niedziela, 24 lutego 2013

Historia pewnego liścia.

|Stan Getz - Autumn Leaves

Pewnego razu na drzewie rósł sobie pewien liść, jakich jest wiele. Zwykły, nic nieznaczący liść. Ogólnie lubił swoje życie, ale była jedna rzecz, o której słyszał od ptaków, która przerażała go i mroziła mu soki. Była to jesień. Wraz z jesienią, miała przyjść zagłada. Liść miał spaść na ziemię, tam być deptanym, zmiatanym i w końcu spalonym na stosie wielu podobnych. Więc zamiast nie myśleć lecz czuć bryzę owiewającą jego delikatne ciało, zamiast wchłaniać promienie słońca, zamiast rozkoszować się wiatrem, który sprawiał, że liść mógł się ocierać o inne liście... nasz liść zamartwiał się i bał przyszłości. Kiedy nadeszła zima, dni stały się krótsze, słońca było coraz mniej, nadszedł deszcz i wichury. Liść ze strachu stracił całą swoją witalność i kolory. Stał się szary, brzydki, kruchy i połamany. Zanim przyszedł pierwszy mróz liść oderwał się od gałęzi i delikatnie opadł na ziemię. Sparaliżowany z przerażenia pod koniec drogi w dół ocknął się i... 


- Spodziewałam się szybkiego i bolesnego upadku – pomyślał liść lądując miękko na trawie – a to w sumie było całkiem przyjemne. Szkoda, że nie mogę tego zrobić jeszcze raz. Szkoda, że ten raz, gdy było mi to dane, nie czerpałem z tego świadomej przyjemności. 
Leżąc tak i rozmyślając liść nie zauważył, że wylądował na ciemno-zielonej murawie. W okół niego piętrzyło się sporo innych liści. 
- Siema! -zagadała trawa – cieszę się, że wpadłeś. Może się napijemy? Świeża rosa jest najlepsza na smutki i stres, a ty nie wyglądasz za dobrze. 
- Co? 
- Nie dziw się, tylko zbieraj. Tu na dole impreza trwa cały czas! - powiedziała trawa z uśmiechem. 
Liść postanowił spróbować. Po chwili był już po lepszej stronie rzeczywistości.
- Łał! Tego się nie spodziewałem - powiedział strasznie zdziwiony liść.
- Poczekaj jeszcze trochę. Niedługo zacznie się prawdziwy fun.
- Ahaaa... - powiedział pijany liść, czknął i zasnął.
Dni upływały mu na zabawie i poznawaniu lepiej swoich nowych przyjaciół. Wydawało się, że życie nie może być piękniejsze i żałował, że nie spadł z drzewa wcześniej. Czasami zza chmur wyłaniało się słońce, liść suszył się na nim i piękniał. Chciał zatrzymać czas, ale jak wiadomo, czas płynie nieubłaganie. Później nastały deszczowe dni, jednak zawsze znów wychodziło słońce, a on trzymał się razem ze swoimi przyjaciółmi. Liść kochał słońce, kochał też deszcz. Cały świat był piękny. Aż pewnego słonecznego dnia nadszedł dzień, którego liść bał się najbardziej. Dzień grabienia i palenia. Gdy tylko zorientował się co nadchodzi, zamarł z przerażenia. 
- Wreszcie! - powiedziała trawa.
- O czym ty mówisz?! 
- Na to czekałam cały rok.
- Teraz mnie spalą! Jak możesz?!
- Zobaczysz, to będzie niesamowite i piękne. Nie bój się.
- Nie bój się?! Łatwo ci mówić. To nie ciebie spalą.
- Po prostu czerp z tego przyjemność. Nic już nie możesz zrobić, by zmienić swój los. Zresztą czyż nie lepiej odejść w piękny, widowiskowy sposób, niż zgnić gdzieś w szarym kącie?
- Ja nie chcę odchodzić!
- Odchodzisz stąd, idziesz dalej. Bałeś się tego co cię czeka jak spadniesz z drzewa, a mimo to spadłeś i okazało się, że nie jest tak źle.
- Nie jest źle?! Tu jest cudownie! Najlepiej jak może być.
- Nie zniszcz tego momentu. Tyle chciałam ci tylko powiedzieć.
Liść musiał to sobie wszystko bardzo szybko przemyśleć. Trawa go nie przekonała. Trząsł się z przerażenia.
- Jeśli naprawdę tak bardzo się boisz, to ukryj się między moimi liśćmi, ale ogień jest piękny i cudowny. Jeśli zostaniesz, będziesz tego żałować. 
- Nie ma mowy! Zostaję.
Liść schował się i czekał. Człowiek zgrabił już cały trawnik, a liść został, porwany przez grabie, słaby i samotny. Reszta liści zgromadzona, ułożona w wielki stos, czekała na swój koniec. Liść wyglądał zza trawy i obserwował widowisko. Był na tyle blisko, by słyszeć głosy innych liści. Niektóre się bały, inne były ciekawe tego co się stanie. Wszystkie czuły się zjednoczone. Czekało je to samo.
W końcu przyszedł Człowiek i wrzucił zapałkę na stos. Liście zaczęły się tlić. Przez chwilę panowała cisza. Nikt nie wiedział co się dzieje. W pewnym momencie, nagle, stos liści buchnął płomieniami. Liście zaczęły się śmiać. Naćpane dymem, czuły teraz delikatne łaskotanie, które przeradzało się w coś porównywalnego z ludzkimi orgazmami. Liść schowany w trawie chciał się do niech przyłączyć. Trawa pomogła mu się zbliżyć, choć wiedziała, że teraz jest już za późno. Liść nie przeszedł całej drogi. Nie był znieczulony dymem. Trawa wdychała opary i przymykała oczy z przyjemności. Liść zbliżył się do kupki i zajął płomieniem. Czuł ból i rozczarowanie. Inne liście ulatywały do nieba, sczerniałe i lekkie, zanurzone w przyjemności. Nasz liść krzyczał z bólu, aż został zwiany z powrotem na trawę. Nadpalony, nadgnity, samotny, sponiewierany i zdołowany przeleżał całą zimę, aż w końcu na wiosnę rozsypał się i odszedł. 
Trawa obudziła się z zimowego snu i spojrzała na szczątki przyjaciela.
- Biedny głuptasek. - powiedziała i łyknęła świeżej rosy. Nowe liście zaczęły pojawiać się na drzewach.
The end.

2 komentarze:

  1. liściu, siądź pod mym gościem, a odpadnij sobie...

    nigdy bym nie pomyślał, że liście imprezują w trawie ;)

    "nie trzeba się bać niczego oprócz strachu"

    OdpowiedzUsuń
  2. [popija herbatę z sokiem z lipy]

    no widzisz. człowiek człowiekowi wmawia rzeczy (nazywając to np nauką) które wydają nam się nierealne lub po prostu głupie ;)

    mundre to.

    OdpowiedzUsuń