Agape otworzyla oczy. Pierwsze co zobaczyla to pusta butelka po wodce. W pokoju panowala wzglednaciemnosc. Promienie sloneczne wpadajace przez szpary w zaluzjach wskazywaly, ze jest juz pozne popoludnie. W sumie nic dziwnego, ze spaly do tak pozna. Zasnely jakos rano, choc dokladnie nie pamietala kiedy. Probowala sobie przypomniec o czym gadala z Alba przed zasnieciem, ale nie potrafila. Czyzby tak duzo wypila? No tak. Glupie pytanie. Butelka byla pusta. Ale jesli tak duzo wypila to... przez chwile zastanawiala sie sprawdzajac czy przypadkim nie boli ja glowa. Nie bolala.
'Dlaczego nie mam kaca? Cos chyba jest nie tak' pomyslala.
-Chyba z moja glowa - powiedziala na glos do siebie po czym zaczela sie smiac.
Miala swietny humor, czula sie dobrze. Tak naprawde dobrze. Pierwszy raz od kilku juz dni. Postanowila, ze zrobi sniadanko dla siebie i spiacej jeszcze przyjaciolki. Teraz jej kolej. Usmiechnela sie na mysl jak wspaniala kobiete ma po swojej stronie.
Miala ochote na swierzo wyciskany sok z pomaranczy z miazszem. Do tego zrobi salatke owocowa z kiwi, banana, mango i borowek amerykanskich. Na koniec poleje ja jogurtem. Po wczorajszych szalenstwach przyda sie im obu zjesc cos zdrowego. Na oczyszczenie organizmu. Nie zagladala nawet do lodowki. Wiedziala, ze nie znajdzie tam nic, co mialoby sie jej przydac. Na szczescie nie daleko byla hala, gdzie mozna kupic swieze, pyszne owoc, a obok sklep, w ktorym kupi jogurt.
Zanim wyszla zostawila jeszcze karteczke, ktora przyczepila do pustej butelki, a ktora zakazywala jedzenia i glosila, ze jej autorka niedlugo wroci.
Chwilke pozniej Agape wychodzila juz z windy sprezystym, kocim krokiem na rozswietlona sloncem ulice. Bylo cieplo, jej twarz owial delikatny wiaterek odgarniajac jej czerwone wlosy do tylu. Przystanela i zamknela na chwile oczy. Wciagnela powietrze w pluca. Swiat pachnial zyciem. Gdzies zza rogu unosila sie won wloskich specjalow z malej knajpki, po drugiej stronie ulicy na chodniku stal chlopiec sprzedajacy kwiaty. Postanowila, ze kupi od niego bukiet jak bedzie wracac. Obok przehodzili ludzie, kazdy pachnacy inaczej. Mieszaly sie zapachy perfum damskich i meskich. Mieszaly sie zapachy obiecujce przyjemnosc, gdyby podazac za ich wlascicielami i zapachy zimnej obojetnosci, zapachy pewnosci siebie i niesmialosci, zapachy pracowitosci i zapachy imprezowania. Cale miasto wypelnione bylo zapachami. Kazdy z nich zawieral w sobie jakas wiadomosc. Wystarczylo zamknac oczy i powachac. To mowilo bardzo wiele o ludziach noszacych na sobie te wiadomosci.
Czlowiek ukochal sobie miejskie zycie, pelne wolnosci, nowoczesnych technologii, zajec i innych ludzi. Zycie latwe, ale bez czasu na cokolwiek. Rozbieganie miedzy praca, kursami jezykowymi, aerobikiem, silownia i klubami. To wszystko tworzylo tygodniowa rutyne. Duze mozliwosci rozwoju, satysfakcji i pieniedzy z pracy, ktora sprawia przyjemnosc. Caly tydzien czekania na piatek wieczor. Komu by to nie pasowalo? Kto odrzucil by to dla ciszy i spokoju farmy, na ktorej trzeba ciezko pracowac? Niewielu.
Poczula, ze moze wszystko, ze swiat stoi przed nia otworem, ze wystarczy tylko chciec i wszystko sie uda, ze zawsze mozna zaczac wszystko od nowa i ze im wczesniej tym lepiej. Ona zaczynala wlasnie teraz. Nie bedzie o nim juz myslec. Znajdzie sobie cos innego. Wiedziala co chce dzis zrobic. Od poczatku zacznie zmieniona. Zabierze Albe ze soba do fryzjera i kosmetyczki. Takie relaksujace i zawsze dziala, nawet na handre, a ze teraz jest swietnie to moze byc tylko lepiej.
