Zapadał zmierzch, w lesie robiło się cicho. Teraz każdy krok niósł się daleko. Jej zmęczone ciało z przyjemnością przyjęło jej decyzję o odpoczynku. Zgarnęła suche liście w większą stertę pod drzewem i usiadła na nią, moszcząc się, aż było jej wygodnie. Noce były chłodne, owinęła się w płaszcz i przykryła liśćmi, tak, że z daleka nie było jej widać. Ktoś musiałby się bardzo przyjrzeć, by ją dostrzec. Ostatnio sen przychodził jej łatwo, ale był płytki. Wybudzał ją każdy dźwięk, mimo ogromnego zmęczenia. Tym razem jednak zmęczenie wygrało i zapadła w głębszy sen. Obudziło ją dopiero trzaskanie gałęzi za pobliskimi krzakami. Wstrzymała oddech i przysłuchiwała się uważniej, nie śmiąc się poruszyć, by wyjrzeć i zobaczyć co to było. Po chwili usłyszała ciche męskie głosy.
- Nie mów mi co mam robić - powiedział szeptem jeden z nich.
- Jestem twoim ojcem, moim zadaniem jest mówić ci co masz robić. Myślisz, że wszystko już wiesz, jak każdy nastolatek, ale prawda jest taka, że musisz się jeszcze wiele nauczyć. - Pouczająco odpowiedział cicho drugi.
Jedyną odpowiedzią było głośne prychnięcie.
- Te ślady na pewno należą do dużego jelenia - pójdziemy za nimi, jeśli będziemy cicho, może do rana uda nam się go wytropić - powiedział ten starszy.
- Ja nie chcę tropić jelenia. Mieliśmy polować na niedźwiedzia. Jelenia to każdy głupi może upolować.
- Trafiliśmy na trop jelenia, widzisz tu jakieś ślady niedźwiedzia? - mruknął ten starszy poirytowany. - Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Jeśli spotkamy niedźwiedzia to będziemy do niego strzelać - dopowiedział pod nosem, co ewidentnie sprawiło, że młodszy się rozpogodził, gdyż już nie prychał i nie dyskutował. Kroki pomału zaczęły się oddalać.
Dopiero wtedy pozwoliła sobie wziąć głęboki oddech. Jak dobrze, że przeszli tamtą stroną. Kilkanaście kroków dalej i na pewno wpadliby na jej ślad.
"Miałam dużo szczęścia" pomyślała, po czym zaśmiała się w myślach.
- Tia... prawdziwa ze mnie szczęściara - mruknęła do siebie pod nosem, myśląc o ostatnich dniach.
Przy dłuższym zastanowieniu jednak doszła do wniosku, że rzeczywiście miała dużo szczęścia. Przeżyła zamach, uciekła trzem oblechom czekającym na nią na końcu tunelu, do tej pory udawało jej się znajdować jedzenie z łatwością, nie napotkała na razie żadnych innych bandziorów, nie zatruła się wodą znajdowaną w strumykach, mimo że nie miała jak jej przegotować i teraz uniknęła kontaktu z myśliwymi. Była duża szansa, że rozpoznaliby ją i próbowali złapać. Na rozdrożu, pod kierunkowskazami znalazła list gończy ze swoją podobizną. Obiecywana suma była pokaźna. Komuś bardzo zależy na pojmaniu jej. List kierował znalazcę do karczmy w stolicy, niedaleko pałacu. Pałacu, którego już nie ma. Tak jak nie ma już jej wcześniejszego życia. Znowu do oczu napłynęły jej łzy. Zacisnęła dłonie w pięści i zagryzła wargi. Szybko jednak uspokoiła się. Za każdym razem, gdy pomyślała o rodzicach i domu, czuła gniew i smutek. Coraz lepiej radziła sobie z wyciszaniem ich. Starała się nie myśleć o tym co było, zgodnie z zaleceniem mamy, ale nie było to łatwe. Droga była długa, niewiele się działo. Obserwowała ptaki latające między drzewami, zbierające owady dla młodych, wiewiórki przygotowujące zapasy na zimę - żołędzie i orzechy chowane w dziuplach. Ciekawe jak ona przetrwa zimę. Ciekawe czy dożyje zimy.
