Zaliczyłam internę! I to na 4.5 :o
Łatwo nie było, bo przeszłam przez wszystkie fazy, od 'dam rade', aż do 'nie zdam i mam to gdzieś', przez 'nic nie umiem, jestem taka głupia', a nawet przez chwilę chciałam nie iść na egzamin. Profesora bałam się strasznie, bo historie słyszałam o nim mrożące krew w żyłach. Mój kolega zdawał egzamin u niego 4 godziny, non stop.
Mój egzamin miał się zacząć o 13, więc ja jak zwykle byłam już pół godz wcześniej. Cztery osoby z Polisz Diwiżyn były już w środku, od 12. O 14 z groszami profesor wypuścił ich i dostojnym krokiem skierował się w moją stronę.
- Pani jest z Inglisz Diwiżyn?
- Tak.
- Ok. We will talk in English from now on. Your exam is starting now. First we will start from practical part.
'What?!' - pomyślałam. - 'Jakie practical part?! Miało być theoretical, 3 pytania i ocena.'
Po dłuższym wyjaśnianiu, profesor stwierdził:
- To pani pojedzie teraz do domu, weźmie fartuch, stetoskop i widzimy sie o 17.
- Tak zrobię, przepraszam bardzo i dziękuję.
Pojechałam do domu, zahaczając o zoologiczny - dla poprawy humoru.
Stres rozwiał się jak kupiłam Marci akwarium i rybki.
W domu stwierdziłam, że na egzamin nie idę. Nawet rzuciłam monetą. Moneta stwierdziła: Idź!
Zizi monetę poparł.
'FINE!' - pomyślałam, i pojechałam z powrotem do szpitala, ubrana jak smerf, w mój niebieski, chirurgiczny mundurek, bo fartuch oczywiście w praniu.
O 17 *puk! puk!* w drzwi profesora.
Zamknięte.
'Kurwa! Spóźniłam się!'
Ale nie. Usłyszałam oklaski i aplauz, dochodzące ze środka.
'Konferencja jakaś?' - pomyślałam.
Drzwi się otworzyły, a ze środka wyszła grupa z Polisz Diwiżyn.
'Fak! Ale długo ich trzymał, ja tu pewnie będę siedzieć do rana.'
Profesor podszedł, wyjaśnił zasady, po polsku mogę rozmawiać wyłącznie z pacjentką.
Ok.
Dostałam pacjentkę dla siebie, profesor wyszedł, a ja wpadłam w wir badania. Pacjentka trafiła mi się super. Bardzo dobrze pamiętała wydarzenia, objawy, wyniki, była zorientowana i współpracowała. Po 30 min wiedziałam wszystko co powinnam wiedzieć.
Tak mnie zrelaksowała praktyczna część, że na teoretyczną zapomniałam się zestresować ;p
Profesor wrócił, poszliśmy do jego gabinetu, a po drodze przedstawiłam mu wyniki mojego badania.
Bardzo mu się spodobał sposób w jaki to wszystko przedstawiłam, wręcz był pod wrażeniem i zażartował, że mogę już u niego pracować. Praktyczny - 5.
Ku mojemu zaskoczeniu profesor był zabawny i przemiły.
Wylosowałam listę pytań. Cztery pytania. Kolejność do wyboru. Czytam i... nie jest źle!
Zaczęłam od... zapalenia żołądka i wrzodów. Lepiej z pytaniem nie mogłam trafić. Z tego pytania dostałam 5.
Następna leci anemia. Przedstawiam wszystkie klasyfikacje po kolei, zaczynam z różnicowaniem.
Z tego pytania 5.
- Ok, this reminded me that I forgot to ask you from lab tests.
'Damn it!' - pomyślałam
Prof podniósł teczkę pacjenta i szuka badań.
Masa pytań, masa odpowiedzi, masa pytań bardziej szczegółowych. 5 lat studiów w skrócie.
Uff... udało się.
Trzecie pytanie. Co by tu wybrać. Zawahałam się. Najtrudniejsze pytanie na koniec.
- No niech pani coś wreszcie wybierze. Wszystkie pytania są proste.
- Ale tak bardzo ogólne.
- To dlatego, żebym mógł ocenić czy pani rozumie. Każde z tych pytań to rozległy temat w książce, więc ja pani zadam bardziej szczegółowe pytania w trakcie odpowiedzi.
Ostatnie dwa pytania, poszły mi nieźle, z każdego dostałam 4.
Średnia - 4.5
Egzamin zdany!
Zajęło nam to prawie 3 godziny, ale się opłaciło.
Później szybko do domu, prezent dla taty, kolacja i lecimy dalej. Akwarium dla Marci, chłopcy obejrzeli mecz, a my ogarnęłyśmy rybki. Akwarium chyba przecieka. Dziś pojadę to sprawdzić. Mam nadzieję, że nie, bo to jej pierwsze akwarium. Nie chcę żeby się zraziła.
Słowo na wczoraj; MASAKRA.
Marcia powiedziała je z milion razy. Tak się cieszyła. Lubię dawać prezenty, które sprawiają tyle radości.
Dziś ciąg dalszy bieganiny.
- Tak zrobię, przepraszam bardzo i dzięjuję. - dziekuje
OdpowiedzUsuńPojechałam do domu, zachaczając o zoologiczny - zahaczajac sie pisze.
Zizi moneteę poparł. - monete
Noblesse oblige
Racja, dziekuję :)
UsuńNa usprawiedliwienie przyznam się, że pisząc to byłam już jedną nogą w biegu.