środa, 11 sierpnia 2010

Czas


Kiedy nie daje mi spokoju, nie wiem co zrobić. Gdy nic nie pomaga, ogarnia mnie taki straszliwy paraliż. Sny też są nią zapełnione. Powraca coraz bardziej dotkliwie raniąc.
Dlaczego największe błędy dostrzegamy dopiero dużo później? Gdyby wymyślono maszynę do cofania się w czasie, nawet na bazie eksperymentów, poszłabym na ochotnika, by spróbować naprawić to co poszło nie tak. Za wszelką cenę chcę się pozbyć tej męczącej, nie dającej mi spokoju myśli. Wyrzuty sumienia nie dają spać. Nie mogę normalnie funkcjonować.
Sprawy o których najbardziej chcielibyśmy zapomnieć, wciąż powracają. Gdy przez chwilę jest cisza, one wracają uderzając ze zdwojoną siłą. Wszystko składa się w całość i już nie ma ratunku. Teraźniejszość też od czasu do czasu stawia swoją kropkę i pogłębia ranę. Fakt, nauczyłam się na błędzie i już go nigdy nie powtórzę, ale czy nauka musi odbywać się TAKIM kosztem?
Gdybym wiedziała to co wiem teraz, nie postąpiłabym tak jak postąpiłam. Czasami zastanawiam się gdzie bym teraz była i co bym robiła, gdybym zachowała się inaczej. Jak w Efekcie Motyla całe moje życie i życie ludzi którzy mnie otaczają pewnie potoczyłoby się innym torem. Nie jesteśmy w stanie ocenić jakim. Może lepszym, może gorszym.
Jednak teraz wiem na pewno: Nie należy palić za sobą mostów, mimo zagrożenia depczącego nam po piętach. Mosty należy zostawić, chronić nawet, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie wiemy przecież czy za mostem nie ma ślepej uliczki. Jeśli jest, to utkniemy, w najlepszym wypadku, na wyspie otoczonej przepaściami. W najgorszym - na tej wyspie będzie z nami morderca.
Życie nie stawia nam drogowskazów, to nie autostrada. Jest dużo zakrętów, rozwidleń, są takie momenty, że droga jest praktycznie nieprzejezdna i musimy zdecydować, czy chcemy zawrócić, czy pokonać przeszkodę. Jest tyle alternatywnych wyjść, a my zazwyczaj wybieramy te najprostsze, niosące jednak ze sobą olbrzymie ryzyko i będące najgorszym z wyjść.
A czasem jest przecież tak, że mimo iż pokonamy przeszkodę droga zakończy się łąką. My nie mamy auta terenowego. Zresztą nawet jeśli.. to czy mamy jakąkolwiek pewność, że za łąką jest cokolwiek co mogłoby nas naprowadzić na dobry szlak?
Nie lubię ludzi. Mam swoją grupę przyjaciół i oni mogą zawsze na mnie liczyć i ja wiem, że gdy będę w potrzebie oni mi pomogą. Ale reszta ludzi.. jakoś nie mogę się do nich przekonać. Tak trudno jest zaufać, gdy zna się ludzką naturę. Pod maską uśmiechu kryją się szydercze, oceniające, złowrogie, rogate stworzenia, które tylko czekają na najmniejszy nasz zły ruch i doskonale wiedzą jak wykorzystać sytuację, żeby dla nich wszystko obróciło się pozytywnie. Każdemu z nas zdarza się być tym potworem. I każdy z nas może być ofiarą.
Życie nas tak urządza, że w najmniej odpowiednim momencie wszystko ze stanu harmonii, porządku i szczęścia przemienia się w niekończące się piekło. A my mamy wrażenie lub świadomość, że to nasza wina, bo postawiliśmy jeden zły krok.
Ale skąd mieliśmy wiedzieć, że jest on zły? Idziemy przecież nieznaną ścieżką, czasem we mgle, czasem w ciemności, czasem ktoś zwiąże nam oczy. I jak tu trafić do celu?
Jak można iść tak na oślep i nie popełnić żadnego błędu? Człowiek skazany jest na porażkę.
A sam cel? Też nie daje szczęścia. Bo osiągając go uświadamiamy sobie, że nie jest on tym czym myśleliśmy, że będzie.
Ale brniemy wciąż do przodu z uśmiechniętą maską na twarzy, gnijąc od środka i powtarzamy 'wszystko jest wspaniałe, wszystko jest ok, będzie dobrze'. Taka ludzka mantra.
Lecz co innego robić?
Nie ma innego sposobu, by przejść przez życie w całości czerpiąc z niego jak najwięcej. Albo się poddamy i przestaniemy powtarzać mantrę, a wtedy społeczeństwo nie da nam żyć, bo zakłócamy panującą w koło 'sielankę', albo jak wszyscy będziemy ją powtarzać, aż któregoś dnia uwierzymy jej słowom. I wtedy może być łatwiej, lepiej... głupiej.
Przestaniemy wtedy myśleć.
To myślenie boli. Ktoś kto nie myśli, nie ma problemów. Przyjmuje świat taki jaki nam dano i żyje.
Natomiast my - myślący, zamartwiamy się każdą sekundą i niestety umieramy pomału śmiercią bolesną, sami się biczując. Każda kropla ściekająca nam po skórze przypomina ból. Każde uderzenie, przypomina ile już razy się uderzyliśmy, pogłębia rany.
Lekarstwem - nie myśleć.
Lepiej cierpieć, ale mieć wolność, czy uwierzyć w kłamstwa i być szczęśliwym?
Każdy z nas musi odpowiedzieć sobie na to pytanie sam i zastosować odpowiedź w swoim życiu.
Ja osobiście chyba wybieram wolność.

5 komentarzy:

  1. Według mnie chyba nie można być człowiekiem wolnym i cierpieć zarazem, tak samo jak nie można być szczęśliwym, gdy wierzy się w kłamstwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. wymysle przyklad :)
    Kobieta i Mezczyzna:
    Jedno z nich kocha, drugie udaje, mysle ze milosc mozna wyczuc. Wszystko zalezy od naszego podejscia. Jesli chcemy znac prawde wystarczy sie trzezwo przyjrzec sytuacji. Ludzie podswiadomie wysylaja sygnaly. Wiec albo uwiezymy ze swiat wyglada tak jak chcemy by wygladal, ale pozniej mozemy sie przejechac, albo uznamy prawde, ze jest inaczej i mozemy sie na czas wycofac. Masz troche racji ze wolnosc daje szczescie, ale nie daje ochrony, jaka daje klamstwo. Wiec bedac wolnym tak naprawde jestesmy wystawieni na pastwe swiata, i nie mamy tarczy. Fakt, jesli nadejdzie niebezpieczenstwo bedziemy o tym wiedziec, ale cierpiec tez bedziemy. Wierzac w klamstwa czujemy sie szczesliwi, szczegolnie jesli klamstwa odbieramy jako prawde..
    ale to zawile :D

    OdpowiedzUsuń
  3. wszystko jest kwestią przyjętej iluzji... tzn. teorii ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świat jest iluzją.
    Teatr to iluzja, gra świateł i luster.

    OdpowiedzUsuń