sobota, 24 listopada 2018

dwa dni

Są dni kiedy budzę się wypoczęta, budzona śpiewem ptaków za oknem, dzieci się do mnie tulą uśmiechnięte, później wstajemy, szybko je myję i ubieram, mała pomaga mi zrobić śniadanie, miesza jajecznicę, później jemy, sprzątam po śniadaniu, mała pomaga mi włączyć zmywarkę, nastawiam zupę - młoda się bawi, mały skacze w skoczku, nastawiamy z młodą pranie, piję kawę, czytamy książki, uczymy się, idziemy na spacer, na plac zabaw albo na wał, do piekarni, do sklepu - młoda jest grzeczna, chodzi za rękę, słucha, pyta, opowiadam jej o wszystkim co widzimy, machamy do samolotów, naśladujemy samochody, oglądamy ptaki. Później wracamy na chwilę do domu - po szybko zagrzaną i zmiksowaną zupę (w butelce), wrzucam pranie do suszarki i szybko karmię młodego, młoda w tym czasie ogląda książkę. Później idziemy jeszcze na chwilę się przejść żeby dzieci zasnęły. Po powrocie szybko nastawiam obiad i mam prawie dwie godziny dla siebie. Dzieci wstają, karmię młodego, później z młodą jemy obiad - każdy swój, ona wszystko pięknie zjada ze smakiem i chce dokładkę. Po obiedzie młoda się bawi, młody ogląda karuzelę w kołysce i zasypia, ja sprzątam po obiedzie, układam czyste rzeczy do szaf i znów chwilę się bawię z młodą. Później ona bawi się sama, ogląda książeczki. Czasami przychodzi do mnie i ciągnie mnie za rękę rozkosznie się uśmiechając, żebym dała jej inne pudełko z zabawkami. Te wcześniejsze są wrzucone do pudełka i czekają na odstawienie. Książeczki są poukładane na półce - widać to po tym, że niektóre są włożone grzbietami do przodu, albo bokiem. Uśmiecham się wiedząc, że się bardzo stara. Wiem ile trudu ją to kosztuje, bo nie do końca ogarnia jeszcze przesuwanie tych na półce jedną ręką, gdy wkłada następną na półkę. Książek ma bardzo dużo, bo od małego jej czytamy i to uwielbia. Później chwilę bawimy się razem - "gotujemy", układamy klocki, robimy zwierzakom karuzelę itp. Daję jej owoce lub jogurt. Zjada wszystko ładnie i mówi: "mniam". Chce się podzielić i próbuje mnie karmić. Później bawi się sama. Młody się budzi i gaworzy. Fajnie się tego słucha i z nim "gada". Karmię go. Pod wieczór je trochę częściej. Z młodą jemy kolację. Później kąpię dzieciaki. Młoda w wanience, młody w wiadrze. Ona się sama myje i pluska, on rozkosznie uśmiecha i odkrywa swoje dłonie. Najpierw myję i wyciągam młodego. Wycieram, kremuję, masuję, pudruję, myję dziąsła, wycieram uszy, czyszczę nos, czeszę, i ubieram go w pidżamę. Wkładam go do skoczka, a on śmieje się i skacze. Wracam do młodej. Myję ją, wycieram, kremuję, masuję, myjemy zęby, wycieramy uszy, czyścimy nos, chcę ją ubrać w pidżamę i uczesać, ale ona chce sama i próbuje - z moją pomocą jej wychodzi. Przy okazji bawimy się w głupie miny i zgadywanie dźwięków zwierząt. Teraz młoda może chwilę pooglądać bajki. Ja w tym czasie bawię się z młodym. Kładę go w bujaku i szybko odkurzam. Później karmię go i kładę spać. Potem kolej małej. Robię jej kaszkę i kładę ją spać - opowiadam bajkę, śpiewam kołysanki,a ona pije kaszkę i zasypia. Teraz ja mogę się ogarnąć i znów mieć chwilę dla siebie. Wraca mąż i możemy sobie coś obejrzeć dla rozluźnienia.

Takie dni się zdarzają. Przynajmniej częściowo.