Wziela jeszcze jeden gleboki oddech otwierajac oczy i ruszyla przed siebie.
Postanowila pojsc dookola, przez park. Zielen sprawiala, ze szla usmiechajac sie do swiata. Ptaki spiewaly wesolo nad jej glowa, liscie drzew szumialy na wietrze, ludzie spacerowali albo gdzies biegli. Udalo jej sie nawet dojrzec kilka wiewiorek skaczacych wesolo po drzewach z galezi na galaz. Scierzki byly dobrze utrzymane, rowne, delikatnie zakrecajace, wysypane zoltym drobnym zwirkiem, trawniki zachwycaly swiezoscia i jakby zachecaly by sie na nich polozyc, zatrzymac na chwile w biegu zycia i powygrzewac na sloncu.
Zolte motyle Kapustniki unosily sie wesolo ponad t cala zielenia, falujac na wietrze. Wygladaly jak kukielki tanczace dzieki komus kto pociaga za sznureczki z gory. Jednak one byly wolne, niczym nie skrepowane, piekne.
Teraz nie mogla sobie wyobrazic jak jeszcze wczoraj (ktore zdawalo jej sie tak odlegle) siedziala bez ducha zamknieta w ciemnosci swojego mieszkania.
Idac do przodu czula sie lekko, byla pelna energii, zycia i tryskala szczesciem. Rozmyslajac przeszla przez park i znow wyszla na zatloczone ulice miasta. Mijala roznych ludzi. Wesolych, smutnych, zajetych, wonych, spieszacych sie gdzies, pedzacych za nie waznymi sprawami i nawet znalazla kilku cieszcych sie chwila bez pospiechu obserwujacych swiat. Ona zakwalifikowala sie gdzies pomiedzy. Wczraj jeszcze zagubiona, dzis z obrana juz nowa droga, z nowym planem. Przechodzac obok kobiety czytajacej jakis kobiecy magazyn przypomniala sobie o swojej pracy. Zniknela na kilka dni, bez wykonania jednego telefonu nawet. Zastanowila sie jaka ma szanse ze jeszcze jest tam zatrudniona. Nieduza ale zawsze. Musi tam zadzwonic, jak najszybciej. Zrobi to dzis albo jutro zaraz z rana.
-Chwila. Dzis jest sobota! - powiedziala na glos.
Jakis przechodzacy obok staruszek podskoczyl z przerazenia. Nie spodziewal sie kogokolwiek mowiacego cokolwiek. Inni przechodnie tylko zmierzyli ja wzrokiem i pognali dalej swoimi sciezkami.
'Musze zadzwonic w poniedzialek z rana. Wynagrodze wydawnictwo jakims dobrym artykulem' - miala juz pomysl na jeden. - Napisze jak sobie radzic po rozstaniach. Potraktuje to co sie wydazylo jako zwykle rozstanie. Jestem dobra. Jesli przyniase do redakcji dobry artykul, nie wyrzuca mnie. Napisze go do niedzieli, przynajmniej poczatek i wysle go zaraz w poniedzialek mailem. Albo nie! Wysle w niedziele wieczorem, tak zeby w poniedzialek juz go mieli. A zadzwonie do nich kolo poludnia i zagram swoja role. Powiem, ze zle sie czulam, ze facet mnie rzucil i zanim zdaza cos powiedziec zapyta jak sie im artykul podoba. Tak to jest dobry plan.'
Wszystko dobrze sie zaczelo ukladac. Pozytywne myslenie zmienia tak wiele.
