Komarzyca wirowała w swoim niekończącym się tańcu, w plamie światła rzucanej przez lampke, stojącą na biurku. Była głodna, ale nie śmiała podlecieć bliżej. Dym papierosowy gęsto wypełniał małe pomieszczenie. Za oknem, maleńkim, znajdującym się gdzieś wysoko pod sufitem, była noc. Światło księżyca przedzierało się nieśmiało przez zapełniającą pokój mgłę tworząc długie, wąskie i bardzo liczne refleksy. Musiało być juz grubo po północy, bo panowała ta specyficzna cisza. Nic nie odważyło się jej zagłuszyć. Wiatr ucichł już dawno, wszystkie zwierzęta pochowały się do swoich bezpiecznych kryjówek i posnęły, nawet ruchliwa zazwyczaj droga w oddali była pusta.
Chłopak siedzący przy biurku zanurzony był w rozmyśleniach. Nikt oprócz samego zainteresowanego nie wiedział co chodzi mu po głowie. Był całkowicie nieobecny, a jedyny znak, że jeszcze żył był taki, że raz na jakiś czas zaciągał się fajką. Gdyby ktoś próbował go teraz znaleźć, jego wysiłki spełzłyby na niczym, ponieważ chłopak specjalnie tak wybrał kryjówkę, by moc w spokoju pomyśleć. Zaszył się w najbardziej niespodziewanym miejscu i miał tam jeszcze przez jakiś czas pozostać.
Książka upadła z trzaskiem na stół, ale nikt nic nie powiedział. Wszyscy zgromadzeni milczeli. Sprawa była poważna i to oni musieli wziąść ją w swoje ręce, to do nich należało podjęcie decyzji, co robić dalej. Mieszało nimi wiele uczuć. W sumie mieli do czynienia z tego typu sprawami już wiele razy, ale teraz było coś co nie pasowało do reszty, coś innego, coś takiego, że na samą myśl krew zamarzała w żyłach. Nikt nic nie mówił, bo po prostu był albo zbyt przerażony, albo nie miał pojęcia co powiedzieć.
Milczenie trwało kilka minut, ale w końcu zostało przerwane.
- Od tego momentu wszystko co zostanie zrobione, każdy następny ruch, każde słowo musi być dobrze przemyślane i zaplanowane. Nie możemy już sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Od tego zależy nie tylko nasza przyszłość, ale także przyszłość wielu innych. Musimy doprowadzić tę sprawę do końca. I zakończyć ją tak, by już raz na zawsze zniknęła z powierzchni świata. Od teraz chcę wiedzieć kto, gdzie, kiedy i jak. I nie starajcie się niczego przedemną zatajać. To naraża nas na zbyt wielkie ryzyko. Jeśli złapię któregokolwiek z was na próbie oszustwa, kara będzie najwyższa. Jeśli ktoś ma z tym jakiś problem.. lepiej żeby nie miał. Zrozumiałe? Jakieś pytania?
Znów nastąpiła cisza. Wszyscy zgromadzeni pokiwali głowami na znak, że się zgadzają i że nie ma żadnych pytań ani wątpliwości co do słuszności decyzji.
- W takim razie proszę was o przemyślenie wszystkiego dokładnie, macie czas do rana, a jutro o świcie spotykamy się tu i każdy z was ma mieć jakieś propozycje, dotyczące taktyki rozwiązania problemu. Dobranoc. Na dziś to już wszystko.
Spotkanie dobiegło końca, jednak nie towarzyszył temu normalny gwar. Wszyscy zebrali się w ciszy i bez zwłoki udali się do wyjścia. Każdy zdawał sobię sprawę w jakim położeniu się znajdowali.
Dziewczyna biegła przez las. Nie oglądała się za siebie, żeby nie tracić czasu. Śpieszyło jej się i to bardzo. Biegła, próbując ostatnimi siłami walczyć w ten sposób o mające wkrótce ulecieć życie.
Niebo mieniło się wszystkimi barwami tęczy. Chmury były tak barwnie porozkładane, w tak wielu warstwach i miały tak niesamowite kształty, że podświetlające je słońce miało olbrzymie pole do popisu. Na łące było pełno kolorowych kwiatów, maki, chabry, stokrotki, mlecze...
