mezczyznie kawe. 
Spojrzala na niego teraz juz pewniej. Patrzyli sobie w oczy przez dluzsza chwile. Starala sie odczytac co w nich bylo. Tak jakos szczegolnie blyszczaly. Ich dlonie dotknely sie na woreczku kawy. Czas jakby sie zatrzymal. Stali tak w bezruchu, az jakis kolejny klijent podszedl i zapytal czy z nimi wszystko w porzadku. Mezczyzna wzial kawe, a ona speszona cofnela reke.
-Tak, tak.. wszystko jest ok. W czym moge pomoc?
Mezczyzna kupil troche kawy i ciastek i odszedl.
Ona zazela myslec nad poprzednim klintem. Tym co sie tak pieknie usmiechal i mial niesamowicie cudne oczy. Gdy dotknal jej dloni, przeplywalo przez nie takie przyjemne mrowiace cieplo. Zastanawiala sie co to oznaczalo. Spotkalo ja to po raz pierwszy w jej dwudziestopiecioletnim zyciu. Usmiechnela sie do siebie.
'Czyzbym sie zakochala? -pomyslala - wiec to takie uczucie. Ale dlaczego w mezczyznie, ktrego pierwszy raz widzialam i prawdopodobnie juz nigdy na oczy nie ujrze?'
Dotknela czubkami palcow ziaren kawy. Mimo wszytsko czula sie szczesliwa. Ostatni kwadrans byl najwspanialszym i zarazem najdziwniejszym momentem jej zycia. Byla pewna, ze zawdziecza to tej kobiecie, ktora zachwycila sie aromatem jej kawy i ktora przekazala jej pozytywna energie. Czasami trzeba tak niewiele. Nie obchodzilo ja teraz nic. Zamknela oczy zanurzajac po raz kolejny dlon w kawie. Bawila sie ziarnami i usmiechala sie. Natknela sie palcami na blizniane ziarna. Wyjela je ostroznie i pomyslala zyczenie. Pierwsze co przyszlo jej do glowy to, ze chcialaby jeszcze kiedyszobaczyc tamtego mezczyzne, chocby tylko na chwile, chocby tylko mial kupic jeszcze troche kawy. Chocby raz.
Otworzyla oczy, by obejrzec ziarna. Zlaczone mialy dziwny ksztalt. Obracala je w palcach. Spojrzala w gore. Stal tam. Dokladnie w miejscu w ktorym go sobie wyobrazila. Patrzyl na nia, trzymajac w reku woreczek z kawa.
-Zapomnielismy o pieniadzach - powiedzial usmiechajc sie.
'Zapomnielismy. On uzyl formy 'my'. Czy to byl przypadk? Mogl przeciez powiedziec zapomnialem, albo zapomnialas, albo nawet pani zapomniala.'
Jej serce zaczelo szybciej bic. Nie byla w stanie nic powiedziec, nie byla w stanie sie poruszyc. Zamarla, a on stal tam po drugiej stronielady i jej sie przygladal z usmiechem.
- To jak? Ile za ta kawe?
- Nie musi Pan placic. Na rachunek firmy - wykrztusila jakos.
- Jak to tak?
- Nie wielu ludzi by sie wrocilo. Pozatym Pan by bardzo uprzejmy i.. - chciala powiedziec jeszcze ze.. no wlasnie.. ze co?
- i..?
- Nie wazne. Mam nadzieje ze bedzie Panu smakowac.
Usmiechnela sie do niego czujac sie nagle jakos swobodniej.
- To moze chociaz.. - zamilkl jakby szukal slow - moze napije sie Pani tej kawy ze mna? Ma Pani dzis czas?
Miala czas. Nawet teraz, mogla zamknac stoisko i wyjsc.
Kiwnela glowa na tak.
- O ktorej Pani konczy? Moglbym po Pania przyjsc.
- O czwartej - powiedziala, szybko hamujac sie by nie powiedziec, ze dla niego nawet teraz.
- W pozadku. Bede tu wiec o czwartej.Zabiore Pania na najlepsza kawe w miescie. A moze ma Pani juz kawy dosc?
- Nie, nie! Kawa brzmi wspaniale. Ale najlepsza mam ja! - odpowiedziala szybko nie mogac ukryc radosci.
On tez sie usmiechal.
- Zatam do zobaczenia o czwartej - powiedzial, jakby upewniajac sie, ze ona bedzie pamietac, skinal jej glowa i odszedl wachajac kawe od niej w woreczku.
Oboje wiedzieli ze to nie bedzie ich ostatnie spotkanie.