Doszla akurat do hali i otworzyla ciezkie, drewniane drzwi za zelazny uchwyt. Weszla do srodka. Promienie slonca wpadaly przez stary szklany dach, tworzac refleksy w calym budynku. Oswietlany kurz tanczyl w powietrzu i dodawal uroku. Spojrzala ponizej. Cala masa straganow z owocami, warzywami, nasionami i kwiatami. Przy scianach ciagnely sie budki z pieczywem, miesem, artykulami dla zwiezat i ksero. Byly tez zeliwne schody prowadzace na gore. Wzdluz scian na pierwszym pietrze ciagnely sie sklepiki z orientalnymi ozdobami, materialami, bielizna, zabawkami i artykulami papierniczymi. To wszytsko tworzylo specyficzny klimat. Zapachy owocow, kawy mieszajace sie z zapachami pieczywa i kadzidel. Zywe kolory rozbudzaly zmysly. Dzwieki rozmow, krokow, jakas muzyka z radia przy ktoryms straganie sprawialy, ze czlowiekowi zdawalo sie, ze jest na jakism Indyjskim targu. To miejsce odrywalo od rzeczywistosci.
Ruszyla przed siebie w kierunku stoiska z owocami, ktore znajdowalo sie w trzecim rzedzie od prawej pomiedzy 'kwiaciarnia', a stoiskiem z warzywami. W rzedzie na przeciwko kobieta sprzedawala czekoladki i kawe. Agape uwielbia zapach kawy. Kupila troche ziaren Kolumbijskiej. Sprzedajaca kobieta podala jej naturalny lniany woreczek. Agape powachala przymykajac powieki na sekundke, by wyostrzyc wech i usmiechnela sie placac.
-Dziekuje- powiedziala z wdziecznosia, jakby ta kobieta wlasnie uratowala jej zycie i z usmiechem dziecka, ktore otrzymalo wlasnie wielkiego, kulistego, czerwonego, wisniowego lizaka.
Sprzedawczyni nie wiedziala dlaczego, ae teraz tez zaczela sie usmiechac.Do tej pory zobojetniala poczula, ze zycie nie jest takie zle. Czyzby tamta dziewczyna przekazala jej jakas energie? A moze telepatycznie wpoila pozytywizm? Kobieta zaczela sie zastanawiac nad swoim zyciem. Do tej pory nikt nie byl dla niej jakos szczegolnie mily. Nigdy tez ne spotkala sie z tak pelnym usmiechem i optymizmem. I nikt nie powachal kawy tak jak tamta kobieta, z jakims takim namaszczeniem i przyjamnoscia. I, tego juz byla pewna, nikt nigdy jej nie podzieowal w taki sposob jak ona. Czula sie w jakis sposob doceniona. Szczegolna. Poczula, ze to co robi ma sens. Moze dawac szczescie innym. A moze to jej kawa jest szczegolna? Zanuzyla dlonie w ziarnach kawy, tak jak to robila bedac mala dziewczynka. Uwielbiala to uczucie. Zamknela oczy. Ziarenka przeplywaly jej miedzy palcami, masowaly skore, dawaly aromat i energie. A moze energie tylko sobie wyobrazila?
Od dawna juz nie znosila tej pracy. Tak jej sie przynajmniej wydawalo. Teraz zastanowila sie co chcialaby robic gdyby nie musiala przejac rodzinnego interesu. Nic nie przychodzilo jej do glowy. Jakos nie wyobrazala sobie zycia bez tych duzych workow kawy.
Wlasnie zrozumiala, ze moglaby to sprzedac i robic cos innego. Cokolwiek. Isc na studia, zalozyc inny interes, uwolnic sie od tego stoiska na zawsze. Kiedys nie mogla bo rozczarowalaby swoich najblizszych. Teraz byla sama. Rodzice umarli, rodzenstwa nie miala, a reszta rodziny wrocila do Kolumbii i zapomniala o niej i jej malym stoisku. Zastanowila sie czy chcialaby do nich teraz dolaczyc. Opuscila ten kraj majac dzieciec dwanascie lat. To bylo pietnascie lat temu. Zawsze wydawalo jej sie, ze tam byl jej dom. Tu czula sie obca, gorsza, inna, niepotrzebna. Dzis tamta kobieta pokazala jej, ze jest taka sama jak kazdy inny. Teraz wiedziala, ze glebi serca kocha to stoisko, ze kojarzy je z jakims bezpieczenstwem, spokojem, przyjemnoscia. Poczula, ze ktos na nia patrzy. To dziwne mrowenie. Otworzyla oczy. Na przeciwko stal jakis mezczyzna. Usmiechal sie z rozbaweniem. W reku trzymal jakis dziwny czerwonawy owoc. Spostrzegla, ze nadal bawi sie kawa. Szybko, ze zmieszaniem wyciagnela reke.
