piątek, 26 sierpnia 2016

mieszkanie


Po ślubie zamieszkaliśmy z mężem u moich rodziców, żeby zaoszczędzić trochę kasy, oczekując na nasze 'gniazdko', które robimy sobie u moich rodziców w garażu. Brzmi to dziwnie, ale garaż był duży i zaprojektowałam w nim całe mieszkanie. Chwilowo innej opcji nie mieliśmy, poza wynajmem u kogoś, co w ogóle się nie opłaca i na co nie bardzo nas stać. Kredytu nie dostaniemy, bo ja mam umowę na czas, mąż chwilowo chyba nie ma żadnej, bo zmienił pracę i jest na okresie próbnym. 
Jako małżeństwo młodej lekarki z młodym adwokatem w Polsce nasze możliwości mieszkaniowe wahały się między wynajmem pokoju u obcych ludzi, a garażem u rodziców. Z oczywistych względów wybraliśmy garaż. Cały projekt miał być wykonany w max miesiąc i w miarę niewielkim kosztem. Zaczęliśmy załatwianie wszystkich potrzebnych papierów jeszcze przed ślubem (trochę tego było, łącznie z projektem architekta), ekipa przyszła jakoś chwilę później. 
W chwili obecnej już naprawdę niewiele zostalo. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia przed, ale wtedy to był zwykły ciemny garaż zawalony pod sufit garażowymi gratami. Teraz już naprawdę niewiele zostało do końca. Została wylana nowa podłoga, brama garażowa zastąpiona ścianą z oknem i drzwiami, wybudowane zostały scianki działowe, by powstał wiatrołap i łazienka, kuchnia jest otwarta na salon, tak jak zawsze chciałam, a sypialnia jest na antresoli. Jesteśmy na etapie wykończeniowym i trwa on już ponad tydzień. Z rzeczy, które musimy sami zrobić zostało nam pomalowanie drewna na antresoli i schodów. Później już tylko sprzątanie i urządzanie. Wydaje się to na wyciągnięcie ręki. Co chwilę słyszę: 'jeszcze jeden dzień', 'jutro kończymy'. A później się okazuje, że jeszcze o czymś zapomnielismy, że coś miało być zrobione, a nie jest, że maszyna się popsuła, że brakuje kleju, że jeszcze kawałka listwy, że gips trzeba dokupić, że fuga, że złączki, rozłączki, przełączki i dwa razy dziennie jestem w sklepach budowlanych. Już kojarzę nie tylko co gdzie jest, w którym sklepie, ale zaczynam poznawać pracowników, a co gorsza oni mnie też.

Resztkami sił trzyma mnie nadzieja, że już niedługo będę mogła tam wejść w kapciach, nalać wody do czajnika i zaparzyć herbatę. Jest ciężko. Każdy kto kiedyś miał remont czy budowę wie co to za uczucie. Takie znalezienie się na granicy wytrzymałości psychicznej i fizycznej, czekanie na koniec i wymyślanie co się zrobi jak w końcu nadejdzie, jak w końcu będzie można po pracy, czy w weekend po prostu usiąść i nic nie robić, albo pojechać odwiedzić bliskich, czy spotkać się ze znajomymi, czy pojechać na lody do rynku. Po prostu zrobić coś, cokolwiek, niezwiązanego z budową lub z pracą.
Chociaż jak wchodzę tam sprawdzić kolejną rzecz, widzę jak bardzo się zmieniła ta przestrzeń w te dwa miesiące. Z ciemnego garażu, przekształciło się to w niezwykle jasne mieszkanie. Nie mogę sie doczekać dekorowania. W głowie mam już wizję przytulnego kąta, w którym niedługo będzie nas trójka. Już chciałabym wypełnić ten czy tamten kąt dziecięcymi szafkami, łóżeczkiem, przewijakiem... Już chciałabym powiesić doniczkę z bazylią nad blatem kuchennym, podłączyć do kontaktu lampkę, powiesić zasłony, postawić stół, na nim talerze z gorącą zupą, a w wiatrołapie postawić stojak na kapelusze. Jeszcze kilka dni... jeszcze maks tydzień...

ciąża


Zacznę od tego, że czuję się mniej więcej tak seksowna jak mamut. Wczoraj się ogoliłam i zrobiłam sobie 'domowe spa', po którym zazwyczaj czuję się jak czarna pantera, jednak jedyne co udało mi się uzyskać to poczucie się jak oślizgły mors.
Po prostu patrzę w lustro i widzę w nim kogoś zupełnie innego. Poznaję tylko twarz i oczy i na tym staram sie koncentrować. Dotarło właśnie do mnie, że lepiej niż przed ciążą już nigdy nie będę wyglądać, teraz muszę to tylko przetrawić i się do tego przyzwyczaić. Chujowe uczucie.