Czasami mijał ją jakiś jeleń lub kilka sarenek, patrzyły na nią z ciekawością, widząc, że nie zwraca na nie większej uwagi, pomału odchodziły w sobie tylko znanym kierunku. Kilka razy nawet wypatrzyła rodzinkę puchatych dzikich królików, jedzących sobie spokojnie trawę w pobliżu strumyka, w którym pływało mnóstwo ryb.
Czasami mijał ją jakiś jeleń lub kilka sarenek, patrzyły na nią z ciekawością, widząc, że nie zwraca na nie większej uwagi, pomału odchodziły w sobie tylko znanym kierunku. Kilka razy nawet wypatrzyła rodzinkę puchatych dzikich królików, jedzących sobie spokojnie trawę w pobliżu strumyka, w którym pływało mnóstwo ryb.
Gdyby miała swoją strzelbę albo wędkę... gdyby mogła rozpalić ogień... znowu poczuła ból brzucha, a po chwili z jego otchłani wydostały się niskie pomruki, przypominające jej o doskwierającym głodzie.
Strzelby nie zrobi, ale może uda jej się skonstruować łuk. Tylko najpierw powinna zrobić sobie prowizoryczny nóż. Musiała też jakoś zdobyć ogień, bo cóż z tego, że coś upoluje, skoro na surowo tego nie zje. Planując co musi zrobić, by podróż była łatwiejsza, ponownie zasnęła zakopana w stercie liści, niczym mały jeżyk i spała do rana głębokim, dobrym snem.
Obudził ją głód i pierwsze promienie wschodzącego słońca. Zanim się przeciągnęła i wydostała spośród liści, chwilę się przysłuchiwała. Las był cichy, poza kilkoma rannymi ptaszkami, które witały dzień wesoło pięknym śpiewem. Mimo głodu i lęku, który gdzieś w głębi cały czas odczuwała, uśmiechnęła się. Zapowiadał się piękny dzień. Dzisiaj zrobi nóż. Założyła plecak i rozejrzała się dookoła. Była niedaleko polanki, na której, jak się okazało, było pełno poziomek. Wieczorem, gdy tam dotarła nie widziała ich zupełnie, bo było już ciemno. Ostrożnie poszła w tym kierunku, wiedząc, że będzie bardziej widoczna, gdyby się okazało, że jednak w okolicy ktoś był. Kucnęła i zaczęła jeść soczyste owoce. Nie wiedziała, czy to z głodu, czy nie, ale były to najpyszniejsze poziomki jakie kiedykolwiek jadła. Gdy zaspokoiła swój głód zaczęła zbierać owoce na później, do papieru po kanapce, którą pierwszego dnia znalazła w plecaku. Po kanapce nie został nawet zapach. Ile by teraz oddała za kanapkę. Owoce syciły, ale na krótko.
Rozejrzała się. Okazało się, że po drugiej stronie polany rosły jeżyny. Pozbierawszy sporo poziomek, powinny jej wystarczyć na kilka małych przekąsek, przeszła dalej by kontynuować zbieractwo. Brakowało jej papieru na jeżyny, ale zdecydowała, że zrobi prowizoryczny pojemnik z liści klonu rosnącego niedaleko, spiętych igłami sosny.