-W czym moge panu pomoc?
-Poprosze troche kawy.
-Ktorej? Mam Indyjska, Kolumbijska...
-... tej w ktorej trzymala pani przed chwila dlon. Ma pani piekne dlonie.
Kolumbijka zmieszala sie jeszcze bardziej. Spojrzala w dol. Nie byly brzydkie. Delikatne, gladkie, ciemne. Nigdy ciezko nie pracowala. Jej rodzice byli wlascicielami nieduzej plantacji kawy wiec nie musiala.
-Dziekuje. Jest pan bardzo uprzejmy. Ile tej kawy?
Spojrzala na niego niepewnie wciaz troche speszona.
-Moze tyle samo co kobieta przedemna?
Dziewczyna zaczela sypac kawe do lnianego woreczka, a mezczyzna przygladal sie jej plnnym ruchom.
'Czy cos jest ze mna nie tak?' - pomyslala - 'dlaczego on tak na mnie patrzy?'
Wyciagnela reke by podac mezczyznie kawe.
Spojrzala na niego teraz juz pewniej. Patrzyli sobie w oczy przez dluzsza chwile. Starala sie odczytac co w nich bylo. Tak jakos szczegolnie blyszczaly. Ich dlonie dotknely sie na woreczku kawy. Czas jakby sie zatrzymal. Stali tak w bezruchu, az jakis kolejny klijent podszedl i zapytal czy z nimi wszystko w porzadku. Mezczyzna wzial kawe, a ona speszona cofnela reke.
-Tak, tak.. wszystko jest ok. W czym moge pomoc?
Mezczyzna kupil troche kawy i ciastek i odszedl.
Ona zazela myslec nad poprzednim klintem. Tym co sie tak pieknie usmiechal i mial niesamowicie cudne oczy. Gdy dotknal jej dloni, przeplywalo przez nie takie przyjemne mrowiace cieplo. Zastanawiala sie co to oznaczalo. Spotkalo ja to po raz pierwszy w jej dwudziestopiecioletnim zyciu. Usmiechnela sie do siebie.
'Czyzbym sie zakochala? -pomyslala - wiec to takie uczucie. Ale dlaczego w mezczyznie, ktrego pierwszy raz widzialam i prawdopodobnie juz nigdy na oczy nie ujrze?'
Dotknela czubkami palcow ziaren kawy. Mimo wszytsko czula sie szczesliwa. Ostatni kwadrans byl najwspanialszym i zarazem najdziwniejszym momentem jej zycia. Byla pewna, ze zawdziecza to tej kobiecie, ktora zachwycila sie aromatem jej kawy i ktora przekazala jej pozytywna energie. Czasami trzeba tak niewiele. Nie obchodzilo ja teraz nic. Zamknela oczy zanurzajac po raz kolejny dlon w kawie. Bawila sie ziarnami i usmiechala sie. Natknela sie palcami na blizniane ziarna. Wyjela je ostroznie i pomyslala zyczenie. Pierwsze co przyszlo jej do glowy to, ze chcialaby jeszcze kiedyszobaczyc tamtego mezczyzne, chocby tylko na chwile, chocby tylko mial kupic jeszcze troche kawy. Chocby raz.
Otworzyla oczy, by obejrzec ziarna. Zlaczone mialy dziwny ksztalt. Obracala je w palcach. Spojrzala w gore. Stal tam. Dokladnie w miejscu w ktorym go sobie wyobrazila. Patrzyl na nia, trzymajac w reku woreczek z kawa.
-Zapomnielismy o pieniadzach - powiedzial usmiechajc sie.
'Zapomnielismy. On uzyl formy 'my'. Czy to byl przypadk? Mogl przeciez powiedziec zapomnialem, albo zapomnialas, albo nawet pani zapomniala.'
Jej serce zaczelo szybciej bic. Nie byla w stanie nic powiedziec, nie byla w stanie sie poruszyc. Zamarla, a on stal tam po drugiej stronielady i jej sie przygladal z usmiechem.
- To jak? Ile za ta kawe?
- Nie musi Pan placic. Na rachunek firmy - wykrztusila jakos.
- Jak to tak?