Agape poptrzyla na sprzedawczynie, ta tez sie zaczela usmiechac i jakby przestala ja dostrzegac. Agape odwrocila sie i poszla kupic owoce na salatke. Sprzedawca byl ponury i mrukliwy. Rozwiazywal krzyzowke i nie kryl niezadowolenia. Jego postawa wskazywala na jego mysli. 
'Jak ta mloda dziewucha smie mi przerywac!'
Podala mu liste produktow bez slowa, a on tylko dal jej znak dlonia, zeby sobie sama wziela.
Ona wybrala szesc duzych pomaranczy, koszyczek miekkich kiwi, kilka pokreconych bananow, dwa miekkie i pachnace mango, koszyczek borowek amerykanskich i dorzucila jeszcze koszyczek truskawek, ktore az prosily sie by je kupic. Mezczyzna podliczyal wszystko. Agape wachala kawe z zamknietymi oczami czekajac na rachunek. w koncu sprzedawca podal jej cene. Otworzyla oczy, a jej wzrok spoczal na smiesznie wygladajacym owocu. Nie wiedziala co to jest, ani jak smakuje. Na tabliczce z cena przeczytala 'dragon fruit'. Byl owalny, buraczkowego koloru, z zielonymi jakby listkami po bokach. Jeden z nich byl przekrojony. W srodku byl bialy z masa czarnych drobniutkich pesteczek. Piekny owoc, basniowa nazwa...
Wziela dwa. To byl dobry dzien, by sprobowac cos nowego. Usmiechnela sie sama do siebie,podczas gdy sprzedawca mruczal pod nosem, ze moglaby sie zdecydowac od razu, a nie mu roboty dodawac.
Ona miala ochote sie z niego smiac.
Gdy skonczyl zaplacila i mimo wszystko podziekowala mu ladnie. Odmruknal cos, pokracil glowa i wrocil do swojej krzyzowki.
Agape wziela swoje owoce i odwrocila sie wpadajac na jakiegos mezczyzne. Owoce wysypaly sie z papierowej torby i potoczyly dookola po posadzce hali. Kawe tezupuscila, ale to chyba z wrazenia. Dawno na nikogo nie wpadla. Myslala, ze czasy jej roztrzepania zniknely na zawsze. Ale teraz zaczynala chyba do nich wracac. Czasy radosci, szalenstwa, swobody, wolnosci ducha i ciala. Czasy bez niego. Nie musiala juz byc powazna. On tego nie wymagal, ale czula, ze przy nm musi sie w pewnien sposob hamowac.
A ten mezczyzna tylko spojrzal na nia. Tak bez wyrazu.
- Przepraszam. Nie zauwazylem Pani.
- Nic sie nie stalo. Ja tez Pana nie widzialam - usmiechnela sie i zaczela zbierac owoce. On bez slowa sie do niej przylaczyl. Wkladali owoce spowrotem do papierowej torby. Gdy Agape myslala ze ma juz wszystko podniosla sie. Nieznajomy mezczyzna tez. Juz chciala mu podziekowac, gdy zobaczyla ze ma w rekach jej kawe i jeden ze smoczych owocow. 
Wyciagnela reke w strone kawy. Podal ja szybko bez slowa.
- Dziekuje - powiedziala usmiechajac sie.
- Jeszcze to - odpowiedzial podajac jej owoc.
- Nie mam juz miejsca w torbie. Prosze potraktowac to jak podzieke za pomoc. Nie wiem jeszcze jak smakuje, ale dzis sprobuje. Mam jeszcze jednego.
Mam nadzieje, ze bedzie Panu smakowac. Mysle ze to swietny dzien by sprobowac czegos nowego, zeby wybrac nowa droge i by smiac sie idac ulica. A Pan?
Nagle to co powiedziala nawet jej wydalo sie niemadre. Jak by zareagowala gdyby ktos jej cos takiego powiedzial? Pomyslalaby ze to jakis nawiedzony swir!
- Przepraszam. Jestem niemadra. Albo po prostu mam dzis swietny dzien. Pierwszy taki od bardzo, bardzo dawna i wydaje mi sie, ze to dlatego, ze zaczynam cos nowego.
Zamilkla. Dlaczego mu to wszytko mowila?
- Przepraszam jeszcze raz. Pewnie nie chce Pan tego wszystkiego sluchac. Zycze cudnego dnia. Aha! I smacznego z tym owocem.
Wybuchnela smiechem. Mezczyzna, ktory nie wiedzial co sie dzieje i co z ta kobieta jest nie tak, tez zaczal sie smiac. Miala bardzo, bardzo zarazliwy smiech. 
Po chwili dziewczyna zyczyla mu jeszcze raz milego dnia i odeszla wachajac kawe w kierunku wyjscia.
On podszedl do stoiska z kawa. Obslugiwala je piekna ciemno-skora dziewczyna. Siedziala z zamknietymi oczami przy wielkim worku z kawa, w ktorym zanurzala dlonie. Usmiechala sie. Kolejna kobieta, od ktorej bil jakis taki optymizm. Stal tak i patrzyl sie na nia.
To byl dziwny dzien. W sumie dziwne piec minut.
Dziewczyna nagle otworzyla oczy. Zmieszana wyjela dlon z kawy.
- W czym moge Panu pomoc? - zapytala.
On jakby tego nie uslyszal. Myslami byl gdzies indziej.
- Poprosze troche kawy - odpowiedzial po chwili.
- Ktorej? Mamy Indyjska, Kolumbijska.. - zaczela wymieniac, ale on jej przerwal.
- Tej, ktora bawila sie Pani przed chwila - spojrzal na jej dlonie. Byly idealne - Ma Pani pieke dlonie.
Dziewczyna zmieszala sie jeszcze bardziej. Spojrzala na nie i zamyslila sie. Przypominala mu mala dziewczynke. Niewinna i slodka. Zapragnal zlapac ja za dlon by sprawdzic czy jest prawdziwa.
- Dziekuje - powiedziala wyrywajac go z zamyslenia - Jest Pan bardzo mily.
Byla niesmiala. Nie za czesto ktokolwiek prawil jej komplemanty. A jego zdaniem powinna ich sluchac bez przerwy.
-Aaa.. - czul, ze chce o cos powiedziec, czy o cos zaptac - ile tej kawy?
Pomylil sie albo zmienila zdanie.
'Jakiej kawy' chcial zapytac. 'Nie chce juz zadnej kawy. Chce Ciebie.'
- Poprosze tyle ile wziela kobieta przedemna - odpowiedzial po namysle.
Dziewczyna z gracja i wprawa zaczela sypac kawe do lnianego woreczka. Mial straszna ochote calowac jej dlonie. Gdy wyciagnela reke by podac mu pakunek, z calych sil walczyl z soba by nie chwycic ich niedbajac o kawe. Zamiast tego wzial woreczek, ale ich dlonie i tak sie dotknely. Czul sie bezsilny. Nie potrafil oderwac sie od niej. Patrzyl jej w oczy i wyobrazal sobie, ze siedzi z nia w jakiejs malej knajpce i pija kawe. W okol pala se swieczki, przed nimi rozciaga sie widok na rzeke, w ktorej odbijaja sie swiatla miasta. 
Zycie toczylo sie a oni trwali tak zawieszeni.
Jednak cos wyrwalo ich z tego osobliwego transu. Jakis klient. 
Jego wizja zniknela w ulamku sekundy, a Ona cofnela reke. Teraz trzymal juz tylko woreczek kawy.
Ona zajmowala sie juz nowym klientem, zostawiajac go na drugim planie.
Patrzyl sie na nia jak obsluguje tego drugiego mezczyzne.
'Inaczej niz mnie' pomyslal ' a moze to tylko jakies moje paranoje?'
Cofnal sie o dwa kroki w tyl wciaz na nia patrzac. Byl jak zaczarowany. Tamten klient zaplacil i odszedl. 
'Nie zaplacilem!' krzyknal prawie. Teraz mial juz doskonaly pretekst by do niej wrocic.
Juz mial ruszyc do przodu, gdy zobaczyl, ze ona dotyka sie w miejscu, gdzie chwile wczesniej on ja dotykal. Byla zadowolona. Usmiech tez miala piekny. Kojazyl mu sie z jakas taka Kolumbijska otwartoscia i Hiszpanskim temperamentem.
'Musze ja koniecznie poznac' pomyslal.
Znow dotknela ziaren kawy. Tym razem delikatnie, samymi opuszkami palcow. Wyobrazil sobie ze to jego dotyka. Jego cialo przebiegla fala dreszczy. Teraz znow zamknela oczy i zanurzala powoli dlon w kawie.
To co w tym momencie dzialo sie z nim przerastalo jego wyobrazenia. 
Bylo mu goraco, byl podniecony, jego wyobraznia dzialala teraz bardzo sprawnie, a obrazy pojawialy sie wyraznie przed jego oczami. Serce bilo coraz mocniej, a krew krazyla zaskakujaco szybko. Przezywal umyslowy orgazm. Nie obchodzilo go co przechodzacy obok ludzie o nim mysla. Zreszta, oni zdawali sie nie zwracac na niego uwagi. Nic nie moglo go zatrzymac. 
Chwile pozniej cofnal sie pod sciane. Byla chlodna. Czul to opuszkami palcow. Przytulil do niej policzek. Musial troche ochlonac zanim do niej znow podejdzie. Odczekal tak jakis czas po czym poprawil krawat i zdecydowanie podszedl do jej lady. Jak na sygnal ona otworzyla oczy. W nich dostrzegl jakas radosc. Czy to na jego widok? A moze to tylko ta kawa tak na nia dziala.
- Zapomnielismy o pieniadzach - powiedzial.
Ona spowazniala. Wygladala na zszokowana i wystraszona. Jakby dopiero teraz go zobaczyla. Zaczela sie zastanawiac nad czyms.
Teraz i on tracil swoja pewnosc siebie.
- To jak? Ile za ta kawe? - zapytal by przerwac milczenue i starajac sie utrzymac glos w normalnym tonie.
- Nie musi Pan placic - uslyszal jej cichy glos - Na rachunek firmy.
- Jak to tak? - nie wiedzial o co jej chodzilo. Czy chciala zeby jak najszybciej stad odszedl? On sie tak latwo nie podda.
- Nie wielu ludzi by sie wrocilo.. - wyjasnila.
'Ja nigdy nie odszedlem' pomyslal.
- .. pozatym byl Pan bardzo uprzejmy i.. - zamilkla.
On byl bardzo ciekawy co chciala powiedziec.
- I..?
- Nie wazne.
'Bardzo wazne' chcial krzyknac, ale milczal.
-Mam nadzieje, ze bedzie Panu smakowac.
Druga kobieta dzis mu to powiedziala. Dziwne.
Dziewczyna czula sie teraz jakos swobodniej. Tak jakby mialo to jakis zwiazek z tym zdaniem.
Myslal co zrobic, by jeszcze ja spotkac. Moglby przychodzic tu nawet codziennie po kawe. A co jak ona sobie kogos znajdzie? Zaraz, zaraz... a moze ona kogos juz ma?
Co powiedziala ta kobieta od owocow?
'To dobry dzien zeby sprobowac czegos nowego, zeby wybrac nowa doge i by smiac sie idac przez zycie.'
Tak. Ona jest tym czyms nowym. Ta nowa droga. Chce sie z nia smiac. Z nia wlasnie. Sprobuje.
- To moze chociaz... - chcial cos powiedziec ale czul jakas blokade wewnetrzna - Moze napije sie Pani ze mna kawy - wykrztusil pierwsze co przyszlo mu do glowy. - Ma Pani dzisiaj czas? - czul sie glupio. Jakby wlasnie zapytal czy chce z nim isc do lozka. A nie tylko o to mu chodzilo. Nie myslal o niej ja o jednodniowej przygodzie. Chcial ja potraktowac jak 'dame serca'. Byla dama nawet jesli nie zdawala sobie z tego sprawy. Sposob w jaki sie poruszala, w jaki mowila, w jaki traktowala ludzi i... kawe. To wszystko bylo takie... pelne klasy i jakiegos rodzaju dostojenstwa.
- O ktorej Pani konczy? Moglbym Po Pania przyjsc.
- O czwartej - powiedziala bez wachania. To dodalo mu pewnosci siebie. Jego serce wypeniala radosc.
- W pozadku. Bede tu wiec o czwartej. Zabiore Pania na najlepsza kawe w miescie. A moze ma Pani juz kawy dosc? 
Powiedzial to wszystko tak szybko i z taka ekscytacja w glosie, ze zabrzmialo to az glupio.
Ona zasmiala sie.
- Nie, nie! Kawa brzmi wspaniale. Ale najlepsza to mam ja! - odpowiedziala rownie szybko.
Czyzby podzielala jego radosc? Usmiech nie znikal z ich twarzy.
-Zatem do zobaczenia o czwartej.
Skinal glowa na pozegnanie choc mial ochote ucalowac ja soczyscie. Odszedl wachajac kawe od niej.
Cos w tych ziarnach musialo byc.
Terz przypomnial sobie o dziewczynie, ktora dal mu owoc. Ona te wychodzila stad szczesliwa wciagajac ten sam aromat. Czyzby tez kogos poznala? Powiedziala, ze zaczela nowa droge. Co to oznaczalo? I czy ona w ogole istniala? Nie pamietal jej twarzy. Wlozyl reke do kieszeni plaszcza. Wyciagnal z niej owoc. A wiec jednak nie wymyslil jej sobie. Widocznie zbyt przejal sie 'swoja dama' (jak zaczal ja w myslach nazywac), by pamietac cokolwiek innego. Postnowil przejsc sie po parku na wyspach i sprobowac ten nowy smoczy smak, czekajac na czwarta.