Stogi siana leżały w niewielkiej od siebie odległości. Na stogu siedział chłopak i dziewczyna. On był wysokim, dobrze zbudowanym brunetem o przenikliwym spojrzeniu brązowych oczu i ostrych rysach, Ona zgrabną blondynką o kocich oczach koloru zielonego i delikatnych dziewczęcych rysach. Siedzieli na stogu siana zajęci obserwowaniem nieba i rozmowie o niczym. Zapatrzeni w siebie i otaczające ich piękno nie zwracali uwagi na nic innego. Byli szczęśliwi i tylko to teraz się liczyło. Razem, spędzając ostatnie chwile lata. Mineło trochę czasu nim zebrali się i postanowili wracać. Zdążyło już się trochę ściemnić i zrobić chłodno. Łąkę przykryła delikatna wieczorna mgiełka, lecz w niczym to nie przeszkadzało bo sięgała im ledwo kolan. Czuli się trochę jakby chodzili po chmurach.
Udali się w drogę powrotną w dalszym ciągu zajęci sobą. Szli w stronę lasu kiedy nagle dziewczyna krzyknęła z przerażenia.
Świtało. Chłopak przy biurku odpalił kolejnego papierosa.
- Ciekawe.. - powiedział na głos mimo woli.
Komar zmęczony całonocnym tańcem skrył się w cieniu za biurkiem i zamilkł. Całkowitą ciszę, zaczęły przerywać pojedyńcze odgłosy budzącego się świata. Pierwsze owady zaczęły swoją codzienna wędrówke, ptaki rozprostowały skrzydła i podleciały na gałęzie, zaczynając swój coporanny koncert, wiatr poruszał źdźbła traw i liście drzew. Ale od strony ruchliwej zazwyczaj drogi, dalej nie dochodził żaden dźwięk. Chłopak zmęczony całonocną pracą dopalił swojego ostatniego na razie papierosa i wstał. Zrobił parę kroków przez pokój i padł jak martwy na przybrudzony materac. Wkrótce jego serce się uspokoiło, wyrównało swój rytm, i młodzieniec usnął.
Już świtało. Zmęczona biegiem zwolniła trochę. W jej żyłach wciąż krążyły olbrzymie ilości adrenaliny i chyba tylko dlatego była jeszcze w stanie iść. Jej mięśnie powoli odmawiały współpracy, ale kończyny wciąż wlokły się sztywno do przodu. Bała się, że niedługo już nie będzie w stanie iść. A to byłby wyrok śmierci. Musiała biec, iść, nawet czołgać się, jeśli całkiem straciłaby moc, ale poruszać się jak najszybciej do przodu. Była na skraju wyczerpania. Wiedziała o tym doskonale. Ale nie było mowy o tym by się poddać. Tak bardzo chciała dotrzeć do celu i mieć choć chwilkę szczęścia dłużej. Bo życie jest szczęściem. Ale jak wszystko co dobre kiedys się kończy. Byle jeszcze nie teraz. Wola walki wciąż była w jej sercu, więc jej dusza parła nieprzerwanie do przodu. Musi się udać!
Świtało. Wszyscy jak jeden mąż stawili się na sali spotkań. Nikt nic nie mówił jak dnia poprzedniego, ale w powietrzu dawała się wyczuć pewną różnicę. Dziś, gdzy wszyscy przemyśleli sobie dokładnie sprawę i przespali się przez parę godzin, myśli były czystsze i bardziej przejrzyste. Każdy przyszedł z propozycją planu dalszych działań.
Ostatni zjawił się szef.
- Witam Panów. Widzę po was, że każdy z was jest przygotowany na nasze dzisiejsze spotkanie i aż pali się, by móc przedstawić nam swoją strategie. Kto chciałby pierwszy prezentować?
Zapadła cisza, lecz po chwili zgłosił się pierwszy ochotnik. Szczupły, rudawy mężczyzna w okularach z metalowymi kwadratowymi oprawkami, wąsami i podkrążonymi oczami w białym fartuchu wstał i zaczął mowę.
- Przestudiowałem jeszcze raz wyniki wszystkich badań - mężczyzna wyjął tablice z jakimiś dość skomplikowanymi wykresami z wieloma danymi, a pozniej zaczął je wszystkim zebranym objaśniać. Pozostali słuchali go z uwagą i starali się zrozumieć wszystko jak najdokładniej. -Procent udanych experymentów nie jest wystarczający, by zadowolić dowolnego człowieka i by móc zastosować produkt na skale światową -kontynuował - i myślę, że czeka nas jeszcze wiele pracy, ale uważam, że w tym wypadku można, by złamać nasz regulamin i mimo wszystko zastosować specyfik, ponieważ nie mamy chyba innego wyboru. Potraktujmy to jako kolejny eksperyment i módly się, by wypadł pozytywnie. Jeśli nic nie zrobimy, nie tylko skażemy Chłopaka na śmierć, ale także utrudniy bądź zablokujemy sobie drogę, do kolejnych badań. Jego szanse są i tak bardzo niewielkie. Zostało mu co najwyżej kilka dni. Jeśli podejmiemy decyzję wspólnie, odpowiedzialność będzie złożona na barki nas wszystkich, więc myślę iż uda nam się wybronić z ewentualnej porażki prawnej. Mamy 15% szansy na sukces. To nie wiele, ale nie próbując odbierzemy sobie i te 15%, więc uważam, że warto zaryzykować.