- Nie wielu ludzi by sie wrocilo. Pozatym Pan by bardzo uprzejmy i.. - chciala powiedziec jeszcze ze.. no wlasnie.. ze co?
- i..?
- Nie wazne. Mam nadzieje ze bedzie Panu smakowac.
Usmiechnela sie do niego czujac sie nagle jakos swobodniej.
- To moze chociaz.. - zamilkl jakby szukal slow - moze napije sie Pani tej kawy ze mna? Ma Pani dzis czas?
Miala czas. Nawet teraz, mogla zamknac stoisko i wyjsc.
Kiwnela glowa na tak.
- O ktorej Pani konczy? Moglbym po Pania przyjsc.
- O czwartej - powiedziala, szybko hamujac sie by nie powiedziec, ze dla niego nawet teraz.
- W pozadku. Bede tu wiec o czwartej.Zabiore Pania na najlepsza kawe w miescie. A moze ma Pani juz kawy dosc?
- Nie, nie! Kawa brzmi wspaniale. Ale najlepsza mam ja! - odpowiedziala szybko nie mogac ukryc radosci.
On tez sie usmiechal.
- Zatam do zobaczenia o czwartej - powiedzial, jakby upewniajac sie, ze ona bedzie pamietac, skinal jej glowa i odszedl wachajac kawe od niej w woreczku.
Oboje wiedzieli ze to nie bedzie ich ostatnie spotkanie.
Agape poptrzyla na sprzedawczynie, ta tez sie zaczela usmiechac i jakby przestala ja dostrzegac. Agape odwrocila sie i poszla kupic owoce na salatke. Sprzedawca byl ponury i mrukliwy. Rozwiazywal krzyzowke i nie kryl niezadowolenia. Jego postawa wskazywala na jego mysli.
'Jak ta mloda dziewucha smie mi przerywac!'
Podala mu liste produktow bez slowa, a on tylko dal jej znak dlonia, zeby sobie sama wziela.
Ona wybrala szesc duzych pomaranczy, koszyczek miekkich kiwi, kilka pokreconych bananow, dwa miekkie i pachnace mango, koszyczek borowek amerykanskich i dorzucila jeszcze koszyczek truskawek, ktore az prosily sie by je kupic. Mezczyzna podliczyal wszystko. Agape wachala kawe z zamknietymi oczami czekajac na rachunek. w koncu sprzedawca podal jej cene. Otworzyla oczy, a jej wzrok spoczal na smiesznie wygladajacym owocu. Nie wiedziala co to jest, ani jak smakuje. Na tabliczce z cena przeczytala 'dragon fruit'. Byl owalny, buraczkowego koloru, z zielonymi jakby listkami po bokach. Jeden z nich byl przekrojony. W srodku byl bialy z masa czarnych drobniutkich pesteczek. Piekny owoc, basniowa nazwa...
Wziela dwa. To byl dobry dzien, by sprobowac cos nowego. Usmiechnela sie sama do siebie,podczas gdy sprzedawca mruczal pod nosem, ze moglaby sie zdecydowac od razu, a nie mu roboty dodawac.
Ona miala ochote sie z niego smiac.
Gdy skonczyl zaplacila i mimo wszystko podziekowala mu ladnie. Odmruknal cos, pokracil glowa i wrocil do swojej krzyzowki.
Agape wziela swoje owoce i odwrocila sie wpadajac na jakiegos mezczyzne. Owoce wysypaly sie z papierowej torby i potoczyly dookola po posadzce hali. Kawe tezupuscila, ale to chyba z wrazenia. Dawno na nikogo nie wpadla. Myslala, ze czasy jej roztrzepania zniknely na zawsze. Ale teraz zaczynala chyba do nich wracac. Czasy radosci, szalenstwa, swobody, wolnosci ducha i ciala. Czasy bez niego. Nie musiala juz byc powazna. On tego nie wymagal, ale czula, ze przy nm musi sie w pewnien sposob hamowac.
A ten mezczyzna tylko spojrzal na nia. Tak bez wyrazu.
- Przepraszam. Nie zauwazylem Pani.