To byly dziwne zakupy. Byla na hali zaledwie kilka minut a wydawalo jej sie, ze poprawila humor dwojgu ludzi. I to zupelnie przez przypadek. Po prostu bedac znow soba. Ta wesola, optymistyczna soba, ktora kiedys zgubila, i z ktorej jak myslala - wyrosla. Bardzo jej sie to spodobalo. Nie mogla juz sie doczekac kiedy opowie o tym Albie. Jej humor osiagnal najwyzszy punkt. Czula Agape calym swoim cialem, kazda komorka, cala dusza, kazda mysla. Chcial wyprzytulac i wycalowac kazdego przechodnia, kazde zdzblo trawy i kazdy przejezdzajac obok samochod. Pelna energii pobiegla do sklepu kupic jeszcze jogurt i bulki. I moze maslanke na wypadek, gdyby Alba miala kaca.
Bylo juz przed czwarta po poludniu, a dla niej wlasnie dzien sie zaczynal. Miala ochote zaszalec. Kupila gazete i sprawdzila wykaz imprez na wieczor. Za duzo tego nie bylo. Wiekszosc 'eventow' jest w piatki, ale cos sie znajdzie. W koncu to Wroclaw! Stojac w kolejce przy kasie zakreslila trzy, ktore wygaly jej sie warte zainteresowania. Ostateczna decyzje pozwoli podjac Albie. Miala nadzieje, ze przyjaciolka ma sile i ochote na maly koncercik. Troche pogo, a pozniej moze pojda do jakiegos klubu posiedziec przy piwie.
Kolejny wieczor zapowiadal sie ciekawie.

czwartek, 22 stycznia 2009

Prawdziwy mezczyzna - Bajka o Ksieciu i Brandy (r2)