Po sali przeszła fala szmerów. Większość potakiwała wyrażając aprobate.
-Czy ktoś chciałby coś dodać? Może ktoś nie zgadza się z naszym kolegą? Proszę o wypowiedzi.
-Ja nie jestem do końca przekonany. - Powiedział tęgi mężczyzna w garniturze. - Co to znaczy odpowiedzialność zbiorowa? Jaki wielkie jest ryzyko przegranej? I jakie sa ewentualne konsekwencje prawne?
Rudawy jegomość zdenerwowany takim przebiegiem sprawy odezwał się trochę ochrypłym głosem próbując utrzymać normalny ton zaczął wyjaśniać, że w sytuacji w jakiej się znajdują największym ryzykiem jest niepodjęcie ryzyka. I że to nie on wśród zgromadzonych jest znawcą prawa, więc może znawca ów mógłby wytłumaczyć reszcie sprawę z tej strony.
Drugi chciał konkretów. Prawnik, jegomość z czernionym grubym wąsem podniósł się i zaczął swój wywód.
- Jak wiecie prawo nie przewiduje załagodzeń dla człowieka działającego z premedytacja, w pełnej świadomośći, który czynił starania by uczynić szkodę majątkową bądź cielesną innemu człowiekowi - mówił grubym, rzeczowym tonem, trochę monotonnie - jednak, trudno jest oceniać i oskarżać kogoś kto działał w dobrej wierze. Znamy ryzyko i wiemy, że szanse są niewielkie, jednak świadomość, że Chłopak i tak zginie w przeciągu kilku dni, powinna doprowadzić nas do podjęcia jednogłośnej decyzji co do podjęcia działań. Ryzyko, że zaszkodzimy, z tego co powiedział nam lekarz, jest równie niewielkie jak szanse, że pomożemy. Mówimy tu o kilku dniach. Jeśli się uda, dzieciak dostanie całe lata życia, jeśli nie straci kilka dni. Sądy mamy sprawiedliwe, więc uważam, że nic nam nie grozi. Działamy w dobrej wierze. A to jest najważniejsze. Mamy szanse wziąć udział w przełomowym wydarzeniu jakim niewątpliwie byłaby wygrana w tej walce. Wojna jeszcze nie zostanie wygrana, ale będziemy krok bliżej do celu.
Prawnik zakończył swoją mowę i wszyscy w milczeniu przytaknęli na znak zgody.
- Panowie - przemówił szef - jak na razie jestem za tym by wypróbować produkt. Czy ktoś chciałby nam przedstawić jakieś sprzeciw? Czy ktoś ma jeszcze coś do powiedzenia? Myślę, że pierwsza prezentacja wyjaśnila nam wszystko, druga zaś jeszcze bardziej utwierdziła nas w jej prawidłowości. Jednak jeśli ktoś jeszcze chciałby nam zaprezentować jakieś inne fakty i opinie to zapraszam.
Odpowiedziała mu cisza. Wszyscy po raz kolejny starali się przemyśleć sprawę ze swojego punku widzenia. Większość zebranych jednak nie miała nic do powiedzenia, gdyż zajmowali się oni wazwyczaj papierkową robota.
- Zarządzam kilkuminutową przerwę. Jeśli nikt z Panów nie będzie chciał już nic dodać, zrobimy głosowanie i podejmiemy ostateczna decyzje.
Po przerwie wszyscy zasiedli z powrotem do stołu z decyzją czekającą do wydostania się na światło dzienne. Odbyło się głosowanie i jednogłośnie przyjęto, że należy spróbować chłopakowi pomóc.
Wyznaczono zadania. Teraz najtrudniejszym było podanie specyfiku.