Są też takie dni, gdy budzę się ledwo żywa, bo w nocy młody dużo razy się budził i jadł, młoda źle spała, więc się przytulała i rzucała. Mąż już dawno w pracy, dzieci od rana jęczą. Młoda i jej pościel są obsikane, bo pampers przeciekł, młody wszystko obrzygał, więc nasza pościel też jest do prania, młoda nie chce się umyć i ubrać - wierzga, więc zajmuje nam to 3 razy więcej czasu niż zwykle, młody na szczęście nie walczy jeszcze. Nastawiam pierwsze pranie. Zapieram rzygi. Młody w skoczku - robię śniadanie. Młody płacze. Wyciągam go ze skoczka i noszę. Każda próba położenia kończy się wrzaskiem jakby go do wrzątku wkładać. No nic, młoda musi coś zjeść. Kładę młodego, on się drze. Młoda przychodzi i się drze. Sadzam ją na płycie i robimy razem jajecznicę. W tym samym czasie robię jej kanapkę z masłem i gotuję parówkę. Młoda chce mieszać jajecznicę. Młoda się drze. Jajecznica się przypala. Młody dalej się drze. Gotowe. Sadzam młodą do krzesełka, podaję jej jajecznicę, chleb z masłem, ugotowaną parówkę, pokrojoną w plasterki i widelczyk. Piję w pośpiechu szklankę wody. Biegnę do młodego, który już kaszle ze złości. Daję mu "cyca". Jest cisza. Mała rozwala jajecznicę krzycząc "fuj!", jajecznica jest na ubraniu, we włosach, na podłodze i na krzesełku. Karmię młodego więc trudno, później to posprzątam. Je parówkę. Uff! A nie. Zjadła dwa plasterki i już nie chce. Bierze do ręki chleb z masłem i krzyczy: "NIE!". Wstaję, dalej karmiąc i daję jej kromkę chleba z zamrażarki ("mówimy na to "mroźny chlebek" - mąż kiedyś jej taki dał i jej posmakował). Gryzie ze smakiem trzy razy i odkłada. "Nie."
Odkładam małego - zaczyna się drzeć i szybko wyciągam ją z krzesełka i myję ręce i buzię. Jest cała w jajkach. Ściągam jej koszulkę i niosę do łazienki. Wciskam jej na siłę czystą koszulkę, brudną rzucam na zlew i pędzę do małego. Puszczam małą, od razu biegnie siać chaos. Śniadania już nie zje. Przerabiałyśmy to. Jak ma zły dzień to nic nie da gotowanie jej kaszek, wciskanie banana, jogurtu, naleśników, jajka na twardo... Później zostaje tylko ogromny syf i pełno jedzenia, które ląduje w koszu. Trudno. Rozumiem, że czasami każdy ma dzień głodniaka. Biorę małego i kończę go karmić. Patrzę na kuchnię i chce mi się płakać. Nawet nie zdążyłam zalać kawy. No i ten syf. Jak skończę karmić to posprzątam. Figa. Skończył jeść i gaworzy, ale nie da się położyć. Młoda ciągnie mnie za rękę, żebym dała jej zabawki. Idę, z młodym w drugiej ręce. Na podłodze jest dywan z książeczek, klocków, pluszaków, koców, poduszek i małych zwierzaków. Mówię: "posprzątaj". "DAJDAJDAJ!" "Nie".
Klękam z młodym w jednej ręce i mówiąc: "Pomogę ci posprzątać" Zaczynam wrzucać zabawki do pudełka, koce do kosza, poduchy na kanapę, książeczki układać na stos, by później odłożyć je na półkę. Młoda podbiega i zaczyna wszystko rozwalać. Odchodzę, a ona się znów drze. Trudno.Teraz może posprzątam w kuchni, łazience, nastawię pranie i coś zjem. Figa. Wchodzi mi pod nogi, ciągnie mnie... przewraca się i siada na dupsku. Mam wyrzuty sumienia. Przytulam ją i próbuję uspokoić Drze mi się do ucha. Odkładam małego i przytulam małą. Uspokaja się, on za to się drze. Odstawiam ją na ziemię i biorę małego. Mała ciągnie mnie za rękę. Mam się z nią bawić. Mówię: "za chwilę" i czuję się jak chujowa matka. Poprawiam się: " chodź pomóż mi nastawić pranie". Normalnie by poszła i pomogła, ale już wiem jaka będzie reakcja: "NIE!!!". Płacz. Idę z małym w ręku, mała ciągnie mnie za nogawkę w drugą stronę, ja wlekę się pomału, żeby się nie przewróciła, do celu, który jest 2 m ode mnie, a jakby nieosiągalny. Kładę młodego na przewijak i szybko wrzucam rzeczy i proszek do prania. Punkt dla mnie!