Gdy wyszedl z kawiarni bylo juz pozno. Uliczne latarnie swiecily swoim normalnym zoltym swiatlem, a od czasu do czasu, ktoras z nich zamrugala i zgasla, by po chwili znow sie zapalic, jego cialo rzucalo cien, ktory z kazdym krokiem zmienial swoja dlugosc. Idac ulica myslal co moglo spowodowac ze jego ukochana nie przyszla na umowione spotkanie. Przez glowe przechodzily mu rozne obrazy. Od najbanalniejszego jakim bylo niezdecydowanie w doborze sukienki, przez zaspanie az do jakiegos wypadku. Probowal do niej zadzwonic z budki telefonicznej, ale w domu nikt nie odbieral. Zastanawial sie czy powinien pojsc do niej i sprawdzic czy wszystko jest w porzadku, czy lepiej bylo by poczekac do rana. Moze zle sie czuje i nie chce, by ktokolwiek ja widzial w tym stanie?
'Ah te kobiety ' - westchnal w myslach i postanowil mimo wszystko sprawdzic . Gdyby tego nie zrobil martwilby sie cala noc.
Ruszyl w kierunku jej mieszkania, znajdujacego sie dwie przecznice dalej. Miasto zdawalo sie spac. Bylo ciche i nieruchome, jakby czas sie zatrzymal. On kroczyl spokojnie. Jego kroki dudnily i odbijaly sie echem. Do tej pory opanowany zaczal sie denerowac. Im byl blizej jej mieszkania tym serce bilo mu szybciej. Mial zle przeczucia, a zawsze uwazal ze przeczucia to sprawa kobieca. Mimowolnie przyspieszyl kroku. Pod koniec drogi juz prawie biegl. W koncu stanal pod jej brama i zadzwonil domofonem. Odpowiedziala mu cisza. Sprobowal jeszcze raz. Znowu nic. Odczekal chwilke na wypadek gdyby spala i zadzwonil jeszcze raz. Nikt i tym razem nie odpowiedzial. Sprawdzil drzwi. Byly otwarte. Wszedl na klatke schodowa i wbiegl schodami na gore. Pierwsze pietro. Mieszkala pod numerem trzecim. Zadzwonil do drzwi, lecz jak poprzednio nikt sie nie odezwal. Teraz byl juz bardzo zdenerwowany. Albo jej sie cos stalo, albo gdzies wyszla. Moze zapomniala o ich spotkaniu i z kims sie umowila? Moze zostala dluzej w pracy? A moze poszla do kawiarni, z ktorej on wlasnie wracal? Co prawda nie zdazalo jej sie spozniac, a na pewno nie o godzine, ale zawsze moze byc ten pierwszy raz. Zapukl mocno wyraznie juz zniecierpliwiony. Drzwi sie uchylily. Nie byly zamkniete. Zawachal sie. odczekal. Nasluchiwal jakis dzwiekow, ktore zdradzilyby mu sytuacje. Nic nie uslyszal. Zebral sie w sobie mimo rosnacych emocji, mimo przeczucia, ze cos jest bardzo nie w pozadku i mimo jakiegos takiego leku ze moze byc za pozno. Nie wybaczyl by sobie, gdyby jej sie cos stalo. Wszedl przez waski przytulny przedpokoik. Byl ciemny teraz. Zadne swiatlo w mieszkaniu sie nie swiecilo.Na scianach wisialy afrykanskie maski, na polkach staly swieczki i posazki Buddy. Sciany byly pomalowane na czerwono, a sufit i gryby mieciutki dywan byly czarne. Czul sie jakby stapal po lisciach na jesiennym spacerze po parku. Przezornie zdjal buty, bo wiedzial jak bardzo nie lubila, gdy ktos wchodzil w nich do jej krolestwa. Na koncu korytarza byla malenka biala kuchnia, a drzwi po lewej to ciemne 'Krolestwo Afrodyty'. 'Czarne morze'. Jej wymarzona lazienka. Jak mu kiedys wyznala, nazwa przyszla jej do glowy kiedys, gdy po kapieli wyszla z wanny. Czula sie jak nowo narodzona bogini Afrodyta wynurzajaca sie z morskich fal. Wszystkoo w mieszkaniu zdawalo sie spac. Cisza byla wrecz nienaturalna. On wyczulony na najdrobniejszy nawet szelest podskoczyl z przerazenia, gdy lodowka zawarczala w swojej chlodzacej rutynie. Musial wziasc kilka glebokich oddechow, by sie opanowac. Przystanal. Rozejrzal sie. To mieszkanie wygladalo inaczej niz zwykle. Jeszcze nigdy nie widzial go w ciemnosci. Zawsze topilo sie w milionach swiatel. Swieczki, lampki, lampy, zyrandole, zyrandoliki... Wszystko rozpalone dajace blask i cieplo.
Ruszyl powoli, ostroznie do przodu. Kroki stawial jakos tak niepewnie. Jakby stapal po kruchym lodzie. Jego spojrzenie dotarlo w koncu do zamnietych drzwi na przeciwko lazienki.
'Czy te drzwi byly kiedykolwiek zamkniete?' On w ogole sobie ich nie przypominal. Patrzyl na nie jakby widzial je po raz pierwszy.
Katem oka dostrzegl za soba ruch. Gwaltownie sie odwrocil i omal nie krzyknal. Stal i patrzyl sie sobie w oczy.
'To tylko lustro'
Czul sie glupio. Dorosly mezczyzna, a zachowuje se jak mala dziewczynka. Wsytd mu bylo przed samym soba. Ruszyl znow do przodu. Tak krotki korytarz a wydawal sie teraz nie do przebycia. Teraz od drzwi jej sypialni dzielily go dwa kroki. Przeszedl je wachajac sie i powoli wyciagnal przed siebie reke by zapukac. Zamarl z reka w powietrzu. Wzial kolejny gleboki oddech i zdecydowanie zapukal. Odpowiedziala mu cisza. Przerazenie wzielo kontrole nad jego mozgiem. Sparalizowany strachem o nia nie mogl oddychac. Postanowil wejsc do srodka. Nacisna na klamke. Drzwi byly zamkniete. Sprobowal pchnac je mocniej.
'Moze cos zaskoczy' - pomyslal.
Nie zaskoczylo.
Po chwili juz sie nie kontrolujac silowal sie z drzwiami jak dziecko zamkniete za kare w sypialni. Gdy zobaczyl bezsensownosc sytuacji cofnal sie o krok i plecami dotknal sciany. Rekami zlapal sie za twarz, bedac juz pewnym najgorszego i zsunal sie na ziemie. Nie potrafil powstrzymac lez.

-No nie! Co za beksa! Kurna jak juz opowiadasz jakas historie to moze bys sie bardziej postarala?! Co?! Takich facetow to juz dosc jest na swiecie. niech ta historia bedzie o prawdziwym facecie.
-Prawdziwym facecie?! Ha, ha, ha... Ty slyszysz co ty mowisz?
No taki facet to wlasnie prawdziwy jest. Strachliwy jak kura domowa i na dodatek beksa.
-To moze ja chociaz skoncze ta historie, co? Moze uda mi sie ja naprawic. To jak? Hmmm?
-Naprawic?! Czyli ze co? Ze ja ja spsulam? Tak? A poczekaj dziadu! Ja i jeszcze pokaze.
Siedz, pij ta swoja herbatke, odprez sie i suchaj.
-No dobra. Masz ostatnia szanse, a jak ci sie nie uda naprostowac to ja wchodze.
-No to sluchaj!

Po chwili zebral sie w sobie na tyle, by wstac i pojsc do kuchni. Zazwyczaj w szafce nad zlewem byla jakas wodka. Ale teraz stala tam tylko jej ulubiona brandy. Wyciagnal reke i mimo ze wiedzial ze nie powinien, wzial ja bez wachania. Musial sobie jakos poradzic. Po 'MESKU'.
Pomyslal o kieliszku, bo ona zawsze wszystko pila z kieliszkow, ale po chwili odkrecil buteke i pociagnal duzego lyka wprost z butelki. Skrzywil sie, otrzasnal glowe jak 'PRAWDZIWY FACET' po czym usiadl przy kuchennym stoliku i wzial kolejnego lyka.
Siedzial tak w ciemnosci chlejac jak 'PRAWDZIWY FACET'..

-Gowno nie prawdziwy facet! Sama jestes PRAWDZIWY FACET!
Kobieto mi chodzilo o takiego fajnego prawdziwego faceta. Nie wiem, moze by gdzies cos znalazl i drzwi rozwalil czy cos..
-No to chyba 'czy cos'
Czy ty masz w domu siekiere? Jakos mi sie nie wydaje, a bez siekiery sie drzwi rozwalic nie da...
-Oj da sie, da! To historia jest.
-... zreszta nie mowilas, ze takiego faceta chcesz.
-No a jakiego?! Bekse chlejusa? No po prostu facet-marzenie!
Obie przyjaciolki zaczely sie smiac.
-Ja skoncze ta historie. Tobie nie udalo sie jej naprostowac.

Wiec gdy ten 'mezczyzna' chlal ta wodke w kuchni...

-To nie byla woda tylko brandy!
-No dobra!

Chlal brandy w kuchni, a trzeba przypomniec ze to nie byla jego brandy, do mieszkania weszla Agape. Wkurzona, bo sie ten dupek umawia, a pozniej nie przylazi. A teraz wraca do domu i co tam zastaje? Nie dosc ze drzwi od mieszkania otwarte na osciez to jeszcze ten.. ten..
Brakowalo jej slow.
ten dupek! Gdzie? W jej kuchni, chleje jej wodke!