Była już naprawdę blisko celu. Musiała tam dotrzeć i ostrzec go! On musiał wiedzieć! I to jak najszybciej, bo czasu było niewiele. Już wyszła z lasu i przedzierała się prze gęstą mgłę. Dobrze, że drogę znała na pamieć, bo w innym wypadku na pewno by sie zgubiła. Było już widać zarys budynku. Musiał tam być. Nie znała żadnego innego miejsca w którym mógłby się ukryć. Myślał, że nie wie o nim, ale kiedyś śledziła go aż tu. Nie żeby mu nie ufała, ale chciała wiedzieć, gdzie znikał, czasami na bardzo długo. To była taka jego samotnia. Odskocznia od rzeczywistości. Niektórzy potrzebują takiego miejsca. W sumie każdy potrzebuje czasami się od wszystkiego odciąć. Później było jej łatwiej, gdy on znikał. Czuła się pewniej wiedząc gdzie.
Podchodziła już do budynku. Zaczynało świtać. Skradała się najciszej jak mogła. Nie wiedziała czemu. Może po prostu nie chciała, żeby jeszcze wiedział, że ona idzie? A może nie chciała żeby się dowiedział, że go tu kiedyś śledziła. Teraz w sumie to nie miało już znaczenia. Byle by tylko go znaleźć i powiedzieć mu wszystko. I później mogą umrzeć.
Obudził go łagodny głos i delikatny dotyk czyichś palców na policzku. Najpierw pomyślał, że jest w domu i ukochan budzi go na śniadanie. Ale to było niemożliwe.. Przecież był w swojej samotni. Druga mysl: w takim razie to na pewno sen.
Taki realistyczny. Dziewczyna uśmiechała się do niego. Podświetlona od tyłu wyglądała jak anioł. Była przy nim. Czuł się teraz trochę głupio, że znów zachował się tak egoistycznie i zostawił ją samą. Uświadomił sobie jak bardzo jej teraz potrzebował. W tym śnie wyglądała na zmęczoną. Nic nie mówiła. On też nic nie powiedział. Pomyślał, że jak tylko się obudzi to wróci do niej, do domu i już nigdy nie odejdzie choćby na krok. A teraz skoro i tak śpi to może mógłby to być jeden z tych snów po których trzeba zmieniać pościel. Dotknął jej dłoni spoczywającej na jego policzku i przyciągnął dziewczyne do siebie.
- Kochanie.. - odezwała się mara senna - wybacz mi, ale musiałam przyjść.. skąd wiedziałam? martwiłam się dlaczego tak znikasz zawsze gdy cie cos trapi i bardzo chcialam wiedziec gdzie.. pwenego razu cie sledzilam.. a teraz musialam przyjść. Mam dla Ciebie pewną wiadomość. Nie wiem czy jest dobra czy zła - dziewczyna miała problemy z mówieniem, bo nie mogła powstrzymać dłużej łez. Gdy on przyciągnął ją do swojej piersi musiala mu o wszystkim opowiedzieć. I nie mogła już dłużej grać tej silnej babki - więc ci od tego leku.. oni mówią, że masz najwyżej kilka dni życia.. i że ten lek mógłby ci pomóc.. na razie jest tylko 15% szansy, że zadziała, ale oni zgodzili ci się go podać.. i to za darmo.. ponieważ nie znają jeszcze w 100% jego działania i efektów ubocznych.. wiesz ten lek jest wciąż w fazie badań.. i ja musiałam tu przyjść i ci to wszystko powiedzieć.. chcę żebyś wrócił.. tak bardzo źle mi bez Ciebie.. nie tylko teraz ale zawsze jak uciekasz.. Tęskniłam.. i może mógłbyś spróbować tego leku.. ja nie mogę Cię stracić, za bardzo cię kocham.. proszę!!! nie odmawiaj.. błagam zrób to dla mnie..
Chłopak zorientował się, że to nie sen gdy przyciągnął do siebie swą ukochaną a ona zaczęła mówic, i mówić, i mówić, i mówić.. a później do słów doszły łzy i szloch.. nie podobało mu sie, że go znalazła i że go śledziła, ale nie potrafił być na nią zły.. w głębi serca cieszył się, że przyszła. Usiadł, przyciągnął ją bliżej, posadził na kolanach, przytulił i uspokajająco głaskał po twarzy i włosach.. aż ona przestała szlochac i usnęła.
- Ok kochana - wyszeptał, gdy już usypiała- jeśli jest choćby 1% szansy, że będę mógł spędzić z tobą choćby dzień dłużej, to pojdę na każdą metodę, choćby zaraz.
- Musimy iść.. musimy iść.. nie mamy już za dużo czasu.. chodźmy.. - szeptała na pół śpiąc
- Gdzie? gdzie mamy iść?
