wtorek, 30 grudnia 2014

dzień jak co dzień


Dziś obudziłam się i było mi smutno.
Nie wiem dlaczego, ale aż się popłakałam.
Tak o, bez powodu.

Być kobietą?
Być świrem?
Być sobą?

Złościć się o pierdoły
Wybaczać duże błędy
Płakać w samotności

Chować się przed światem
Barykadować za bramą bez muru
Wychylać głowę tracąc równowagę

Nie wiedzieć czego się chce
Chcieć tego ponad wszystko
Frustrować się ponad możliwości

Męczy
Boli
Chłonę to i wypluwam kawałki siebie.


sobota, 27 grudnia 2014

'yeah, you bleed just to know you're alive'


|Goo Goo Dolls-Iris Lyrics

Święta, święta i po świętach... Uwielbiam święta! Te kilka dni w roku, żeby tak naprawdę spędzić czas z rodziną i odsapnąć. Nie ma to za wiele z odpoczynkiem wspólnego, ale ładuje baterie.

To raz.

A dwa:

Dziś zrozumiałam, że tak naprawdę nie lubię być sama. Nie lubię jak jest dużo ludzi lub jak ktoś coś ode mnie chce, ale lubię jak ktoś jest w pobliżu. Najlepiej jak jest zajęty sobą. Tak - być z kimś, ale nie do końca.

Nuci sobie: 
And I don't want the world to see me
'Cause I don't think that they'd understand

Stary, dobry utwór.

Aha, przypomniało mi się trzy:

Zauważyłam, słysząc dziś tę piosenkę w radio, że każde z moich byłych przyjaciół ma swoją playliste dopisaną do nich w mojej głowie. Ludzie kojarzą mi się przez muzykę. Z jednej strony to fajnie, z drugiej nie bardzo. Praktycznie wszystkie te utwory wprowadzają mnie w stan melancholii. 

Szkoda, że przyjaźnie nie trwają wiecznie. Może tylko ja tak mam, ale ludzie przychodzą i odchodzą, zostawiając nie mniej, nie więcej, jak kilka soundtracków. Czasami jest mi z tego powodu smutno, ale rozumiem, że każdy musi iść własną drogą, a drogi często się krzyżują, ale zazwyczaj nie biegną zbyt długo równolegle.

piątek, 12 grudnia 2014

marzenia


Chciałabym w Paryżu, w czerwonej sukience zaręczyć się z przystojnym brunetem. Przez jakiś czas planować idealne wesele. W starym wysokim kościele z pięknymi witrażami w oknach stać w białej sukience i mówić słowa przysięgi. Kilka dni później wybrać się w podróż poślubną i być szczęśliwą jak nigdy dotąd. Po powrocie uwić sobie gniazdko i wrócić do pracy. Wypracować sobie rutynę. Praca, dom, obiad przed telewizorem oglądając razem seriale czy filmy ubrani w dres. W weekendy i święta spotkania ze znajomymi i rodziną, poprzeplatane leniwymi dniami w łóżku. I tak aż wpadniemy na pomysł: czas już coś dodać. Niecały rok później nastałyby nieprzespane noce i męczące dni. Jednak nadal bylibyśmy szczęśliwi. Później jeszcze jeden maluch. Wtedy już nadszedłby czas by wybudować dom i zasadzić drzewo. Życie byłoby piękne, aż po wielu latach znów zostalibyśmy sami i mieli czas dla siebie. By siedząc na ganku w bujanych fotelach powspominać stare dobre czasy, by porozmawiać o marzeniach, które się spełniły, by wymienić się pomysłami 'co dalej' i by zrealizować resztę planów.

Tak. To są chyba marzenia. Więc wychodzi, że jakieś mam. Kiedyś nazywałam to planem, jednak z wiekiem perspektywa się zmienia. Nie chcę podbijać świata, zdobywać sławy ani milionów. Po prostu szukam szczęścia i stabilizacji. Lata lecą, plany zmieniają się w marzenia, a kiedyś pewnie będą nieprzyjemnymi wspomnieniami naiwności. 

Fuck You Life!