-Brandy!
-Wodka, brandy, jeden chuj.

Wiec chleje jej wodke..

-Chuja nie wodke! Przeciez mowilam ze brandy.
-To chuja czy brandy?
Dziewczyny znow zaczely sie smiac i trwalo chwile zanim sie uspokoily.

No wiec chlal tego chuja... tfu! brandy przy jej stole, w jej kuchni!
Podeszla do niego, walnela go w czache i zapytala:
-Co ty tu chuju do kurwy nedzy robisz? he? Co ty sobie pedale jeden wyobrazasz, co?
Ze ja bede po jakis kawiarniach zapierdalac, a ty mi bedziesz.. no tego!

-brandy..

-No wlasnie! brandy chlac?! Jak sie kurwa na butelke alko niestac, to gdzie ty kurwa chuju do kobiety podbijasz, co? Na zareczyny mi tymbarka kupisz? Zebym sobie z kapselka pierscionek zobila?! Spierdalaj dziadu na drzewo, kurwa te no... banany prostowac!
-Cooo? eee.. To ty zyjesz..?
-Co? Co ty kurwa pierdolisz? A czemu mialabym nie zyc? Jakis pedalow na mnie naslales w tej kawiarni? Pozbyc sie mnie chcesz? Wypierdalaj! Slyszysz? Wypierdalaj, bo zajebie jak kundla!
-yyy... ale nie rosumiem...
-Czego nie rozumiesz? Idiota pojebany! 'Wypierdalaj' nie rozumiesz?! he?!
-Dlaszeho nie pszyszlas do kafiarni? I dlaszeko tszwi tu byly otfarte? I daszego te od sypialni sa samkniete?
-Co?! Mow wyrazniej, bo zes sie tak narabal, ze cie za cholere nie moge zrozumiec.
-Dlaszeho nie pszyszlas do kafiarni?
-Jak cholera nie pszyszlam jak wlasnie stamtad wracam! Jak sie umawiasz na 12 to adz o 12!
-Umofilem sie o 22.
-Chyba cie pojebalo! Mam napisane w sms'ach ze 12!

-Misku! Oni nie mieli jeszcze sms'ow. To bylo '80.
-Oj dobra sie zmienilo! Czas szybko leci.
-No chyba nie az tak szybko!
-Dla dobra historii przyspieszyl. No bo co mial list jej napisac ze o 12?
-No to niedlugo do teleportow dojda jak tak dalej bedzie spieszyl!
-No i dobrze! Moze ja tez dojde i temu Leszkowi dupe skopie jak go chuja znajde!
-Ty juz nie pij wiecej stara, bo klniesz jak 'Zul z pod Feniksa'!
-To nie od picia to od zycia.
-Piekny rym, a teraz koncz historie, bo sie ciekawa robi! No co? Nie patrz tak na mnie, ja serio mowie! Bez ironii i sarkazmu! Se-rio!
-No ok, ok... Na czym to ja... aha no tak.

-Mam zapisane ze o 12!
-No to mi sie musialo cos pomylic...
-Tak! Tobie sie zawsze wszystko myli! Nawet twoja brandy z moja!
-Co teras mi besiesz wszeszczec o brandy? Martfilem sie o csiebie... Myslalem, ze nie szyjesz..
-A nawet jesli to co? To juz moja brandy twoja?
-Tak... to snaczy nie! Mialem co innego na mysli.
-Co?!
-Bo nie moglem wejsc do tfojego pokoju i tu bylo tak pusto...
-A czego ty chciales w moim pokoju szukac, co?! Czego ty sie tam spodziewales? Dziwki w kabaretkach? Mnie do kawiarni, a sam se harce w moim mieszkaniu urzadzac, tak?
-Oj, o co ci chodzi kobieto?!
-No nie! Tego juz za wiele. Wyjdziesz sam, czy mam po policje dzwonic?
-Jaka policje?
-Sraka! Niebieska a jaka! No jest jeszcze jedna opcja. Sama moge sie z toba rozprawic, ale wesolo to ci po tym nie bedzie.
-No so mi srobisz?
-Wypierdalaj zanim zdazysz sie przekonac!
-To ja poszekam.
-Wypierdalaj!
-Poszekam.
W tym momencie Agape wkurona do grani mozliwosci wyszla na chwile z kuchni. Otworzyla drzwi do swojego pokojui na jakis czas tam zniknela. Slychac bylo ze czegos szuka.
Po kilku minutach wyszla trzymajac w dloni pistolet.
-Teraz wyjdziesz?
-Grozisz mi?
-Ostrzegam.
-Nie strzelisz.
-A chcesz sie przekonac?
-Skad to masz? Masz na to pozwolenie?
-Nie twoj biznes! Wynos sie pokim dobra!
-Ale ta bron jest nie nabita, tak?
Agape laduje magazynek.
-Teraz juz nabita.
-Nie srob sobie kszyfdy kochanie.
-Ty sie o siebie teraz lepiej martw.
-Nie stszelisz. Raz, sze do nikogo bys nie stszelila, a dfa, sze mnie kochasz.
-Jestes pewny?
-Ktorego?
-Obydwu.
Nastapila miedzy nimi chwila ciszy. Para patrzy sobie w oczy. Ona trzesie sie ze zlosci, a on zastanawia sie nad prawdziwoscia sytuacji. Rozwaza czy to mu sie wszystko przypadkiem nie sni. Moze zaraz sie obudzi w restauracji szturchniety przez spozniona i nico speszona JEGO Agape. Kobieta stojaca teraz przed nim w niczym teraz jej nie przypomina. W jej oczach czyta tylko nienawisc. Czy naprawde sobie na to zasluzyl?
-Kochanie odloz ta bron i sie przytul.
Wyciagnal reke, by jej dotknac. Ona odsunel sie krzyczac:
-Nie dotykaj mnie!
-Uspokuj sie. Chodz prosze.
'Zaden dupek nie bedzie mnie wkurzal a pozniej prosil o spokuj!'
-JESTEM SPOKOJNA!
Krzyknela dziewczyna, cala sie trzesac.
-Kogo oszukujesz? Mnie, czy siebie?
Mezczyzna wstal dziwnie nagle trzezwy i z wyciagnieta reka zaczal do niej powoli podchodzic.
-Nie zblizaj sie! - wykrzyknela ona cofajac sie przerazona i rozdygotana. - Ani kroku dalej! Stoj! Slyszysz?!
On chcial do niej doskoczyc i zabrac bron, ale nie zdazyl. Uslyszal strzal. Nie poczul nawet jak kula przebila mu bok. Poczul dopiero pozniej ciepla, rosnaca plame krwi na lewej piersi.
-Strzelilas - wyszeptal osuwajac sie na ziemie i nie mogac uwierzyc w to co wlasnie sie stalo. - Ty naprawde strzelilas. To nie byl sen!
Wiedzial, ze we snie nie mozna umrzec. On umieral, a ona stala trzesac sie z nerwow, patrzac na niegoz nienawiscia w oczach zimna i nieczula.
Patrzyla jak umieral i nic nie robila.
-A to wszystko, bo pomylilem godzine spotkania w kawiarni - wymamrotal i to bylo ostatnie co zdolal powiedziec.
-I wychlales moja brandy - dodala Agape.

