Już nie jestem marzycielką.
Zeszłam na ziemię i akceptuję to co jest.
Jestem otwarta na to co ma być i wdzięczna za to co było. Nie boję się, że coś się zjebie. Wiem, że jestem wystarczająco silna by znieść to co może nadejść.
Napisałam to jakiś czas temu w przebłysku emocjonalnym. Prawda to, chociaż dziś czuję się inaczej.
Kobietą być.
Znów mi źle i nie wiem dlaczego. Znów mi czegoś brakuje i za czymś tęsknię. Znów mam problem ze spaniem i pojebane sny. Znów czuję się źle sama ze sobą i wydaje mi się, że jestem do niczego. Znów chcę być daleko od siebie i nie myśleć. Znów chyba coś spierdolę i nie będzie mi przykro.
A ja chciałabym być znowu marzycielką, myśleć w kolorach tęczy, smakować soczystości świata, wpaść w ramiona kogoś kto potrafi mnie okiełznać, zrozumieć, pozwoli mi rozłożyć skrzydła i poszybować nad górą szarości. Czasami mam wrażenie, że ten świat mnie ogranicza, że ja się ograniczam dla przyjemności innych.
Zasnąć tak i odlecieć w nieznane trzymając za rękę swoje serce. Obudzić się w lepszym świecie. Tak mało, a tak wiele.
Nie czuć nic.