Powinna wykorzystać swoje umiejętności i to co oferuje jej las. Tak, dzisiaj zrobię sobie dzień na uzupełnienie zapasów i zrobienie podstawowych narzędzi. "Może nawet uda mi się zrobić koszyk? Kiedyś umiałam robić koszyki. Na pewno mi się przypomni jak zacznę, tylko najpierw znajdę odpowiednie gałązki. Wiedziała, że najlepsza do tego celu byłaby wierzba. Łuk może spróbować zrobić z klonu, lepszy byłby jesion, ale nie widziała w okolicy żadnego. Cięciwę... nie wiedziała, czy uda jej się nazbierać odpowiednie włókna. Najlepsze byłoby włosie końskie, ale nie miała pomysłu jak je zdobyć. Przecież nie będzie się zakradać i obcinać niczego nie spodziewającemu się koniu włosia z ogona. Może gdzieś po drodze zobaczy len lub pokrzywy. Nie będą tak dobre, ale jak zrobi kilka sznurków, to w razie zerwania jednego zamieni na kolejny. Powinna jednak zacząć od noża. Szkoda, że nie miała przy sobie swojego sztyletu - był nie tylko piękny, wykładany szmaragdami, ale też bardzo ostry i wytrzymały. Spokojnie mogłaby używać go do polowania, obrabiania zwierzyny i ryb, ale też do ścinania gałązek. Stali nie znajdzie, ale może jakiś dobry twardy kamień? Zebrawszy plecak pełen owoców lasu, usiadła na dużym kamieniu i wyjęła z kieszeni mapę. Niedaleko była rzeka, prawie po drodze, musiałaby kawałek nadłożyć, ale stwierdziła, że opłaca się. I tak musiała napełnić bukłak. Schowała mapę, wstała i niespiesznie udała się w kierunku rzeki. Dopisywał jej dobry humor, pierwszy raz od kilku dni. Pogoda była piękna, miała plan działania na najbliższe godziny i w końcu poczuła, że da radę. Nie wiedziała jak, ale złe przeczucia na razie ją opuściły. Przechodząc obok klonu zerwała kilka niegrubych gałązek, któraś z nich na pewno nada się na łuk. Idąc dalej zauważyła czarny bez. Wiedziała, że owoce są trujące, ale gałęzie miały wiele zastosowań. Złamała kilka. Zerwała też kilka gałązek sosnowych - powinny z nich być dobre strzały. Jedyny minus to żywica - niestety przy zrywaniu ubrudziła nią sobie dłonie. Owinęła kleiste miejsca gałązek liśćmi. Zadowolona i z pełnymi rękoma poszła dalej. Doszła nad rzekę w kilkadziesiąt minut i widok ją zachwycił. Nad rzeką rosły w równej linii przy samym brzegu wierzby płaczące, pochylone w kierunku wody, których smukłe gałęzie wpadały majestatycznie do wody. Uwielbiała wierzby. Pod ich kloszem można się było schować. Ich gałęzie mocne i grube pozwalały się łatwo wspinać i wygodnie rozsiąść. Jako dziecko uwielbiała bawić się w ich koronach. Podbiegła radośnie do jednej z nich, gałęzie rzuciła pod pniem i wspięła się wysoko, wysoko do góry. Weszła na sam szczyt, aż jej głowa wychyliła się ponad listowiem i z tego miejsca mogła zobaczyć całą okolicę. Krajobraz zapierał dech w piersiach. Rzeka wiła się między lasem a łąką, która ciągnęła się aż za horyzont. W oddali widać było niewielką wioskę, dosłownie kilka domów, koło której na polach pasły się krowy, po drugiej stronie widać było sad. Nie widziała dobrze, czy to sad, ale drzewa rosły w równych rzędach. Wyobrażała sobie smak jabłek, gruszek i śliwek, które na pewno teraz tam dojrzewały. Woda w rzece była czysta, widziała wyraźnie kamienie na jej dnie. Powierzchnia łamana przez nurt mieniła się pięknie w porannym słońcu. Rosa już dawno zniknęła, lecz trawa nadal zielona, pięknie kontrastowała z niebieskim niebem. Po drugiej stronie rzeki maki, chabry, dziurawce, krwawniki, rumianek i cykoria pięknie przyzdabiały łąkę. Po tej stronie od lasu czuć było przyjemny chłód i wiatr niosący zapach lawendy. Wyobraziła sobie jak osiada w tym miejscu. Do szczęścia teraz potrzebowałaby tylko małej drewnianej chatki. Ah jak cudownie byłoby mieszkać w takim miejscu. Daleko od zgiełku miasta, daleko od stresu i oczekiwań innych względem niej, daleko od jakiejkolwiek presji osiągnięcia czegoś wielkiego. Zamyśliła się.