-Ej! Nie rob tak. Tylko sie bierzesz za historie i zaraz kogos usmiercasz.
-Bo to miala bys straszna historia. A zreszta takiego faceta to tylko zabic mozna. Aha.. i jeszcze jedno. Wiesz ze nie mam nastroju jakos na happy endings... Co mam ci opowiedziec 'o Duszku pasty Colgate'?
-No!
-O matko! Kobieto!
-No co? Nie znam!
-To sie w podstawowce opowiadalo.
-No to co? Opowiedz... A pozniej ja sprobuje naprawic tamta historie...
-Tamta historia jest juz naprawiona.
-... i uratowac nieszczesnika.
-O nie! Dran umarl! Wychlal moja wodke!
-brandy...
-I jeszcze nie przylazl jak sie umawial. Ma za swoje!
- Nie badz taka! Bo sie ciebie zaczne bac.
-Dopiero teraz? Ha, ha, ha! No dobra zalozmy, ze w ostatniej chwili zadzwonila po karetke i go jakos odratowali.
-No to teraz historia o duszku!
-Zartujesz?
-Nie! Dajesz slonce!
-No ok, ok. Ale na niebie bedzie... ksiezyc.

Byla czarna, czarna noc, nad czarnym, czarnym lasem, a w tym czarnym, czarnym lesie byla czarna, czarna droga, a ta czarna, czarna droga wiodla do czarnej, czarnej drozki, a ta czarna, czarna drozka wiodla do czarnej, czarnej sciezki, a ta czarna, czarna sciezka wiodla do czarnej, czarnej drozyny, a ta czarna, czarna drozyna wiodla do czarnej, czarnej chaty, a w tej czarnej, czarnej chacie byly czarne, czarne drzwi, a za tymi czarnymi, czarnymi drzwiami byla czarna, czarna kuchnia, a w tej czarnej, czarnej kuchni byla czarna, czarna szafa, a w tej czarnej, czarnej szafie byl czarna, czarna skrzynia, a w tej czarnej, czarnej skrzyni byl czarny, czarny trup, a w tym czarnym czarnym trupie mieszkal...
bialy duszek pasty Colgate!

-I jak?
-Odstresowujaco. To teraz moja kolej by opowiedziec historie?
-Ale nie konczyc tej o wodce?
-O brandy!
-No o brandy. Przeciez mowie.
-Powiedzialas o wodce!
-To tak z przyzwyczajenia. I tak jej juz nie konczymy. No chyba ze:
'I zyli osobno, dlugo i szczesliwie.'
-Takie malo bajkowe zakonczenie.
-Jak to? Jest 'dlugo i szczesliwie'.
-Ale 'osobno'?
-Bo to nowoczesna bajka. O szczesliwych singlach. Zreszta... ktora krolewna wluczy sie po nocach, trzyma brandy w szafce nad zlewem, bron w sypialni, ma czarna lazienke i zabija swojego ksiecia? Znasz taka?
-Ksiaze nie umarl! Ale masz racje...
-No to 'prawie zabija swojego ksiecia'.
-... jestes jedyna i niepowtarzalna.
-Ja? Ja nie mam juz brandy, bo mi moj 'ksiaze' wyzlopal zanim spieprzyl!
-Oj, czepiasz sie. A wlasnie! Co powiesz na kieliszek wodki?
-Brandy!
-Nie, nie, nie... ha, ha, ha! Jak raz zapamietalas to ja teraz akurat o wodce mowie. Zubrowka z sokiem jablkowym. Co ty na to?
-Brzmi zachecajaco. Ale mnie nie zabijesz pozniej?
-Nie naboje mi sie skonczyly. Zreszta... to byla twoja historia - powiedziala Alba i sie usmiechnela.
-No to dawaj misku! A ja pomysle nad nowa.

wtorek, 20 stycznia 2009

Prawdziwy mezczyzna - Szafa (r1)