Idziemy do kuchni. Młoda dalej krzyczy: "MAMO! MAMO!" i ciągnie mnie za nogawkę, młody na ręku. DOBRA! IDZIEMY SIĘ BAWIĆ!
"Chcesz żebym ci poczytała?" "NIE" "Co chcesz robić?" Pokazuje na telewizor."Przecież wiesz, że telewizor oglądasz tylko wieczorem." Płacz. Siadam zrezygnowana na kanapie, z młodym który zaczął jęczeć, bo przecież z nim trzeba chodzić. Zaraz ja zacznę płakać. Muszę wypić kawę, inaczej zwariuję. Daję małej polecenie, żeby sobie poszła. "Chujowa matka". Szukam czajnika. Ale syf! "Chujowa pani domu". Kawa! 5 min i można pić. To ogarnę kuchnię... jedną ręką? Może skoczek. Skoczek... uff nie płacze. Zaczynam sprzątać kuchnię. "Mamo! Mamo!"
"Słucham?" Ciągnie mnie za rękę i pokazuje przed siebie. Idę za nią. Pokazuje, że mam usiąść i się bawić. Zrezygnowana siadam. Kawa "pika" - jest gotowa. Próbuję zrozumieć zasady gry, ale bez skutku. Cokolwiek zrobię młoda płacze. Mały sapie. Idę po niego i w trójkę siedzimy na podłodze. Młoda widzi, że mam go na kolanach i zaczyna go spychać, żeby sama mogła tam usiąść. Tłumaczę. Robi smutna minę. "Chujowa matka". Robię jej miejsce i oboje na mnie siedzą. Mała jeszcze trochę się rozpycha, ale już jest lepiej. "Idziemy na spacer?". "Nie!" Idziemy - już i tak jesteśmy spóźnieni i niedługo będzie ciemno. Zapewne będę żałować tego wyjścia. Ubranie młodego idzie sprawnie, młoda znowu wariuje i ucieka. Ubrani. A nie, jeszcze buty. Złapałam, ubieram wrzask "nienienie" i pokazuje na letnie sandały. Na dworze 4 stopnie. "Nie". Ja zakładam jednego buta, ona wierzga i ściąga drugiego. W końcu mówię, jej że zostanie w domu. Myśli, ale stwierdza, że jednak pójdzie. Mały zasypia zanim jeszcze wyjdziemy. Mała cały czas mi ucieka i co chwilę przystaje przy jakimś płocie żeby popróbować czy tym razem może włożyć dłonie przez kraty do jakiegoś psa, kota lub kury. Wkurzona wkładam ją na siłę do wózka i przypinam pasami. Wrzask. Dostała butelkę - cisza. Uff. Idziemy szybkim krokiem kawałek, ale po chwili ja już nie mam siły. Byliśmy na dworze 10 minut. Myślę tylko o tym śniadaniu, którego chyba sobie nawet nie zrobiłam, ale przecież mam pełno śniadania młodej. No i zimną już dawno kawę. Małej przeciekł pampers. Teraz i tak już musimy wrócić do domu. Mały się budzi przy furtce. No to po spaniu. Przebieram małą, młody się drze leżąc jeszcze w wózku. No dobra. Zupa? Nie ma zupy, przecież nie zdążyłam ugotować. Robię małej bananowy koktajl z ciepłym mlekiem, miodem i jagodami. Trochę kalorii i witamin. Kładę ją na kanapie pod kocem i daję butelkę. Może zaśnie to zrobię obiad i ogarnę. Pije. Idę po małego. Rozbieram go i idę przebrać pampersa. Cały się obkupał. Myję go, przebieram, smaruję i zapieram ubrania i pokrowiec przewijaka. Piję zimną kawę w kilku łykach i karmię młodego. W trakcie karmienia połykam wyschnięte śniadanie młodej. Popijam wodą, bo trochę mi stanęło w gardle. Młoda rzuca butelkę na ziemię, a resztka koktajlu z jagodami rozbryzguje się po podłodze. Zajebiście! Młody dalej je, wstaję i rzucam na to chusteczkę, nogą wycieram i kopię chusteczkę pod stół. Jak skończę karmić to ją podniosę. Młoda idzie się bawić. Młoda wraca i zaczyna mnie ciągnąć. Młody akurat skończył jeść.