- Nic sie nie stalo. Ja tez Pana nie widzialam - usmiechnela sie i zaczela zbierac owoce. On bez slowa sie do niej przylaczyl. Wkladali owoce spowrotem do papierowej torby. Gdy Agape myslala ze ma juz wszystko podniosla sie. Nieznajomy mezczyzna tez. Juz chciala mu podziekowac, gdy zobaczyla ze ma w rekach jej kawe i jeden ze smoczych owocow.
Wyciagnela reke w strone kawy. Podal ja szybko bez slowa.
- Dziekuje - powiedziala usmiechajac sie.
- Jeszcze to - odpowiedzial podajac jej owoc.
- Nie mam juz miejsca w torbie. Prosze potraktowac to jak podzieke za pomoc. Nie wiem jeszcze jak smakuje, ale dzis sprobuje. Mam jeszcze jednego.
Mam nadzieje, ze bedzie Panu smakowac. Mysle ze to swietny dzien by sprobowac czegos nowego, zeby wybrac nowa droge i by smiac sie idac ulica. A Pan?
Nagle to co powiedziala nawet jej wydalo sie niemadre. Jak by zareagowala gdyby ktos jej cos takiego powiedzial? Pomyslalaby ze to jakis nawiedzony swir!
- Przepraszam. Jestem niemadra. Albo po prostu mam dzis swietny dzien. Pierwszy taki od bardzo, bardzo dawna i wydaje mi sie, ze to dlatego, ze zaczynam cos nowego.
Zamilkla. Dlaczego mu to wszytko mowila?
- Przepraszam jeszcze raz. Pewnie nie chce Pan tego wszystkiego sluchac. Zycze cudnego dnia. Aha! I smacznego z tym owocem.
Wybuchnela smiechem. Mezczyzna, ktory nie wiedzial co sie dzieje i co z ta kobieta jest nie tak, tez zaczal sie smiac. Miala bardzo, bardzo zarazliwy smiech.
Po chwili dziewczyna zyczyla mu jeszcze raz milego dnia i odeszla wachajac kawe w kierunku wyjscia.
On podszedl do stoiska z kawa. Obslugiwala je piekna ciemno-skora dziewczyna. Siedziala z zamknietymi oczami przy wielkim worku z kawa, w ktorym zanurzala dlonie. Usmiechala sie. Kolejna kobieta, od ktorej bil jakis taki optymizm. Stal tak i patrzyl sie na nia.
To byl dziwny dzien. W sumie dziwne piec minut.
Dziewczyna nagle otworzyla oczy. Zmieszana wyjela dlon z kawy.
- W czym moge Panu pomoc? - zapytala.
On jakby tego nie uslyszal. Myslami byl gdzies indziej.
- Poprosze troche kawy - odpowiedzial po chwili.
- Ktorej? Mamy Indyjska, Kolumbijska.. - zaczela wymieniac, ale on jej przerwal.
- Tej, ktora bawila sie Pani przed chwila - spojrzal na jej dlonie. Byly idealne - Ma Pani pieke dlonie.
Dziewczyna zmieszala sie jeszcze bardziej. Spojrzala na nie i zamyslila sie. Przypominala mu mala dziewczynke. Niewinna i slodka. Zapragnal zlapac ja za dlon by sprawdzic czy jest prawdziwa.
- Dziekuje - powiedziala wyrywajac go z zamyslenia - Jest Pan bardzo mily.
Byla niesmiala. Nie za czesto ktokolwiek prawil jej komplemanty. A jego zdaniem powinna ich sluchac bez przerwy.
-Aaa.. - czul, ze chce o cos powiedziec, czy o cos zaptac - ile tej kawy?
Pomylil sie albo zmienila zdanie.
'Jakiej kawy' chcial zapytac. 'Nie chce juz zadnej kawy. Chce Ciebie.'
- Poprosze tyle ile wziela kobieta przedemna - odpowiedzial po namysle.
Dziewczyna z gracja i wprawa zaczela sypac kawe do lnianego woreczka. Mial straszna ochote calowac jej dlonie. Gdy wyciagnela reke by podac mu pakunek, z calych sil walczyl z soba by nie chwycic ich niedbajac o kawe. Zamiast tego wzial woreczek, ale ich dlonie i tak sie dotknely. Czul sie bezsilny. Nie potrafil oderwac sie od niej. Patrzyl jej w oczy i wyobrazal sobie, ze siedzi z nia w jakiejs malej knajpce i pija kawe. W okol pala se swieczki, przed nimi rozciaga sie widok na rzeke, w ktorej odbijaja sie swiatla miasta.