Zniknal. Wczoraj byl, a dzis po prostu go nie ma. Nie ma.
Jak to sie stalo? Po prostu wyszedl? Spakowal sie, ubral i odszedl? Bez slowa, bez wyjasnien, bez wyraznej przyczyny. Nie powiedzial na jak dlugo. Czy na zawsze. Zostawil mnie sama, wsrod czterech scian. Pustych i zlowrogich teraz, gdy stoje tu bez duszy. Wspomnienia razem spedzonych tu chwil uderzajac fala, ktora zwala z nog. Doslownie.Opadam na ziemie. Kleczac juz, lapie sie za glowe.
-Dlaczego?!
Krzyk wyrywa mi sie z ust. Jakze bezsensowny. Nikt przeciez nie odpowie. Slucham czekajac na jakis znak. I tylko ta cisza. Ja, pustka i cisza. I otwarta jego szafa. Spieszyl sie? Gdzie? Po co? Dlaczego?Najbardziej bolalo mnie to ze nic nie powiedzial. Zrozumialabym. Nawet, gdyby juz nie potrafil mnie kochac. Bawet gdyby chodzilo o inna. Bo najgorsza jest ta niepewnosc. Czy wroci? Gdzie jest? Co robi? Czy jest szczesliwy? Bezpieczny? Przez tak dlugi czassie wachalam. Zastanawialam sie czy go kocham, czy to ten jedyny, czy chce z nim spedzic reszte zycia, a kiedy zaczynalam byc pewna, on zniknal.
Ufalam mu. Nie chcialam sie zawiesc.
'Moze to tylko jakis zart? - pomyslalam - moze chcial mi zrobic psikusa i zaraz wroci?'
Jakas iskra nadzieji przebiegla mi przez mysli.
To zart. Niewinny zart. To musi byc tylko zart!
Poczekam. Siedziala tak w milczeniu na podlodze przez caly dzien i cala con i gdy slonce po raz kolejny wzeszlo zza horyzontu, jej mysli do tej chwili krazace gdzies wokol wspomnien, nagle zatrzymaly sie.
-To nie jest zart. On odszedl - powiedziala jakby dopiero teraz zaczela uznawac ta mysl i jednoczesnie pieczetujac ja jako prawde.
Przez chwile nie wiedziala co myslec, co czuc. Zgubila sie w miejscu i w czasie, tym razem zapadajac w stan nieswiadomosci. Chyba spala. To oszolomienie trwalo dlugo. Za dludo. Nie czula uplywajacych chwil. Nie wiedziala jaka pora doby jest. Noc, czy dzien? Nie czula zimna, ktore przebiegalo jej cialo falami dreszczy. Nie czula ani smutku, ani zlosci, ani niepewnosci. Nie czula nic. Byla zimna i obojetna. Jak kukielka siedziala na drewnianej podlodze w niemocy ruchu, a jej mysli spowolnione staraly sie odnalezc w nowej sytuacji. Nie obchodzilo ja co sie z nia teraz stanie. Wszystko nagle stracilo sens, znaczenie. Byla tu sama. Kiedys lubila samotnosc. Ale wszystko sie zmienilo. On wszystko zmienil. Zmienil jej zwyczaje, jej upodobania, jej zycie.. I teraz bezczelnie zniknal. A ona nie mogla sie nawet poruszyc. Poczula ze cos sie trzeslo. Ktos szturchal ja w ramie. Otworzyla oczy.
- Bogu dzieki! Co sie z toba stalo? Zyjesz? Nie odbieralas telefonu, nie odpisywalas na maile, leszka tez gdzies wcielo. Juz sie balam ze cos jest nie tak.
To byla Alba. Jej najlepsza przyjaciolka, bratnia dusza i skarb. Zawsze sie jakos dogadywaly. Teraz Agape usmiechnela sie, tak przynajmniej jej sie wydawalo, po cym rozejrzala sie dookola by zobaczyc, gdzie jest i czy koszmar sie skonczyl. Jak bardzo chciala zobaczyc teraz cos co wskazalo by, ze zabawa w znikanie byla tylko koszmarem. Ale nie bylo go tu. Ani jego ani jego rzeczy. Zamknela spowrotem oczy, by przespac zly czas i obudzic sie, gdy on tu bedzie. A jesli nie wroci? To nie chce sie wcale budzic.
Alba spojrzala na przyjaciolke. Cos bylo powaznie nie tak. A moze to tylko po raz kolejny efekt pracy do poznej nocy?
-Zrobie ci kawy, poczujesz sie lepiej. -powiedziala i skierowala sie do kuchni.
-Jestes glodna? Zrobic ci cos? - zapytala i nie czekajac na odpowiedz otworzyla lodowke.
'No tak. Dieta. Woda mileralna i salatka.' Postanowila skoczyc do sklepu na przeciwko, by kupic swiezy chleb, mleko, jajka. Wychodzac zobaczyla, ze Agape znow spi.
-To ty sie stad nie ruszaj- zazartowala i wybiegla na zalany swiatlem swiat, ktory nie zauwazyl tragedii jednej z jego mieszkanek.
Jakze dziewczyna czula sie zagubiona.
Chwile pozniej Alba byla juz spowrotem i smarzyla jajecznice. Zaparzyla tez kawe i pokroila chleb. Sniadanko pachnialo doskonale. Agape otworzyla oczy i na chwile wszystko wydalo jej sie normalne. I wtedy znow spojrzala na szafe. Swiat po raz kolejny sie zawalil. Po policzkach splywaly jej lzy. Nie wiedziala czy placze, czy to tylko reakcja oczu na swiatko, ktore wpadalo przez odsloniete przez Albe okno.
-No widze ze wstalas misku. Czas najwyzszy juz prawie poludnie. Zjedz ze mna sniadanie.. ale ty placzesz? Co sie stalo? To dlatego nie odbieralas telefonow? Opowiadaj.
Agape tylko podniosla glowe i spojrzala przyjaciolce w oczy. Wzrokiem wskazala szafe.
Alba zamilkla. Trwaly tak przez dluzsza chwile.
-Jak to sie stalo? O cos wam poszlo? Jakas klutnia? Zdrada?
Znow milczenie.
-No, Misku! Powiedz cos!
-Nie wiem co mam powiedziec. On po prostu zniknal. Bez slowa. Obudzilam sie i bylam sama.
-Jestes pewna, ze nic wczesniej nie powiedzial? Jakis wyjadz sluzbowy moze? Pogadajmy o tym przy sniadaniu. Jestes glodna?
Agape tylko smutnie pokrecila glowa.
-Ale kawy sie napij. Kiedy to sie stalo?
-W poniedzialek.
-No nie mow mi, ze ty tu tak od poniedzialku siedzisz!
Milczenie.
-Wiesz chociaz co dzis jest?!
Kiwniecie glowa na nie.
-Piatak. Siedzialas tak przez piec dni! Przez faceta! Nie moge w to uwiezyc! Jadlas cos? Nie... No to juz albo zjesz sama, albo ci wepchne na sile. Wybieraj.
Agape popatrzyla na przyjaciolke z cieniem usiemchu i wdziecznosci.
Zawsze z charyzma, optymizmem i sila. Zawsze potrafila sprawic, ze udawalo sie jej usmiechnac, nawet w ciezkich chwilach. Postanowila wstac, ale nogi jakos odmowily jej posluszenstwa. Byly cale zdretwiale i obolale. Za dlugo siedziala. Alba delikatnie pomogle jej wstac i zaprowadzila do kuchni, jasnej i wypelnionej zapachem jajecznicy i kawy.
Dopiero teraz Agape uswiadomila sobie jak bardzo jest glodna. Zjadla cala swoja porcje i jeszcze pol porcji Alby. I do tego kilka kromek chleba. I kawa.
Mimo ze spala tak niewyobrazalnie dlugo byla wyczerpana i spiaca. Potrzebowala czegos co postawi ja na nogi. Alba pozmywala po sniadaniu i zaproponowala zeby przeszly sie na spacer. Agape zgodzila sie bez namyslu. Byle opuscic to miejsce.
Nie rozmawialy za wiele. Agape potrzebowala chwili ciszy. Chlonela dzwieki miasta i dzwieki parku, ktory byl jakas taka jednostka indywidualna na tle calosci miasta. Byl zielony, wial swiezoscia i zeskoscia podczas, gdy miasto topilo sie w szarosci, duchocie i kurzu. To bylo dobre miejsce by sie zrelaksowac, zapomniec i ostatecznie usmiechnac.
Usiadly na laweczce i patrzyly na zielen drzew i blask wody rzeki przeplywajacej przez park. Od strony miasta rzeka nie zachwycala, yla brudna, zielono-szara, ale tu blask slonca, swierzosc i bliskocs przyrody sprawialy, ze wygladala cudnie. Siedzialy tak wpatrujac sie w to wszystko az zrobilo sie ciemno i chlodno. Ksiezyc wygladal pieknie mimo pomaranczu nieba nad miastem. Ksiezyc za bardzo kojazyl im sie z Leszkiem.
-Chodzmy juz - powiedziala Alba martwiac sie o przyjaciolke - zimno mi.
-W pozadku. Ale nie chce wracac do domu. Nie teraz.
Chcesz isc cos zjesc? Moze pojdziemy gdzies na kawe? Albo do kina? A pozniej do mnie. Mam nowy film. Spodoba ci sie. To jak?
-Dla mnie 'bomba' - powiedziala Agape usmiechajac sie wspominajac jak pierwszy raz Alba uzyla tego stwierdzenia przed laty, a zapominajac na chwile o przykrosciach.
-Ale.. ktora'bomba'? Hmm?
-Wszystkie! Obiad, kino i kawa. Ja stawiam. A pozniej do ciebie. Masz sile na noc pelna przygod? ha?
-Powrot do mlodosci? Jasne!
-No tak, bo my rzeczywiscie stare jestesmy! Cztery razy to co mamy i setka. Juz zaczynaja nam sie problemy z kregoslupem, osteoporoza i prostata. Najlepiej umrzec!
Obie wybuchnely smiechem wspominajac czasy, gdy jako nastolatki fazowaly sie ladujac pod biorkami lub zwiniete ze smiechu na podlodze. Zawsze wystarczalo im, ze byly razem, a cala reszta jakos tracila na znaczeniu, wszytskie problemy gdzies znikaly. I tak bylo do dzis. Prawdziwa przyjazn.
Teraz jak pod wplywem magicznej rozdzki caly stres, zmeczenie i smutek odlecialy gdzies i zdawaloby sie, ze nigdy nie istnialy.
Dziewczyny wstaly i zaczely realizowac swoj plan kierujac sie do chinskiej knajpki w jednej z malowniczych uliczek miasta.

środa, 14 stycznia 2009

Wroclawska ja xD

Sluchajac piosenki Hurtu 'miedzy pomiedzy gdzies' gdy zorientowalam sie ze to w tle to moje najukochansze miejsce na ziemi popularnie zwane WROCLAWiem wpadl mi do glowy pewien pomysl.. nie za madry ale do realizacji.. ;)

W koncu 17 to taki szalony wiek :D

No wiec.. postanowilam ze zaraz po powrocie wybieram sie na samotny spacer po rynku i wypatrze jakiegos dobrze wygladajacego studenta (znaczy ze inteligentny jakis) niezajetego (znaczy sie ze nie wygladajacego jakby sie gdzies spieszyl) i zapraszam go na kawe.

