Święta, święta i po świętach... Uwielbiam święta! Te kilka dni w roku, żeby tak naprawdę spędzić czas z rodziną i odsapnąć. Nie ma to za wiele z odpoczynkiem wspólnego, ale ładuje baterie.
To raz.
A dwa:
Dziś zrozumiałam, że tak naprawdę nie lubię być sama. Nie lubię jak jest dużo ludzi lub jak ktoś coś ode mnie chce, ale lubię jak ktoś jest w pobliżu. Najlepiej jak jest zajęty sobą. Tak - być z kimś, ale nie do końca.
Nuci sobie:
And I don't want the world to see me
'Cause I don't think that they'd understand
Stary, dobry utwór.
Aha, przypomniało mi się trzy:
Zauważyłam, słysząc dziś tę piosenkę w radio, że każde z moich byłych przyjaciół ma swoją playliste dopisaną do nich w mojej głowie. Ludzie kojarzą mi się przez muzykę. Z jednej strony to fajnie, z drugiej nie bardzo. Praktycznie wszystkie te utwory wprowadzają mnie w stan melancholii.
Szkoda, że przyjaźnie nie trwają wiecznie. Może tylko ja tak mam, ale ludzie przychodzą i odchodzą, zostawiając nie mniej, nie więcej, jak kilka soundtracków. Czasami jest mi z tego powodu smutno, ale rozumiem, że każdy musi iść własną drogą, a drogi często się krzyżują, ale zazwyczaj nie biegną zbyt długo równolegle.
Chciałabym w Paryżu, w czerwonej sukience zaręczyć się z przystojnym brunetem. Przez jakiś czas planować idealne wesele. W starym wysokim kościele z pięknymi witrażami w oknach stać w białej sukience i mówić słowa przysięgi. Kilka dni później wybrać się w podróż poślubną i być szczęśliwą jak nigdy dotąd. Po powrocie uwić sobie gniazdko i wrócić do pracy. Wypracować sobie rutynę. Praca, dom, obiad przed telewizorem oglądając razem seriale czy filmy ubrani w dres. W weekendy i święta spotkania ze znajomymi i rodziną, poprzeplatane leniwymi dniami w łóżku. I tak aż wpadniemy na pomysł: czas już coś dodać. Niecały rok później nastałyby nieprzespane noce i męczące dni. Jednak nadal bylibyśmy szczęśliwi. Później jeszcze jeden maluch. Wtedy już nadszedłby czas by wybudować dom i zasadzić drzewo. Życie byłoby piękne, aż po wielu latach znów zostalibyśmy sami i mieli czas dla siebie. By siedząc na ganku w bujanych fotelach powspominać stare dobre czasy, by porozmawiać o marzeniach, które się spełniły, by wymienić się pomysłami 'co dalej' i by zrealizować resztę planów.
Tak. To są chyba marzenia. Więc wychodzi, że jakieś mam. Kiedyś nazywałam to planem, jednak z wiekiem perspektywa się zmienia. Nie chcę podbijać świata, zdobywać sławy ani milionów. Po prostu szukam szczęścia i stabilizacji. Lata lecą, plany zmieniają się w marzenia, a kiedyś pewnie będą nieprzyjemnymi wspomnieniami naiwności.