Zycie toczylo sie a oni trwali tak zawieszeni.
Jednak cos wyrwalo ich z tego osobliwego transu. Jakis klient.
Jego wizja zniknela w ulamku sekundy, a Ona cofnela reke. Teraz trzymal juz tylko woreczek kawy.
Ona zajmowala sie juz nowym klientem, zostawiajac go na drugim planie.
Patrzyl sie na nia jak obsluguje tego drugiego mezczyzne.
'Inaczej niz mnie' pomyslal ' a moze to tylko jakies moje paranoje?'
Cofnal sie o dwa kroki w tyl wciaz na nia patrzac. Byl jak zaczarowany. Tamten klient zaplacil i odszedl.
'Nie zaplacilem!' krzyknal prawie. Teraz mial juz doskonaly pretekst by do niej wrocic.
Juz mial ruszyc do przodu, gdy zobaczyl, ze ona dotyka sie w miejscu, gdzie chwile wczesniej on ja dotykal. Byla zadowolona. Usmiech tez miala piekny. Kojazyl mu sie z jakas taka Kolumbijska otwartoscia i Hiszpanskim temperamentem.
'Musze ja koniecznie poznac' pomyslal.
Znow dotknela ziaren kawy. Tym razem delikatnie, samymi opuszkami palcow. Wyobrazil sobie ze to jego dotyka. Jego cialo przebiegla fala dreszczy. Teraz znow zamknela oczy i zanurzala powoli dlon w kawie.
To co w tym momencie dzialo sie z nim przerastalo jego wyobrazenia.
Bylo mu goraco, byl podniecony, jego wyobraznia dzialala teraz bardzo sprawnie, a obrazy pojawialy sie wyraznie przed jego oczami. Serce bilo coraz mocniej, a krew krazyla zaskakujaco szybko. Przezywal umyslowy orgazm. Nie obchodzilo go co przechodzacy obok ludzie o nim mysla. Zreszta, oni zdawali sie nie zwracac na niego uwagi. Nic nie moglo go zatrzymac.
Chwile pozniej cofnal sie pod sciane. Byla chlodna. Czul to opuszkami palcow. Przytulil do niej policzek. Musial troche ochlonac zanim do niej znow podejdzie. Odczekal tak jakis czas po czym poprawil krawat i zdecydowanie podszedl do jej lady. Jak na sygnal ona otworzyla oczy. W nich dostrzegl jakas radosc. Czy to na jego widok? A moze to tylko ta kawa tak na nia dziala.
- Zapomnielismy o pieniadzach - powiedzial.
Ona spowazniala. Wygladala na zszokowana i wystraszona. Jakby dopiero teraz go zobaczyla. Zaczela sie zastanawiac nad czyms.
Teraz i on tracil swoja pewnosc siebie.
- To jak? Ile za ta kawe? - zapytal by przerwac milczenue i starajac sie utrzymac glos w normalnym tonie.
- Nie musi Pan placic - uslyszal jej cichy glos - Na rachunek firmy.
- Jak to tak? - nie wiedzial o co jej chodzilo. Czy chciala zeby jak najszybciej stad odszedl? On sie tak latwo nie podda.
- Nie wielu ludzi by sie wrocilo.. - wyjasnila.
'Ja nigdy nie odszedlem' pomyslal.
- .. pozatym byl Pan bardzo uprzejmy i.. - zamilkla.
On byl bardzo ciekawy co chciala powiedziec.
- I..?
- Nie wazne.
'Bardzo wazne' chcial krzyknac, ale milczal.
-Mam nadzieje, ze bedzie Panu smakowac.
Druga kobieta dzis mu to powiedziala. Dziwne.
Dziewczyna czula sie teraz jakos swobodniej. Tak jakby mialo to jakis zwiazek z tym zdaniem.
Myslal co zrobic, by jeszcze ja spotkac. Moglby przychodzic tu nawet codziennie po kawe. A co jak ona sobie kogos znajdzie? Zaraz, zaraz... a moze ona kogos juz ma?
Co powiedziala ta kobieta od owocow?