- Do ich siedziby.. wiesz gdzie to jest, prawda? musimy sie spieszyc..
- Wiem.. wiem.. juz idziemy.
Dziewczyna zasnęła. On wziął ją na ręce i zaniósł do zaparkowanego za budynkiem samochodu. Położył ja na tylnim siedzeniu a sam usiadł za kierownicą. Odpalił samochód i ruszył drogą w poadającej już mgle. Był zmęczony bo tak naprawdę wcale nie spał. Gdy tylko zansął, przyszła ona. Ale da rade prowadzic.. to nie bylo az tak daleko. Ona musiała chyba biec całą drogę. Była wyczerpana. Będzie musiał poprosić, żeby się nią również zajęli.
Chłopak rozmyślał nad tym co też przyniosą mu przyszłe dni. Na pewno będzie to ból i niepewność. Ona mówiła coś, że jeszcze nie było testowane. Więc pewnie jest jakaś szansa, że zginie jeszcze szybciej. Ale i tak podda się leczeniu. Nie może jej tego odmówić. On umarłby, a Ona musiałaby żyć z tym do końca życia.
Kilka godzin po porannym spotkaniu członkowie znów zaczęli się schodzić. Nigdzie nie mogli znaleźć chłopaka. Postanowili jeszcze raz się naradzić i zobaczyć czy ktoś inny nie zdobył jakichś przydatnych informacji.
Spotkanie właśnie miało się rozpocząć gdy z parkingu dobiegł ich odgłosn jadącego w ich stronę auta. Szef wyjrzał przez okno. Tak to był On. Poszukiwania zkończone.
Szef uśmiechnął się i dał znak wszystkim żeby się przygotowali do przyjęcia nowego pacjenta.
Już za chwilę miało się zacząć leczenie.
Szef wyszedł przed szpital, a z nim poszedł Prawnik z całą listą dokumentów potrzebnych do przeprowadzenia leczenia, w tym najwazniejsze z nich - podpis chlopaka na dokumencie zwalniającym ich z odpowiedzialnosci w wypadku gdyby cos poszlo nie tak.
Chłopak wysiadł z auta i podszedł do tylnych drzwi. Otworzył je i delikatnie wyjął dziewczyne. Poszedł wraz z Szefem i prawnikiem do środka.
- Kochana co sie stało?!
- Tam! Popatrz! To takie przerażające! Co to jest? Chodź musimy uciekać! No chodź!
- Co? Tamto? - spytał chłopak z niedowierzaniem - przecież to najzwyklejsza w świecie krowa!
zaczął się śmiać, a ona po chwili do niego dołączyła. I śmiali się aż praktycznie doszli do domu. Przed domem ona spoważniała i powiedziała pełnym uczucia głosem:
- Dziękuję, że wtedy zgodziłeś się na leczenie. Nie wyobrażam sobie co bym zrobiła gdyby coś Ci się stało.
On tylko objął ją mocniej ramieniem, przyciągnął bliżej i pocałował w czoło. Później przytuleni myśleli jak to dobrze mieć siebie nawzajem.
Słońce już całkiem zdążyło schować się za horyzontem, ptaki układały się do snu a wiart cichł w oddali.
- Jest cudownie - pomyślała - a mogło być tak strasznie..
PS do końca zastanawiałam się jakie zakończenie zrobić.. miała być straszna historia ale.. no właśnie.. wybrałam alternatywne zakończenie, bo właśnie idę spać i nie chcę mieć koszmarów ;p
wiem wiem egoistka ze mnie. Ale myślę, że bohaterom tej historii też takie się bardziej podoba xD
ej łał stara!!
OdpowiedzUsuńTy powinnas zostac pisarka a nie lekarzem :P
super napisane i trzyma w napieciu :D
nieee, to było zbyt słodkie! zaraz zwymiotuję kolorami tęczy o_o
OdpowiedzUsuń// świetny patent z tą trójwątkowością. 'chuck norris approves' ;)
Zwymiotuję tęczą.
OdpowiedzUsuńznaczy że tak powinienembył napisać?
OdpowiedzUsuńpo winie nem.. co to jest nem? :D
OdpowiedzUsuńja po winie też wymiotuję, ale nie tęczą ;p tęczą to po tym opowiadaniu, w kolorach tęczy po kolorowych drinkach :D
no może akurat nie po winie 'Nem', ale wina też oznaczają dla mnie koniec imprezy p_p
OdpowiedzUsuńhmm... :D
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=ro0yZyVR0Qk&feature=related