Ciąża ssie na tylu różnych płaszczyznach, że nie wiem nawet od czego zacząć, zrobię listę, w której pewnie będzie przybywać pozycji:
1. Osłabienie, zmęczenie, puchnące kostki
2. Niemożność zapięcia spodni
3. Uczucie naciągnięcia skóry, mięśni i czego tam jeszcze
4. Irytacja, wahania nastrojów i ciągły wkurw na wszystko
5. Gorszy sen
6. Ciągła myśl, że od moich wyborów i zachowań zależy czyjeś zdrowie i życie,
6 i pół. Ciągłe zastanawianie się 'czy jak się położę tak trochę bardziej na boku to źle?' itp.
7. Ciągła myśl, że moje wahania nastrojów, wkurwy i irytacja ma negatywny wpływ na czyjeś zdrowie i życie, a ja nic na to nie mogę poradzić,
8. Ograniczenia - wszelakie, od 'nie jedz tego to niezdrowe', do 'nie rób tego, głupia jesteś',
9. Nakazy - wszelakie, głównie jedzeniowe jak czegoś nie mogę przełknąć 'zjedz to - dla dziecka',
10. Zgaga - żywy kwas w górnych drogach pokarmowych - czuję się jak smok ziejący ogniem,
11. Duszności,
12. Bóle kręgosłupa,
13. Wrażenie, że już nie da się tego odkręcić i utknęłam,
14. Fakt, że coraz bliżej poród, który jest niezwykle traumatycznym wyzwaniem i panika, bo co jak będę musiała mieć cesarkę - nie tyle porodu sie boję co komplikacji, które jakby nie patrzeć są raczej częste.
15. Wieczne porady, wskazówki i zalecenia od WSZYSTKICH; ja nie straciłam mózgu, ja jestem w ciąży - naprawdę wiem co robię i jakie jest ryzyko/korzyści moich akcji; jak będę miała wątpliwość to się nią podzielę i zapytam o poradę,
16. Fakt, że mój mąż w ogóle nie próbuje mnie nawet zrozumieć, a za wystarczające interesowanie się ciążą uznaje comiesięczną wizytę u ginekologa i codzienne pytanie 'napierdala cię dzisiaj bardzo?',
17. Paniczny strach, że tyle rzeczy może się spierdolić i może nie być zdrowe lub żywe,
18. Paniczny strach, że nie wyrośnie na inteligentnego, dobrego człowieka.

Jest też jeden fajny aspekt:
1. To małe co tam we mnie rośnie, rusza się i od razu zawsze przywołuje myśl, że jak wyjdzie żywe i zdrowe to będzie na pewno moim ulubionym człowiekiem na świecie.

Jest też może jeszcze jedna pozytywna rzecz:
1. Moja zajebista ciążowa poduszka; nie wiem jak kobiety sobie bez niej radzą, nie wiem jak moje życie wyglądało zanim ją kupiłam, nie potrafię sobie go bez niej wyobrazić. Kocham ją z całego serca.

A tak z trochę innej beczki:
Idiotic as it may be codziennie puszczam płodowi muzykę klasyczną i wydaje mi się, że:
a) bardzo mu się podoba,
b) wkurwia go na maxa,
bo zawsze się rzuca bardziej.
Zauważyłam też, że mnie trochę uspokaja i mogę się lepiej przy niej skupić na nauce.


czwartek, 25 sierpnia 2016

Lost on you

|LP - lost on you


Są takie utwory, które nas hipnotyzują i każą się odtwarzać w kółko. 

Mam tyle przemyśleń i niewypowiedzianych słów w głowie, że dziwi mnie, że jeszcze mnie nie rozsadziło. Trochę więcej się musi zmieścić, bo nawet nie mam teraz czasu tego z siebie wyrzucić w artykułowany sposób. 

Chodzi za mną Norah Jones. Zaczęła jak byłam w Warszawie. Nienawidzę Warszawy, ale dałam radę. Dzięki Norah.