Straciła wszystko. Teraz już nikt nic od niej nie oczekiwał. Była zbiegiem poszukiwanym listem gończym. Dlaczego? Nie miała pojęcia, chociaż mocno się nad tym zastanawiała, nie mogła nic wymyślić.
Straciła wszystko. Teraz już nikt nic od niej nie oczekiwał. Była zbiegiem poszukiwanym listem gończym. Dlaczego? Nie miała pojęcia, chociaż mocno się nad tym zastanawiała, nie mogła nic wymyślić.
Pomału zeszła z drzewa. W okolicy nikogo nie było. Wioska wydawała się pusta. Może była sobota i wszyscy pojechali na targ do większego miasteczka?
Rozebrała się do naga i weszła do zimnej wody. W pierwszym odruchu chciała wyjść, ale została i weszła powoli głębiej, aż zanurzyła się do szyi. Wtedy wzięła głęboki wdech i zanurkowała. Przyjemny chłód pochłonął ją na chwilę i poczuła orzeźwienie. Przepłynęła się wzdłuż brzegu przypominając sobie chwile z dzieciństwa, gdy ojciec zabierał ją nad rzekę. Gdy była mała spędzała z nim dużo czasu. Później ojciec poświęcał jej coraz mniej uwagi, aż w ostatnich latach jakby całkiem o niej zapomniał. Nie wiedziała dlaczego, może był nią rozczarowany? Czy była niewystarczająco mądra, ładna, sprawna? Może myślał, że pójdzie w jego ślady i bardziej zainteresuje się łowiectwem, jeździectwem i rybołówstwem? Teraz to i tak bez znaczenia. Już nigdy go nie zobaczy, więc nie będzie miała szansy o to zapytać. Jej ojciec nie był dobrym człowiekiem. Jako dziecko podziwiała go. Dla niej był całym światem, był najmądrzejszy, najzabawniejszy i najprzystojniejszy. Z czasem zaczęła zauważać, że jest egoistyczny i humorzasty. Podobny był jej dziadek.
Umyła się, pocierając ciało piaskiem, ścierając wcześniej spaloną słońcem skórę. Postanowiła przeprać też swoje zakurzone ubrania. Gdy skończyła wyszła na brzeg, ubrania mocno wycisnęła i rozwiesiła na gałęziach wierzby. Później brodząc w wodzie przeglądała dno w poszukiwaniu odpowiedniego kamienia. Znalazła kilka w kształcie, który by można było zmienić w nóż. Znalazła też garść małych, kolorowych kamyczków, które mogłaby wpleść w nici zrobione z łodyg kwiatów i zrobić sobie naszyjnik, a może nawet uda jej się te naszyjniki sprzedać po drodze? Mogłaby sobie za to kupić potrzebne rzeczy. Te małe schowała do plecaka, może kiedyś będzie miała trochę więcej czasu. Na razie powinna zająć się narzędziami. Na brzegu dokładnie obejrzała kamienie i wybrała ten, który wydawał się najtwardszy. Popukała nim w inne i miała rację. Ten się nie skruszył. Kamień był płaski, lekko trójkątny. Znalazła płaski głaz wystający trochę ponad taflę wody, usiadła sobie wygodnie koło niego, sypnęła na jego powierzchnię garść mokrego piasku i zaczęła ostrzyć swój nóż. Jej ruchy płynne i powtarzalne sprawiły, że umysł ukoił się, myśli zwolniły. Słuchała szumu liści na wietrze, przez półprzymknięte powieki obserwowała jak promienie słońca tańczyły między liśćmi, rzucając migoczące cienie na wodzie i przybrzeżnym piasku. Słyszała śpiew ptaków z oddali. Ledwosłyszalne z tej odległości pianie koguta i muczenie krów, dodawało wiejskiego klimatu. Spokojny prąd rzeki naciskał na jej uda i łydki, czasami chlapiąc nieśmiało. Po jakimś czasie ostrze zaczynało nabierać kształtu. Daleko mu jeszcze było do prawdziwego noża, ale była zadowolona ze swojego wysiłku. Poczuła pieczenie w ramionach. Musiała zrobić przerwę. Jej mięśnie nie były przyzwyczajone do ciężkiej pracy.