Tak po prostu. 

Bez podtekstow. Bez zobowiazan. Bez oczekiwan. 

Juz sobie ukladalam w glowie dialogi, zakladam, ze bedzie zdziwiony i weznie mnie za wariatke.
A moze nie?
Podejde do niego z notesem i dlugopisem pytajac czy lubi kawe (udajac ze przeprowadzam ankiete), a pozniej zapytam czy, gdyby mial czas, wybraly sie teraz na kawe z jakas przypadkowo spotkana dziewczyna, a pozniej zapytam czy ma czas i zaprosze go na kawe by sprawdzic czy pojdzie..

Wytlumacze ze nie chodzi mi o nic konkretnego, ze chcialabym sobie tylko z nim pogadac i wypic kawe, ze ja stawiam i ze wyjasnienie tej sytuacji jest proste 
'ja uwielbiam poznawac nowych ludzi'. 
Powiem tez ze mozemy rozmawiac o tematach niezobowiazujacych albo o czyms pywatnym, o czyms lekkim albo powaznym lub mozemy tez milczec jesli woli i ze wszystko zalezy od niego.
Na koniec powiem, ze po kawie kazde z nas pojdzie w swoja strone i nie musimy sie juz nigdy wiecej spotkac xD

W sumie jaka bedzie roznica miedzy takim spotkaniem, a sposobem w jaki zazwyczaj poznaje nowych ludzi 
(przez znajomych, czy dolaczajac do jakiejs grupy) ?

Jedna rozmowa. 
Jedna chwila.
I jedno co laczy.. w tym wypadku - kawa.

niedziela, 11 stycznia 2009

smieszne linki



Harry kontra Edward - popaprany dzieciak sie zabawia


Badz jak Edward cz 1   - pomylona kobieta uczy jak byc mezczyzna xD
Badz jak Edward cz 2   - ja sie usmialam do lez.. zycze tego samego xD

Poswiecenie metala xD


Do U Speak English?


Cotton Eye Joe Dance


Evolution Of Dance


z WP ale obiecuje ze smieszne


psychotest.. 'a ty jaki masz mozg?'


Zdolnosci Intuicyjne

Masz potencjalna zdolnosc do optymalnego funkcjonowania w zawodach, które charakteryzuja sie czestymi kryzysami lub naglymi zmianami i w których konieczne jest podejmowanie decyzji na podstawie danych zawierajacych wiele niewiadomych. Wynik ten oznacza takze, iz wolisz rozwiazywac nowe i róznorodne problemy, anizeli te same czy podobne problemy, w taki sam sposób.

czyli ze mi pasuje do psychiatrii xD



Porady Seksualne Radia Maryja


Wyjasnienie Religii Swiata na przykladzie zdania -malo ambitne


Pamietacie lata 80-te?



W Zaswiatach
- historia o tym co stalo sie po smierci


Pamietnik Przedszkolaka


Fragment ksiazki W. Cejrowskiego - facet wie czego chce


Fax do zony / Fax do meza


Slownik - Ludzie

Satanista – osoba przynalezaca do stowarzyszenie osób, które sodomizuja psy, koty i dziewicze dziwki. Regularnie organizuje czarne msze w piwnicy, gdzie prawdopodobnie kogos/cos sodomizuje. Jest filarem mroku. Przykladowe zachowanie:
Satanista nie chodzi. On stapa.
Satanista nie mysli. On rozwaza.
Satanista nie czyta. On ksztalci sie intelektualnie.
Satanista nie sprzata. On przeciwdziala entropii.
Satanista sie nie smieje. On wyraza aprobate.
Satanista nic nie czuje, wiec jesli sie go laskocze, nie wykazuje zadnych odruchów.
Chyba, ze jest pijany / nacpany.
Przez 70% swojego czasu satanista jest pijany / nacpany.
Brzydzi sie rózowymi króliczkami.
Je maskotki.


gdzies z BZDURY.PL :

P: Brak silnika nr 3.
O: Po krótkich poszukiwaniach, silnik znaleziono na prawym skrzydle.

P: Mysz w kokpicie.
O: Zainstalowano kota.

P: Radar mruczy.
O: Przeprogramowano radar by mówil.

P: Samolot smiesznie reaguje na stery.
O: Samolot upomniano by przestal, latal prosto i zachowywal sie powaznie.


z zycia wziete


kocham cie


Nie wiesz czy Elaine miala kiedys konia?


"Moja matka zdawala sie nie dostrzegac ironii w nazywaniu mnie skurwysynem."
Jack Nicholson

to cos jak moj tatus..
kiedys do mnie walnal:
'corka ogorka'
ja zaczelam lac a on przez chwile nie mogl zalapac z czego xD



Krakow, autobus linii 173


Sformuowania Studentow


Korespondencja z obozu komputerowego


Test Osobowosci wg Dalai Lamy



smieszne wyniki:
kawa - nieprzespana noc
kot - wolny


21 dowodow na to, ze zyjesz w XXI wieku


Czy jestes uzalezniony od kawy?



Sex


Wiek kobiety i mezczyzny xD


Prawa Kobiet - z gory przepraszam


Problem z Guma


Polacy jezdza po Polakach - jestesmy jedyni, niepowtazalni, wyjatkowi xD kurwa

maderj glowie dosc w dwie slowie:
-kurwa mac!


by Basia:

kurwa tak ladnie brzmi
tak kurwa ladnie brzmi
tak ladnie kurwa brzmi
tak ladnie brzmi kurwa

wszedzie mozna to 'kurwa' wstawiac:D


Test


Swieta Polskiego Zula


Jak Japonczyk mowi po Angielsku


Dyskryminacja Kobiet?


Prawdziwa kobieta - chyba niestety prawda


Lamance jezykowe


Slownik damsko - meski i mesko damski

16. Za minutke bede gotowa = Mozesz zalozyc kapcie, napic sie piwa i poszukac ciekawego programu w TV

*rippticca
hahaha to ja
*basia
nie, to zycie w meksyku!
*basia
obidzilam sie o 11 slyszac ze chca sie wybrac na plaze, oczywiscie nie wstalam gdyz wiedzialam, ze mi sie nie oplaca, pojechalismy o 16!


pytania i odpowiedzi


Jak trudny moze byc klient (i jak beznadziejny hotel)


wg Platona XXI wiek przynosi bardzo wiele usciskow


Dzieci sa slodkie jak spia


Test Osobowosci


piątek, 9 stycznia 2009

niebo


wschod slonca w Valley Falls
(w drodze do szkoly)



ksiezyc na blekitnym niebie
samotnie mruga do Ciebie

niedziela, 4 stycznia 2009

koluczyczeczki xD


narzedzia i miejsce pracy


rezultat

kiedys nieokreslone w czasie ja


lis polarny zza serc


hot lovers


sercem


zielonobiala czern


zareczyny czerwonym balonem


parapsychika rzadzi lato


upsidedown


krzyzyk


laguna


inaczej


dziewczyny


salatka truskawkowo-szpinakowa


snieg


tygrys domowy


'bo zachody slonca to to, co tygryski lubia najbardziej'