"Będziemy czytać bajkę" mówię. "Baja!" znów zaczyna pokazywać na telewizor. "Ćwir! Ćwir!" "Nie oglądamy bajek w dzień." Biorę książeczkę. Pucio. Normalnie bardzo ją lubi, ale dziś nie chce nawet na nią patrzeć. Zaczynam czytać małemu. Mała siada obok i coś tam słucha. ale po chwili zaczyna przewracać strony zanim zdążę przeczytać i bardzo się złości. Powinna już dawno spać. Mały ulał. W mleku jest wszystko. On, ja, kanapa. Dobrze, że książkę zdążyłam odłożyć. Idę do łazienki, kładę go na przewijaku, ściągam brudne ubrania najpierw sobie, później myję dłonie i rozbieram jego. Myję i ubieram go w czyste ubranie i idę po coś dla siebie. Gdy wracam jest znowu cały obrzygany. Rozbieram, myję, przebieram, myję ręce, ściągam pokrowiec przewijaka i wszystko szybko zapieram.
Idziemy do pokoju. Mała stoi i patrzy na misia. Oczy ma małe, widać, że ledwo je trzyma otwarte. "Połóż się i spróbuj zasnąć, jesteś bardzo zmęczona" mówię. Kładzie się, ja siadam koło niej. Śpiewam cały repertuar kołysanek, głaskam, przytulam. Co chwilę zamyka oczy jakby już miała zasnąć, po czym rozbudza się i zaczyna śmiać. Po półtorej godziny mam dość. Włączam jej bajkę. Karmię małego oglądając przygody maskonurów. On zasypia. Odkładam go do kołyski. Chwilę mi ręce odpoczną. Idę do łazienki przerzucić pranie do suszarki i nastawić drugie. Wkładam naczynia ze zlewu do zmywarki, oprócz teflonowego garnka po parówce i patelni po jajecznicy. Włączam zmywarkę. Sprzątam śniadanie z podłogi i krzesełka, zapieram plamy na ubraniach, sprzątam zabawki, książeczki, koce, poduszki i całą resztę syfu. Drugi punkt dla mnie. Patrzę na młodą. Ogląda bajki już z godzinę. "Chujowa matka". Nie byłam dziś z sklepie, więc nie będzie jutro szynki dla męża do kanapek. Może szybko skoczę, sklep jest po drugiej stronie ulicy. Za 5 min będę z powrotem. Yhy, a sąsiedzi zadzwonią po policję, albo młoda wetknie młodemu palec do oka. Trudno, nie będzie szynki, bo z nimi nie dam  rady pójść. "Chujowa żona". Nie zdążę z 3 praniami dziś. "Chujowa pani domu". "PIKPIK". Pranie suche. Rozkładam pranie. Idę pościelić łóżka dzieci. Młody się obudził. "PIKPIK". Pranie się wyprało. Wrzucam do suszarki i nastawiam 3 pranie. Może jakoś się uda! Położę młodego, poodkurzam szybko, umyję patelnie i przetrę blaty. Młody do skoczka. Płacze. Młody na koc. Płacze. Młody na ręce. Cisza. Siadam na kanapie. Ledwo żyję. Jest względny porządek. Dzieci są cicho. Dwa prania prawie skończone. Fuck! Jedzienie. Młoda powinna coś zjeść. Co mam do jedzenia? Nic. Telefon do mamy. "Hej! Masz coś na obiad? Nie? Ok, jasne."