Postanowiła zmienić aktywność. Nadal naga przepłynęła na drugą stronę rzeki i przeszła się po łące w poszukiwaniu lnu. Znalazła sporo pięknych łodyg i wróciła do swojej tymczasowej bazy zadowolona ze swojego łupu. Łodygi trzeba było porozdzielać na włókna, umyć i wysuszyć. Wzięła się do pracy pomagając sobie swoim nowym kamiennym ostrzem. Gdy skończyła słońce było już wysoko. Rozwiesiła włókna na gałęziach i usiadła pod drzewem opierając się o pień. Sięgnęła po plecak i zjadła kilka garści poziomek i jeżyn. Zadowolona przyjrzała się swojemu dziełu. Po chwili wdrapała się ponownie na czubek wierzby i obserwowała wioskę. Nadal nikogo tam nie widziała. Postanowiła ubrać się w wilgotne jeszcze ubrania i zakraść bliżej. Jeśli nikogo nie będzie, może uda jej się napić trochę mleka. Owoce były smaczne, ale brakowało jej czegoś bardziej treściwego.
Niespełna pół godziny później zbliżyła się do łąki na której pasły się krowy. Wydało jej się dziwnym, że nadal nikogo nie widziała. Zazwyczaj na targ jeżdżą młodzi dorośli, a dzieci i starcy zostają w wioskach. Napiła się trochę mleka prosto z wymion jednej z krów. Wymiona były pełne jakby nikt ich dzisiaj nie doił. Postanowiła zbadać sprawę i po cichu podeszła do wioski. Unosił się tam dziwny zapach, jakby żelaza. Ostrożnie zajrzała przez jedno z otwartych okien. W pomieszczeniu latało pełno much. Pod ścianą na podłodze dostrzegła jakąś ciemną kałużę, częściowo zaschniętą. Ktoś rozlał sok z malin?
Po chwili zbledła i musiała powstrzymać się od krzyku. Zobaczyła zmasakrowane ciało leżące w nienaturalnej pozycji na ławie nad kałużą. Nie widziała go wcześniej bo skryte było w cieniu. Co tu się wydarzyło?! Ciało pokryte było głębokimi szramami, jakby od pazurów. Ślady musiały należeć do dużego zwierzęcia, może niedźwiedź? Nie słyszała jednak o niedźwiedziach wchodzących do chat przez uchylone okno. Drzwi były zamknięte. Powoli obeszła całą wioskę i jedyne co znalazła to kolejne ciała. Opadła na ławkę obok jednej z chat i zaczęła się zastanawiać. Nie może tu zostać. Bestia, która to zrobiła może wrócić. To na pewno nie było żadne zwierzę. Zwierzęta nie wyżynały całych wiosek. Czy tych dwóch myśliwych było z tej wioski? Czy wiedzieli co spotkało ich krewnych? Jeśli nie to mogli w każdej chwili wrócić i pomyśleć, że to jej sprawka. Co prawda raczej nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że taka drobna, nastoletnia dziewczyna byłaby w stanie zrobić coś takiego, ale wątpiła żeby zastając taki widok ktokolwiek myślał logicznie. Przeszła się po chatach, wchodząc przez uchylone okna albo drzwi i postanowiła zebrać rzeczy, które mogłyby się jej przydać. Zmarli raczej się nie obrażą, a jeśli myśliwi wrócą wątpiła by przejęli się kilkoma brakującymi drobiazgami. Znalazła kilka bukłaków na wodę, większy plecak, ubrania w jej rozmiarze, proste, ale w dobrym stanie, a nawet wygodniejsze skórzane buciki, niewiele tylko za duże. Schowała ubrania i bukłaki do plecaka, zapakowała w lniane torebki kilka bochenków świeżego chleba, znalazła suszone kiełbasy i twaróg oraz krąg sera, z którego odcięła sobie spory kawałek. Dodatkowo postanowiła zabrać wiszący za jedną z chat łuk i kołpak ze strzałami, niewielki miecz i siekierkę oraz niewielki nóż kuchenny. Znalazła też nowszą mapę okolicy, krzesiwo i... książkę zielarską napisaną przez jej babcię. Wszystko o czym wcześniej myślała, że może potrzebować. Znalazła też kankę z gliny.
