Jakoś nie mam weny ostatnio, ale może opiszę co mi się przytrafiło. Tak w skrócie, bo strasznie mi się nie chce.
Jechałam sobie skuterkiem na rozmowę o pracę. Po drodze zachciało mi się rolki. Zajechałam do parku, skuter zaparkowałam obok, usadowiłam się na ławeczce i jakieś 30 sekund później przy mnie pojawił się mężczyzna na rowerze. Stanął, zapytał czy mam może go poczęstować szlugiem, ale nie miałam, po czym zaczął opowiadać mi swoją historię. Dosiadł się i przez 30-40 min siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Historia była smutna bo 3 mies wcześniej zmarła mu żona i córeczka, 'przyjaciele są jak są pieniądze i jak wszystko jest dobrze', on ma miesiąc życia (przynajmniej wg lekarzy z jego opowieści) i generalnie jak na moje oko to 'pacjent depresyjny'. Coś tam starałam się mu podpowiedzieć, ale co ja wiem. W pewnym momencie powiedział, że on już pójdzie, wstał, wsiadł na rower i odjechał.
Teraz się zastanawiam, czy jego historia była prawdziwa. Trochę jak dla mnie się kupy nie trzymała, ale załóżmy, że jednak. Cieszę się z tego co mam.