'To dobry dzien zeby sprobowac czegos nowego, zeby wybrac nowa doge i by smiac sie idac przez zycie.'
Tak. Ona jest tym czyms nowym. Ta nowa droga. Chce sie z nia smiac. Z nia wlasnie. Sprobuje.
- To moze chociaz... - chcial cos powiedziec ale czul jakas blokade wewnetrzna - Moze napije sie Pani ze mna kawy - wykrztusil pierwsze co przyszlo mu do glowy. - Ma Pani dzisiaj czas? - czul sie glupio. Jakby wlasnie zapytal czy chce z nim isc do lozka. A nie tylko o to mu chodzilo. Nie myslal o niej ja o jednodniowej przygodzie. Chcial ja potraktowac jak 'dame serca'. Byla dama nawet jesli nie zdawala sobie z tego sprawy. Sposob w jaki sie poruszala, w jaki mowila, w jaki traktowala ludzi i... kawe. To wszystko bylo takie... pelne klasy i jakiegos rodzaju dostojenstwa.
- O ktorej Pani konczy? Moglbym Po Pania przyjsc.
- O czwartej - powiedziala bez wachania. To dodalo mu pewnosci siebie. Jego serce wypeniala radosc.
- W pozadku. Bede tu wiec o czwartej. Zabiore Pania na najlepsza kawe w miescie. A moze ma Pani juz kawy dosc?
Powiedzial to wszystko tak szybko i z taka ekscytacja w glosie, ze zabrzmialo to az glupio.
Ona zasmiala sie.
- Nie, nie! Kawa brzmi wspaniale. Ale najlepsza to mam ja! - odpowiedziala rownie szybko.
Czyzby podzielala jego radosc? Usmiech nie znikal z ich twarzy.
-Zatem do zobaczenia o czwartej.
Skinal glowa na pozegnanie choc mial ochote ucalowac ja soczyscie. Odszedl wachajac kawe od niej.
Cos w tych ziarnach musialo byc.
Terz przypomnial sobie o dziewczynie, ktora dal mu owoc. Ona te wychodzila stad szczesliwa wciagajac ten sam aromat. Czyzby tez kogos poznala? Powiedziala, ze zaczela nowa droge. Co to oznaczalo? I czy ona w ogole istniala? Nie pamietal jej twarzy. Wlozyl reke do kieszeni plaszcza. Wyciagnal z niej owoc. A wiec jednak nie wymyslil jej sobie. Widocznie zbyt przejal sie 'swoja dama' (jak zaczal ja w myslach nazywac), by pamietac cokolwiek innego. Postnowil przejsc sie po parku na wyspach i sprobowac ten nowy smoczy smak, czekajac na czwarta.
To byly dziwne zakupy. Byla na hali zaledwie kilka minut a wydawalo jej sie, ze poprawila humor dwojgu ludzi. I to zupelnie przez przypadek. Po prostu bedac znow soba. Ta wesola, optymistyczna soba, ktora kiedys zgubila, i z ktorej jak myslala - wyrosla. Bardzo jej sie to spodobalo. Nie mogla juz sie doczekac kiedy opowie o tym Albie. Jej humor osiagnal najwyzszy punkt. Czula Agape calym swoim cialem, kazda komorka, cala dusza, kazda mysla. Chcial wyprzytulac i wycalowac kazdego przechodnia, kazde zdzblo trawy i kazdy przejezdzajac obok samochod. Pelna energii pobiegla do sklepu kupic jeszcze jogurt i bulki. I moze maslanke na wypadek, gdyby Alba miala kaca.
Bylo juz przed czwarta po poludniu, a dla niej wlasnie dzien sie zaczynal. Miala ochote zaszalec. Kupila gazete i sprawdzila wykaz imprez na wieczor. Za duzo tego nie bylo. Wiekszosc 'eventow' jest w piatki, ale cos sie znajdzie. W koncu to Wroclaw! Stojac w kolejce przy kasie zakreslila trzy, ktore wygaly jej sie warte zainteresowania. Ostateczna decyzje pozwoli podjac Albie. Miala nadzieje, ze przyjaciolka ma sile i ochote na maly koncercik. Troche pogo, a pozniej moze pojda do jakiegos klubu posiedziec przy piwie.
Kolejny wieczor zapowiadal sie ciekawie.