Po ślubie zamieszkaliśmy z mężem u moich rodziców, żeby zaoszczędzić trochę kasy, oczekując na nasze 'gniazdko', które robimy sobie u moich rodziców w garażu. Brzmi to dziwnie, ale garaż był duży i zaprojektowałam w nim całe mieszkanie. Chwilowo innej opcji nie mieliśmy, poza wynajmem u kogoś, co w ogóle się nie opłaca i na co nie bardzo nas stać. Kredytu nie dostaniemy, bo ja mam umowę na czas, mąż chwilowo chyba nie ma żadnej, bo zmienił pracę i jest na okresie próbnym.
Jako małżeństwo młodej lekarki z młodym adwokatem w Polsce nasze możliwości mieszkaniowe wahały się między wynajmem pokoju u obcych ludzi, a garażem u rodziców. Z oczywistych względów wybraliśmy garaż. Cały projekt miał być wykonany w max miesiąc i w miarę niewielkim kosztem. Zaczęliśmy załatwianie wszystkich potrzebnych papierów jeszcze przed ślubem (trochę tego było, łącznie z projektem architekta), ekipa przyszła jakoś chwilę później.
W chwili obecnej już naprawdę niewiele zostalo. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia przed, ale wtedy to był zwykły ciemny garaż zawalony pod sufit garażowymi gratami. Teraz już naprawdę niewiele zostało do końca. Została wylana nowa podłoga, brama garażowa zastąpiona ścianą z oknem i drzwiami, wybudowane zostały scianki działowe, by powstał wiatrołap i łazienka, kuchnia jest otwarta na salon, tak jak zawsze chciałam, a sypialnia jest na antresoli. Jesteśmy na etapie wykończeniowym i trwa on już ponad tydzień. Z rzeczy, które musimy sami zrobić zostało nam pomalowanie drewna na antresoli i schodów. Później już tylko sprzątanie i urządzanie. Wydaje się to na wyciągnięcie ręki. Co chwilę słyszę: 'jeszcze jeden dzień', 'jutro kończymy'. A później się okazuje, że jeszcze o czymś zapomnielismy, że coś miało być zrobione, a nie jest, że maszyna się popsuła, że brakuje kleju, że jeszcze kawałka listwy, że gips trzeba dokupić, że fuga, że złączki, rozłączki, przełączki i dwa razy dziennie jestem w sklepach budowlanych. Już kojarzę nie tylko co gdzie jest, w którym sklepie, ale zaczynam poznawać pracowników, a co gorsza oni mnie też.
Resztkami sił trzyma mnie nadzieja, że już niedługo będę mogła tam wejść w kapciach, nalać wody do czajnika i zaparzyć herbatę. Jest ciężko. Każdy kto kiedyś miał remont czy budowę wie co to za uczucie. Takie znalezienie się na granicy wytrzymałości psychicznej i fizycznej, czekanie na koniec i wymyślanie co się zrobi jak w końcu nadejdzie, jak w końcu będzie można po pracy, czy w weekend po prostu usiąść i nic nie robić, albo pojechać odwiedzić bliskich, czy spotkać się ze znajomymi, czy pojechać na lody do rynku. Po prostu zrobić coś, cokolwiek, niezwiązanego z budową lub z pracą.
Chociaż jak wchodzę tam sprawdzić kolejną rzecz, widzę jak bardzo się zmieniła ta przestrzeń w te dwa miesiące. Z ciemnego garażu, przekształciło się to w niezwykle jasne mieszkanie. Nie mogę sie doczekać dekorowania. W głowie mam już wizję przytulnego kąta, w którym niedługo będzie nas trójka. Już chciałabym wypełnić ten czy tamten kąt dziecięcymi szafkami, łóżeczkiem, przewijakiem... Już chciałabym powiesić doniczkę z bazylią nad blatem kuchennym, podłączyć do kontaktu lampkę, powiesić zasłony, postawić stół, na nim talerze z gorącą zupą, a w wiatrołapie postawić stojak na kapelusze. Jeszcze kilka dni... jeszcze maks tydzień...