Nie. Nie mogła tych ludzi tak po prostu okraść. Ma zasady. Szukanie wymówek, dopasowywanie narracji, tak by usprawiedliwić złe czyny. Nie. Ona nie będzie korzystać na nieszczęściu innych. Myśliwi wrócą i zastaną wszystkie swoje rzeczy na miejscu. Zostawiła wszystko i wyszła z chaty. Zobaczyła kurczaki, chodzące nieopodal. Wyglądały na zupełnie nie przejęte. Dziobały sobie ziarna i robaki rozgrzebując po kurzemu ziemię. Usłyszała też konia w stajni nieopodal. Weszła sprawdzić czy ma wodę i siano. Dziwne, że był w stajni w środku lata, może ktoś zamykał go na noc? Podeszła do niego i pogłaskała go po pysku.
- Co tu się wydarzyło? - zapytała wyprowadzając konia za powrózek. W drugą rękę wzięła 3 wiadra i udała się na pastwisko. Przypalikowała konia i przepalikowała krowy. Postanowiła wydoić biedne mućki. Na pewno bardzo bolały je wymiona.
Wydojenie kilku krów zajęło jej sporo czasu, ale czuła satysfakcję widząc ich ulgę.
Zaniosła dwa wiadra z mlekami do wioski i postawiła w piwniczce jednej z chat, trzecie wiadro zabrała ze sobą, planowała je później oddać. Wychodząc z wioski skubnęła tylko kawałek chleba i kiełbasy, nie mogła się powstrzymać. Znowu była głodna, poza tym należało jej się coś za włożoną na poczet właścicieli włości pracę. Usprawiedliwiała się w głowie, a później czuła się z tym bardzo źle. Sytuacja, w której się znalazła okazała się testem charakteru i miała wrażenie, że całkowicie ten test oblewa. Coś tak prymitywnego jak głód sprawia, że kradnie. Co prawda nikogo nie krzywdzi, ale jednak... Nie mogła się z tym pogodzić. Każdy kęs sprawiał jej psychiczny ból, mimo że jej ciało zaczynało czuć się lepiej.
Wróciła do swojej bazy. Ponownie usiadła w rzece i zerkając w kierunku wioski, nasłuchując, ostrzyła swój kamienny nóż. Zanim zapadł zmrok zrobiła spory postęp, chociaż musiałaby robić to kilka dni, by ostrze mogło coś przeciąć. Jeśli nic się nie zmieni, jutro znowu zakradnie się do wioski i pożyczy ostrzałkę. Poszłoby jej o wiele lepiej z ostrzałką.
Noc planowała spędzić wysoko wśród gałęzi "swojej" wierzby. W ciągu tego jednego dnia bardzo przywiązała się do tego drzewa. Jego grube, silne konary dawały jej poczucie bezpieczeństwa. Zanim wspięła się na miejsce spoczynku, pozbierała wszystkie swoje rzeczy, układając je pod drzewem i przysypując liśćmi. Nie słyszała, żadnych dźwięków, nie widziała żadnego ruchu ani światła dochodzącego z wioski. Było już ciemno, niebo oświetlały miliardy gwiazd i jasny księżyc. Była pełnia. Zmęczona kolejnym intensywnym dniem szybko zasnęła utulona szumem liści wierzby, skryta w jej ramionach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz