środa, 21 czerwca 2017

Truskawki

Pojechałam na zakupy. Przed sklepem stały dwa stragany. Jeden duży, drugi mały. Na dużym był bób, jakaś zielenina i inne rzeczy które niespecjalnie mnie interesowały. Zapragnęłam bobu. Podeszłam, kupiłam, zapłaciłam i wtedy usłyszałam: 'truskawki'. Jakaś pani zachwalała truskawki. Były piękne, czerwone, soczyste... leżały na tym samym straganie ma którym kupiłam bób. Było ich bardzo dużo, a sprzedawca co chwilę wymieniał puste koszyki na pełne. Normalny człek by sobie je kupił i szczęśliwy pojechał do domu. 
Ja? Nie. Ja podeszłam do tego drugiego straganu na którym leżały dwa i pół koszyka zdechłych, ufajdanych ziemią truskawek, droższych niż na tamtym straganie i właśnie te kupiłam. Nie wiem dlaczego. Szkoda mi było chyba tego sprzedawcy, że wszyscy kupują na tym większym straganie i tych truskawek zdechłych, których nikt nie chce. Sprzedawca też raczej się nie przejmował,  że nikt u niego nie kupuje, bo to nie jego stragan, on ma płacone od godziny. 
Wsiadłam do auta i starając się zrozumieć swoje postępowanie pojechałam do domu,  całą drogę czując się jak kompletna idiotka.

W domu wrzuciłam truskawki do miski, opłukałam z ziemi, a moim oczom ukazały się najwspanialsze truskawki,  jakie w życiu widziałam. Spróbowałam jednej z nich, a moje podniebienie odkryło valhallę.
Pod mój dom chwilę później zajechał ten sprzedawca, ja wybiegłam przed dom i razem zaśpiewaliśmy i zatańczyliśmy piosenkę o dobrym sercu, szczęściu i miłości. Oczywiście przyłączyli się do nas przechodnie. Na koniec spadł tęczowy deszcz i wszyscy trzymając się za ręce poszli razem, nadal śpiewając i tańcząc, w stronę zachodzącego słońca. 

A tak naprawdę to truskawki po umyciu okazały się nienajgorsze i zrobiłam z nich taki dość średni koktajl.