Gotuję ryż. Podaję ryż z masłem. I tak sosu by nie zjadła. Mała zajada ryż... zjadła z pół porcji. Daję jej trochę jabłka. Zjadła.
Punkt dla mnie.
Wyciągam pranie z suszarki i układam. Młody w bujaku patrzy jak się pranie pierze. Biorę go ze sobą na górę i ścielę łóżko. Schodzimy. Fuck! Już tak późno. Kąpię w pośpiechu młodego, smaruję kremem, myję dziąsła, czeszę i ubieram w pidżamę. Daję jeść i kładę do łóżeczka. Nie chce spać. Pranie do suszarki. Młody się drze w bujaku, w tym czasie szybko myję i przebieram młodą. Robię jej mleko i kładę spać. Śpiewam kołysankę i prawie zasypia... Młody zaczyna się drzeć. Młoda się rozbudza. Daję mu cyca. Śpi.  Przytulam młodą i nucę kołysankę. Zasypia. Młody się budzi. Młody po 40 min zabawy w odkładanie i branie na ręce w końcu zasypia. Jest 1:00.
Schodzę na dół, padam na kanapę i patrzę w wyłączony telewizor. Dociera do mnie, że patrzę w wyłączony telewizor. Powinnam się wykąpać. Muszę chwilkę odpocząć. "PIKPIKPIK" Suszarka.
 Jebać ją. Zrobię to rano.
Biorę do ręki telefon i wchodzę na instagrama. Może jakieś śmieszne obrazki poprawią mi humor. Reklama, ptaki, ptaki, ptaki... przecież ja nawet nie lubię ptaków. O, 9gag i jakieś głupoty. Piosenka - oglądam jak ktoś śpiewa, bez dźwięku, bo nie chcę dzieci obudzić. Oh, how fun. Koleżanka w ciąży, druga na wakacjach w Hiszpanii z mężem, trzecia na koncercie, na którym chciałabym być. Zamykam instagram. Otwieram facebooka. "Pomóż i udostępnij", "Wyślij to 10 osobom, a...", reklama, dziecko z nowotworem, przemoc w 3 świecie, głód, wojna, polityczne przepychanki, smog w gminie...
Trzask!
O, mąż wrócił z pracy.
"Jak dzień?" "Chujowo, a twój?" "Dzisiaj programowaliśmy blablabla i był dzień owocowy, więc dali nam owoce i blablabla (...). Mam nadzieję, że mnie nie wyjebią..."
"Idę się kąpać."
W łazience na zlewie sterta zapranych ubrań. W suszarce suche pranie. W koszu na pranie masa prania. Jak to jest możliwe?! Odsuwam ubrania i myję zęby. Biorę prysznic i zastanawiam się czy myłam już zęby. Ubieram się w pidżamę i kładę się spać. Nie mogę zasnąć. Myślę o wojnie, nowotworach i liście rzeczy do zrobienia jutro. Mąż już śpi. Ja zasnę gdzieś za godzinę, jak już nakarmię młodego, który zdąży się obudzić głodny.

Oczywiście większość dni jest normalna, dzieci są grzeczne, dom posprzątany, zakupy zrobione, pranie się nie piętrzy i nawet zdążę zajrzeć na dwie-trzy godziny do książek. Ale cały czas czuję, że brakuje mi doby. Chciałabym więcej czasu poświęcić każdemu z dzieci, chciałabym więcej mieć czasu na naukę, chciałabym robić lepsze obiady i nie musieć prosić mamy o pomoc przy dzieciach - bo uczę się głównie jak są z nią lub śpią. Chciałabym mieć idealny, czysty dom i mieć czas dla męża.
Pocieszam się, że niedługo oba szkraby podrosną i będą bardziej samodzielne i mądre. Będzie im można wytłumaczyć różne rzeczy. Teraz jest najważniejszy czas by rozwinąć w nich odpowiednie nawyki i pomóc im rozwinąć mózg w konkretnych kierunkach. Słuchamy muzyki, uczymy się literek, cyferek, kolorów, tańczymy, śpiewamy, ćwiczymy równowagę, poznajemy nowe smaki, słuchamy innych języków. Mimo to czuję, że to nie wystarczy. Że powinnam więcej.

Matką być.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz